niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 12. Mr. Brightside cz. 1


 Wracam! Powoli, bo pooowoli, ale jednak. Już posesyjnie, praktycznie. Czekam tylko na wyniki z biochemii. Nowy rozdział jest. Nie wiem, jak zwykle, co o nim sądzić. To już oczywiście norma. W każdym razie Krystianek ma tu zły humor. Wyjątkowo zły, biorąc pod uwagę, że on zawsze jest nie w sosie. To teraz jest tak zły, że ciśnie ludziom, co do niego całkowicie niepodobne.
Indżoj ;)
           

*****

           Ain't no sunshine, when she’s gone. W wolnym tłumaczeniu: nie ma słońca, odkąd ona zazgonowała. Co to ma wspólnego z moją sytuacją życiową? W sumie niewiele, ale prawda jest taka, że pogoda dostosowała się do tej piosenki. Róża została wywalona z uniwerku, a już od następnego dnia lało jak z cebra. Dzień w dzień. Prawie że zapomniałem, jak wygląda niebo bez chmur. No dobra, pogoda miała jakiś związek z moją sytuacją życiową. Przez tak koszmarny widok za oknem po prostu odechciewało mi się żyć.
            A do tego wszystkiego zbliżała się powoli sesja letnia, czyli jednym słowem zapierdol. Zaliczenia, poprawki, latanie, kombinowanie, całe hordy studentów na konsultacjach. I przy tym wszystkim osłabiony, bo bez Packa, skład.
            Zazwyczaj, czyli praktycznie za każdym razem, taki stan rzeczy był dla mnie utrapieniem. Jednak nie w tej sytuacji. Mózg zajęty przez cały czas pracą, nie ma siły myśleć dodatkowo o tym, jak wygląda moje życie bez Róży. Znaczy, wygląda praktycznie tak samo, jak moje życie przed Rołz. Z wierzchu to na pewno. Lecz wewnątrz jest... nie jest za dobrze.
            Oczywiście tylko dlatego, że przyzwyczaiłem się do obiadkow, obściskiwania i głupich przekomarzań. No i sytuacja na uczelni też była daleka od uznania jej za komfortową. Studenci szeptali za moimi plecami, studentki tęsknie patrzyły i z zazdrością porównywały się do Olmasz. Bo czego one nie mają, a ona miała, że to akurat jej udało się zainicjować ze mną cokolwiek? Słysząc to, poczułem się kompletnie uprzedmiotowiony, sprowadzony do bycia chodzącym tyłkiem i penisem. Czyli rozumiem moja inteligencja, czar, urok i fantastyczne poczucie humoru to nikogo nie obchodzi i nikt tego nie docenia? Fantastycznie.
            Nie wszystkie studentki jednak tak się zachowywały. Trzy papużki patrzyły na mnie morderczym wzrokiem, jeszcze bardziej zacieśniając swoje grono. Były bowiem wystawione na najróżniejsze szykany, choć najmniej ich winy było w tym całym nieporozumieniu. I z ręką na sercu naprawdę trudno mi było przyznać, czy Ania, Kasia i Joasia wściekały się bardziej na mnie czy na Różę. Mój czyn oczywiście był moralnie naganny i rzecz jasna każdy go potępiał lub chociaż udawał, że tak robi. Rołz natomiast zataiła fakt naszego romansu przed swoimi przyjaciółkami. I choć ów czyn jest nieporównywalnie mniej paskudny i niewybaczalny, to papużki z całą pewnością poczuły się oszukane.
            A w tej całej sytuacji najbardziej zagadkowe było dla mnie zachowanie Olgi. Kto przecież, jak nie ona groził mi wyrwaniem nóg z dupy jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzę Różę. Dlatego powinienem się jej najbadziej obawiać. I w istocie tak było. Doszło nawet do tego, że przestałem wzywać ją do tablicy. A cholera ją wie, co ona mogłaby mi zrobić, stojąc tak niedaleko i nie mając za przeszkodę żadnej ławki czy stołu. Mimo wszystko wcale nie zanosiło się na moją rychłą śmierć, a przynajmniej nie z rąk Żmii. Ta ostatnia chodziła po korytarzach bez wigoru, cała osowiała siedziała w kącie i z nikim nie romawiała. Nawet papużki zbytnio się nie wysilały. To także zrozumiałe, bo w ogólnym rozrachunku, Olga prawie od początki wiedziała o mnie i o Róży. Czyli tak samo jak Olmasz oszukiwała je.
            Potrafiłem zinterpretować zachowanie tego kółka wzajemnej adoracji, nawet mógłbym w szegółach streścić psychikę Kruel czy Dżaśka. Prawdziwym wyzwaniem stawało się dopiero określenie tego, co czułem ja. Nie potrafiłem się w siebie wsłuchać. A już w ogóle czarną magią było dla mnie zrozumienie sygnałów płynących z mojego wnętrza. Oczywiście nie dosłownie, bo wiedziałem, że bruczenie w brzuchu to głód, a nacisk na pęcherz to pilna potrzeba odwiedzenia pewnego ustronnego miejsca. Fizycznie działałem bez zarzutu. Ale to uczucie chodzenia z dziurą w czole po postrzale... A może to dziura w sercu? Nie... to kompletnie bez sensu. To tylko zwykłe zmęczenie materiału. Taki trochę jet lag po zmianie strefy czasowej. Jak to mówią czy to naukowcy, czy zwykli wciskacze kitu, mózg potrzebuje trzech dni, by po odwróceniu świata do góry nogami znów widzieć normalnie. Więc właśnie tak, miną trzy dni i wszystko z powrotem będzie tak jak było.
           Gówniana ta teoria. Temu, kto ją wymyślił nazwymyślam, czy to listownie czy osobiście. Bo mi wcale po trzech dniach nie przeszło. A to oznacza, że trzeba szukać pomocy u kogoś innego. Na przykład u piwa. No a dodatkiem do piwa będzie na przykład Jacek. Albo Robert. Albo oni obaj.
            W swoim napiętym ostatnimi czasy grafiku, zarezerwowałem dzień na spotkanie z moimi druhami. Wykręciłem najpierw numer do Jacka.
- Cześć stary, co tam? – zacząłem niezobowiazująco.
- Z nieba mi spadasz.
- Raczej z Białołęki.
- Nie bądź już taki dbały o szczegóły. Ty mnie zrozumiesz, prawda?
- To zależy?
- Bo widzisz, stary, kompletnie mnie wzięło!  Nigdy bym nie pomyślał, że tak wpadnę!
- Nie wiem o czym mówisz, ale jeśli masz na myśli coś związanego z hazardem czy pieniędzmi, to nie licz na mnie. – Zacząłem niepewnie, nie wiedząc do końca, o czym bredził Wierzecha.
- Co? Nie! Krystian, no coś ty! Nie! W sumie to to samo ryzyko, ale nie, żaden hazard. Ja... ja się zakochałem. Rozumiesz?
- Hmmm.
- Pomożesz mi?
- Jacek, to brzmi cholernie dziwnie. Powiedz o co ci konkretnie chodzi, a dopiero potem zadawaj pytania, dobra?
- Jasne, jasne, stary. Ja jestem po prostu zdenerwowany, ale też podekscytowany. Chcę oświadczyć się Kamili. Rozumiesz mnie, prawda? Że przychodzi taki moment, że wiesz, że to ta jedyna!
- Jacek, trochę za dużo tego „że”.
- Oj daj spokój, czepiasz się jak mało kiedy! Ale rozumiesz mnie.  Pomożesz mi wybrać pierścionek?Przecież ty i Róża...
            Ups. Mój Żłądek zrobił nieudolnego pirueta i potrącił nerki, wątrobę, oraz śledzionę. Wiem, że nie zrobił tego zamierzenie. On po prostu tak miał, kiedy tylko ktoś powiedział na głos imię Róża. Dopóki nikt tego nie wspominał, było całkiem spoko.
- Jacek, posłuchaj – Przerwałem mu. Potarłem czoło, zastanawiając się jak powiedzieć jej imię i nie spowodować kolejnych kolizji moich narządów wewnetrznych. – Ja i Róża. My... my nie jesteśmy już razem. – Wziąłem głęboki wdech. Może przepona jakoś przyciśnie flaki i wszystko będzie się trzymało kupy?
- O stary! Kurde, przykro mi! Ale jak do tego doszło?
- To nie jest dobry moment. Nie chcę o tym mówić i psuć twojego dobrego humoru. Naprawdę, Jacek, powinieneś sam wybrać ten pierścionek. Ja nie potrafiłbym ci pomóc. Wybacz. – Rozłączyłem się, nim Wierzecha zdążył zaprotestować.
            Czyli został mi Robert. Szybki, odebrał już po dwóch sygnałach.
- Słyszałeś?
- Cześć, Robert, co słychać?
- Słyszałeś?  - Czy mi się zdaję, czy Konorski popadł w lekką paranoję?
- Co miałem słyszeć?
- Jacek chce się hajtać!
- A. Tak, słyszałem.
- Czy on do końca postradał zmysły?
- Robert, nie wiem. Ale według twojego rozumowania to całkiem spora część społeczeństwa jest szalona.
- Aleś ty dziś cięty!
- Wiem, Jacek dziś mi już to powiedział. – Westchnąłem. – Chcesz iść na piwo?
- Człowieku, nawet nie musisz pytać.
            Otrzymawszy lokalizację naszego pochlaj party, założyłem obuwie, do kieszeni wcisnąłem portfel i klucze, a potem popędziłem na przystanek.
            Przekroczyłem próg pubu. Robert już tam siedział. Co on, kurna, teleportował się, czy jak?? Chyba naprawdę chciało mu się piwa.
- No nadal nie mogę uwierzyć!
- Robert, proszę cię, skończ! Nie chcę mi się słuchać, o tym, że Jacek popełnia błąd swojego życia. Jest dorosły. I do kurwy nędzy to on bierze ślub, a nie ty! – Chyba trochę za mocno się uniosłem. Aż w lokalu zrobiło się cicho. Speszony, schowałem głowę w ramionach i szybko wziąłem się za osuszanie kufla.
 - Stary, naprawdę jest coś z tobą nie halo. – Konorski, popatrzył na mnie z ukosa.
- Zostawiłem Różę, ok? – Potarłem oczy.
- To trzeba to uczcić, nie? Znów jesteś wolny, niczym nie skrępowany i w ogóle!
- Robert, ją wywalili za to ze studiów.
- Ale ciebie nie wywalili?
- No nie.
- To się, kurwa człowieku ciesz! Podupczyłeś? Podupczyłeś. Nie wywalili cię z roboty? Nie wywalili. A na dodatek nie musisz patrzeć w oczy tej małej siksie. Wiesz ilu facetów chciałoby być w takiej sytuacji?
- Wiesz co?
- No co, męczenniku narodów! Nie o to ci chodziło? Chciałeś być wolny, to jesteś!
- Chciałem, owszem. Ale to uczucie, to coś mnie dobija.
- Nie mów, że jesteś w niej zakochany?
- Co? Nie! – Warknąłem i napiłem się piwa.
- Więc przestań jęczeć. Zachowałeś się jak każdy normalny człowiek. Skoro ta mała zdzirka wepchała się do łóżka, to nie dziwne, że to wykorzystałeś. Po jaka cholerę dorabiasz do tego jakieś ideologie.
- Robert, nie mogę uwierzyć, że jesteś taki płytki. – Wstałem i byle jak przysnąłem krzesło do stolika.
- Nie Krystian, ja po prostu nie jestem hipokrytą. I jeżeli chcę TYLKO przelecieć dziewczynę, to ona przynajmniej o tym wie. Nie mydlę jej oczu bajkami.
- Czyli ja mydlę dziewczynom oczy?
- W tym przypadku mydlisz oczy, ale wyłącznie sobie.
- Stary, ja mam dosyć, ty tego po prostu nie zrozumiesz. Nara.
            Wściekły na cały świat wyszedłem i gdyby tylko się dało to spektakularnie trzasnąłbym drzwiami. Ale nie trzasnąłem,bo były na stałe  otwarte. Idąc ulicą zacięcie kopałem kamyk i próbwałem przetrawić to pieprzenie Konorskiego. Jak mozna brać na poważnie gadanie faceta, który nigdy nie kochał żadnej kobiety, włączając w to jego własną matkę. Co nie znaczy, że ja kocham Różę. Przecież to nie jest to, prawda? Znam uczucie zakochania. To całkiem coś innego. To tylko wyrzuty sumienia, że ją wywalili. Tak. Dokladnie tak.
            Nie, nie nie. Nie żywiłem do niej żadnych uczuć. Ok, pociągała mnie jak diabli, fajnie się z nią gadało. Ale to wszystko. Zakochanie to coś więcej niż suma poszczególnych części. To nie jest 2+2=4. Dobry seks+ ciekawe rozmowy= zakochanie. To tak nie działa. Potrzeba jeszcze iskry. A tej iskry nie było. Przynajmniej nie z mojej strony. To tylko udawanie. To że coś ma kolor i kształt jabłka, wcale nie oznacza, że jest tym jabłkiem. Spokojnie, Krystian. Tylko spokojnie, przecież znasz siebie. Znam?
            Głupota. Jeszcze wsadzą mnie do czubków za gadanie do siebie. Tylko tego brakuje, bym dostał rozdwojenia jaźni.
            Wszedłem do swojego mieszkania, zamknąłem drzwi i powoli osunąłem się na podłogę w przedpokoju. To bez sensu. Puknij się w łeb ciućmoku. Ty zakochany? Dobre sobie.
            Poczułem wibracje w kieszeni. Kogo to diabli nadali o tej porze? Kłacznikow?
- Krystian, przepraszam za porę, ale czy mógłbyś mi wysłać mailem zestawienie punktów z matematyki i statystyki swoich grup?
- Jasne, Krzysiu, siadam do komputera i już ci wysyłam. – Ten ton. Kompletnie wyluzowany, wyciszony, cool. Taki właśnie jestem. Małe stoczenie walki ze sobą i przekonanie się o swoim wewnętrznym stanie ducha, to właśnie to, czego mi trzeba, by osiągnąć spokój jogina.
            Podniosłem się i wypełniony jasnym światłem w duszy ruszyłem do kompa. Znalazłem potrzebne pliki, zalogowałem się na swoją pocztę i zamarłem. Widok tysiąca pięciuset spamowychwiadomości nie ruszył mnie wcale. Mini atak serca spowodował mail o temacie zdjęcia. Z Ogrodu Saskiego. Powinienem go skasować albo najlepiej w ogóle nie otwierać. To było silniejsze ode mnie. Pobrałem na dysk wszyskie załączniki. Dwa kliknięcia i obrazy otworzyły się w Picasie. Potem już tylko zbierałem gałki oczne z klawiatury.
            Choć nie znam się na fotografii, to te tutaj były, po prostu były genialne. Gdy minął pierwszy szok, zacząłem przeglądać je na spokojnie. Jednakże spokojnie w zupełności nie odzwierciedlało burzy w mojej głowie i w moim żłądku. Co tu dużo mówić, po raz pierwszy od prawie trzech tygodni miałem przed sobą oblicze Róży. I to jakie! Uchachane, szczęśliwe, nieświadome tego, jak ją potraktuję.
            Ał, zabolało. To pewnie jakiś skurcz. Albo żebra zahaczyły jedno o drugie. Nic nadzwyczajnego. Zdarza się. To czysty przypadek.
            Ale w zaparte spoglądam na kolejne ujęcia. Zaraz, zaraz czy to ja? No niemożliwe, ja tak nie wyglądam, nie uśmiecham się na zdjęciach, przecież! To jakiś dowcip? Ktoś przerobił moje foty? Nieśmiało dotknąłem palcami ekranu. Z niedowierzania aż zacząłem chichotać. Tylko, że był to chichot pełen dezorientacji i rozpaczy. Wyglądałem tak radośnie, lekko, tak młodo!  Niemożliwe. Nie byłbym w stanie zagrać uczuć tak perfekcyjnie, tak autentycznie i naturalnie. W sumie nigdy nie widziałem swojego wyrazu twarzy, gdy byłem z Rołz. A wtedy właśnie zdarzało mi się śmiać. I to nawet całkiem sporo. Teraz z najwyższym wysiłkiem wykrzywiałem usta. Czy to może oznaczać, że byłem wtedy szczęśliwy?
            Kolejna fotografia – kolejny szok. To zdjęcie jest naprawdę, wow. Pamiętam ten moment. Gdy trzymałem ją za nadgarstki i nie pozwalałem się pocałować. Z boku wyglądało to co najmniej pikantnie. Nie mam pojęcia jak ta fotografka to zrobiła, ale ze zdjęcia prawie buchał żar namiętności wykwitły w naszych oczach. Namacalna linia, która nas spowijała. Pulsujące podniecenie...
            Nie! To dla mnie za dużo. Zatrzasnąłem laptopa i walnąłem się na łóżko. To mnie doprawdy przytłacza. Zdjęcia rzucily całkiem nowe światło na tę całą sprawę. Czy otworzyły mi oczy? Nie wiem. Jeszcze naprawdę długa droga przede mną. Dawno nie byłem tak daleki od zrozumienia siebie.
            „Czy to, czego tak pragniesz, jest warte takiego wysiłku”. Już wiem! Ale skąd ona to wiedziała? Pragnąłem przecież wolności. I teraz, jak podkreślił to Robert, jestem absolutnie wolny. Niczym nieskrępowany. Ale czy dzięki temu jestem zadowolony z życia? Szczerze mówiąc, całą tę wolność zamieniłbym w jednej chwili, na możliwość by wyglądać tak, jak na tamtych zdjęciach. Westchnąłem ciężko. Dlaczego nie potrafiłem tego docenić, gdy miałem to wszystko pod ręką?
            Jestem tak bardzo zmęczony. Sobą. Swoją głupotą, swoim postępowaniem. Powinienem położyć się spać. Odpocząć, podejść do sprawy jutro od nowa. Na czysto. Poukładać sobie wszystko.
            2:30. Zegarek ironicznie błysnął mi w oczy. Leżałem bezczynnie i wpatrtwałem się w sufit. Pustka, do tej pory była pustka. Co się tak nagle zmieniło? A może to tylko mój wytwór. Mój mechanizm obronny. Skoro nie czuć nic, to nie można być zranionym. I porzuconum. I odrzuconym. To się sprawdzało. Aż do teraz. Bo ta moja czarna dziura przestała podlegać prawom fizyki. Nie pochłaniała już niczego. Raczej ciążyła. Nie pozwalała mi już jak zwyle mieć wszystkiego w głębokim poważaniu.
            Myślę, że szczęście to wcale nie jest brak nieszczęść. To coś więcej. A ja z tego świadomie zrezygnowałem, na rzecz braku cierpienia. I paradoksalnie przez ucieczkę od cierpienia, cierpię po stokroć gorzej.
            Boję się związku, czyż to nie oczywiste? I zarazem śmieszne. Żyję tylko raz, oczywiście, biorąc pod uwagę, że wszystkie religie, z buddyzmem i reinkarnacją na czele, się mylą. Świadomie uciekając od związku marnuję swoją szansę. A czyż to nie ja właśnie biegałem za Różą, by choć raz się spotkać?  Czy pozwolę by strach był silniejszy niż moja wola bycia z nią? Bycia z dziewczyną, którą... kocham?  Czyli jednak?
            O Bogowie, wcale nie czuję się spokojniejszy. Biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo skrzywdziłem osobę, która jest i chyba była tak bardzo mi droga, to powienem czuć się tak, jak teraz. Czyli okropnie. Przegapiłem moją szansę. Zostawiłem ją. Zimny, okrutny, bezduszny. Co ja mam teraz robić?
            Przetoczyłem się do krawędzi łóżka i ściągnąłem z biurka telefon. Z pamięci wystukałem numer.
 - Jest środek nocy i cię zajebię. – Usłyszałem w słuchawce głos Bartka.
- Masz wszelkie prawo, ale proszę cię najpierw mi pomóż.
- Posrany Eskimosie, co tym razem?
- Już wiem co z Różą.
- Co z Różą.
- Bo ja chyba ją kocham.
- To pięknie, ale dzwoń z tym do niej, nie do mnie. Chyba, że zadzwoniłeś do niej w środku nocy i posłała cię do stu diabłów.
- Nie, Bartek. Jest gorzej. Ja ją... ja ją... Ja. Bo widzisz ja ją...
- Przestań z tymi jajami.
- Bartek! Ja ją rzuciłem. – Westchnąłem, przepełniony rozpaczą.
- I dopiero po fakcie zrozumiałeś, co do niej czujesz. Oj, Krystian, Krystian.
- Powiedz mi, co ja mam robić? – Zachrypiałem, zaciskając mocno powieki.
- Facet, czy ty mi właśnie zaczynasz beczeć?
- Nie, idioto, to zakłócenia. Pomóż mi.
- A może, wiem, że to abstrakcja, ale może spróbowałbyś ją odzyskać?
- Sarkazm jest mi w tym momencie naprawdę niepotrzebny. Ale jak!?
- Pomyślmy. Róża przecież na pewno nie miała żadnych koleżanek, nikogo, któ mógłby mieć jej numer telefonu albo adres zamieszkania.
- Dobra załapałem. Sugerujesz, że mam zagadać... Nie! Sugerujesz, że mam się płaszczyć przed twoją kuzynką, tak? Robisz to specjalnie!
- A jak myślisz? Budzisz mnie w środku nocy. Każdego w takiej sytuacji traktuję pewnym zaproszeniem: a idź do diabła. W twoim przypadku Olga to właśnie synonim tego. A teraz druhu, dobranoc.
            Maratończyk, ty skurwysynu.