niedziela, 16 grudnia 2012

Łobwieszczenie

Yyy więc tak, no tak... <- od razu przypomina mi się moja wychowawczyni z liceum, ale ja nie o tym.
 Któregoś pięknego posta temu napisałam, że chciałabym to skończyć przed końcem roku. Skończyć to, znaczy się opowieść, doprowadzić ją do końca, epilogu tudzież gdziekolwiek. Ale jak wiadomo np. z przygód Krystianka, plany sobie, a życie sobie. Ja do losu mówię: daj mi skończyć pomarańczki, a on: takiego wała jak Polska cała. Ja dalej: no proooszę, a on: NO.
 Także widzicie, to nie moja wina, że nic nowego się nie tworzy. A najbliższy czas jest dodatkowo niesprzyjający, bo zbliża się sesjaaaa (aaaaaa!). Choć z doświadczenia wiem, że podczas sesji mam najlepszego pałera, najlepiej mi się piszę i tak dalej, ale wyznaczyłam sobie priorytety. Wiadomo pomarańczki są sajne (nie tylko owoce :D), lecz wyżyć się z nich nie da. Chociaż... (teoretycznie jedna osoba 2 siedzeń zajmować cie może. Chociaż... no to tak na marginesie, off topic i wgl, nevermind) Nie, nie oszukujmy się, nigdy tego nie wydam, nawet wysyłać do żadnych wydawców nie zamierzam. Po pierwsze wszystkie pozwy o zniesławienie sprowadziłyby na mnie więcej długów, niż miałabym z tego zysków. Po drugie, choć frajdę z pisania mam, wcale nie uważam tego za wybitne dzieło, nawet nie za przeciętne. Taki sobie ot tworek. Ale też nie o tym chciałam pisać.
Wróćmy do tematu. Zbliża się sesja, Żmija nie chce być wywalona ze studiów, więc musi zacząć się uczyć. A ma czego, uwierzcie.
Tylko nie myślcie sobie, że cokolwiek zawieszam, przerywam, anuluję i tak dalej. W sumie nawet nie wiem po kiego się tłumaczę, bo raczej nikt tego nie czytuje, poza kilkoma wyjątkami.
Na pocieszenie powiem, że dzięki pewnemu cudownemu panoju, który żyje se po drugiej stronie oceanu, ma se 12 lat więcej ode mnie i trójkę bachorów, spłynęło na mnie lekkie natchnienie i nowa chęć tworzenia. Tak, tu z tego miejsca dziękuję owemu panu, i choć z naszego cudownego spotkania pamiętam głównie boskie nogi i tyłek na telebimie, to nieważne. Bo panowy głos i robota, jaką pan odwala ze swoim bandem daje mi kopa do tworzenia oraz drżenie serducha (co się nie zdarza za często) podczas oglądania teledysków. A raczej mini perełek. (pewne inspirujące piosnki będą miały swój udział w fabule, ofkors :))
Także, patrzajcie z nadzieją na przyszłość, że już niedługo zasiądę do rozdziału dwunastego i epilogu, i dokończę to. Tak bonusowo zdradzę, że wymyśliłam takie zakończenie, które mam nadzieję zadowoli i tych co lubią słodkie zakończenia, i tych co lubią gorzkie, i tych, co pewne niedomówienia sprawiają im frajdę.
I przy okazji, skoro jeszcze mam mikrofon i czas antenowy, pragnę złożyć wszystkim życzenia, by Wasze święta powodowały to miłe uczucie na serduszku, gdy myśli się o kubeczku cieplutkiego kakałko z pływającymi piankami, podczas gdy za oknem szaleje śniegowica, majtająca tymi wszystkimi świątecznymi ozdóbkami.
To kończę swój bezsensowny lekko słowotok. No, to do następnego!
A i jeszcze głupi żart, który opowiedziała mi moja mama: Dlaczego Mikołaj mówi Hoł, hoł hoł?
Ty też byś tak mówił, gdybyś się walnął czołem w wannę. XD Rozwala mnie, nie wiem czemu, ale mnie rozwala :D