Tak, nie było mnie długo. Może nawet długo za długo. Myślałam, że podczas wakacji pójdzie mi to sprawniej. No to moja wizja zderzyła się z rzeczywistością. To znaczy raczej sprzątam i pielę ogródek. A ostatnio dla odmiany myłam samochód. No i ten part. Był wyjątkowo ciężki dla mnie. Psychicznie mnie wykończył. W jakiś tam sposób. Ale to będzie na tyle, jeśli chodzi o dręczenie Krissa. Szkoda mi się go naprawdę zrobiło. Aż sama się sobie trochę dziwię, bo polubiłam go jako mojego bohatera opowiadania.
Do następnego i indżoj. ;D
***
Wstałem
wcześniej. Założyłem przygotowane wieczorem ubrania. Nie, nie chodziło o jakieś
wyjątkowe strojenie się przed mamuśką. Tylko o to, że mój pokój, a więc i
wszystkie rzeczy, które się tam znajdowały, okupował Kubula. Gdybym rano
wszedł, by się ubrać, mógłbym go obudzić. Tego przecież chciałem uniknąć. Bo
jeśli chodzi o rozmowę z matką, tylko jego by tam brakowało.
Przemknąłem
przez korytarz i stanąłem w progu. Oparłem się o futrynę. Matka oczywiście już
była w kuchni. Jej umiejętności gotowania, to jedna z niewielu rzeczy, które
ściągają mnie tutaj. W każdym z jej dań można było poczuć smak dzieciństwa.
Tego nie mogłem jej zarzucić. Karmiła nas dobrze, bardzo dobrze. Poza sferą
duchową, była prawie matką idealną. Prała, sprzątała, prasowała. Każdego ranka
na stole leżały zawinięte w pazłotko kanapki. Z pewnością niejednemu dziecku
tego brakowało.
Westchnąłem.
Może naprawdę niesprawiedliwie ją oceniałem. Oczywiście miała swoje wady i
przywary. Irytowała mnie. Może to mnie trudno zadowolić. Nie interesowała się?
Źle. Interesowała się? Drugie źle.
Przez
chwilę patrzyłem, jak zawijała w kapustę mięsny farsz. Wiedziała, że jestem i
że się na nią patrzę. Ale nie odwróciła się. Była na mnie zdenerwowana.
Zmieniłem miejsce. Nie będę z nią rozmawiał, patrząc się na jej plecy.
Obszedłem stół i usiadłem naprzeciwko niej. Nawet nie spojrzała. A ja
obserwowałem jej twarz, czekając na jakąkolwiek reakcję. Rozczarowanie, zawód,
złość. Nic. Zupełnie jakby się nie stało. Mógłbym tak pomyśleć. Gdyby nie
atmosfera wokół niej.
Zastanawiałem
się przez chwilę, co jej powiedzieć, by niczego nie pogorszyć. By nie
odwarknęła czegoś, co dotknęłoby mnie do żywego i spowodowało kolejną
sprzeczkę. Wszystkie scenariusze, które układałem w swojej głowie przed snem,
wydały mi się teraz banalne i takie płytkie. Bo i ja i ona byliśmy zbyt
skomplikowani. Oczywiście mógłbym tak siedzieć i udawać, że wczorajszego sporu
nie było. Niejednokrotnie rozwiązywałem to w ten sposób. Rozwiązywałem, to źle
powiedziane. Przepychałem to aż do skraju skarpy, aż do napięcia liny. Gdybym
przekroczył tę granicę… wtedy stalibyśmy się dla siebie obcymi ludźmi. Bo
podobieństwo genetyczne nie gwarantowało tego, że ktoś, kto był matką, nią
pozostanie. Te wszystkie przemilczane kłótnie zbierały się. Gromadziły na
wielkiej gromadzie, gdzieś w kącie serca. Zamiatanie ich pod dywan spowodowało
tylko to, że dywanu już wcale nie było widać. Podobnie nie było widać tego, że
jako jej dziecko kochałem ją miłością bezwarunkową.
- Mamo? – Uniosła wzrok i zostawiła na chwilę
listek kapusty. – Możesz ze mną porozmawiać?
- Zależy o czym.
- A nie możemy tak po prostu?
- Byś znów rzucił tym, co akurat ściskasz w
dłoniach i trzasnął drzwiami? – Poczułem się zmieszany. Trafiła mój czuły
punkt. Postanowiłem jednak puścić tę uwagę mimo uszu.
- Czy nie mogłoby być tak, jak kiedyś? Kiedy,
co rano robiłaś nam śniadanie przed wyjściem do szkoły.
- Siadałeś wtedy na krześle, obok stawiałeś
plecak i mówiłeś mi wszystko. To było dawno. Teraz nie mówisz mi nic.
- Bo zamiast słuchać, kręciłaś się przy Kubie.
– Znów to samo. Wzajemne zrzucanie na siebie winy. – Ale… teraz siedzę przy
stole, znów.
- Chciałbyś śniadanie? – Czy to moja matka? Czy
ona zrozumiała, o co mi chodzi? A może to kolejna gra? Przestań być tak
podejrzliwy, skarciłem siebie w myślach.
- Takie jak dawniej.
Podniosła
się. Wyciągnęła patelnię i jajka. Pamiętała. Pamiętała o tym, jak bardzo
przepadam za jajecznicą. Taką jak ona robiła. Kiedy to było. Tak dawno. Zbyt
dawno.
- Mamo? Magda naprawdę zamierza przyjść do nas
na obiad?
- Mówiłam ci, że ją zaprosiłam.
- Noo, taak, ale… przez dziesięć lat nie
zwracałaś na nią uwagi i nagle zapraszasz ją na obiad.
- Myślałam, że odnowicie znajomość.
- Mamo, ja naprawdę nie czuję się na tyle
dobrze i pewnie, by po tym wszystkim, co się stało, bez problemu zasiąść z nią
przy jednym stole.
- Mówisz jakbyś wstydził spojrzeć jej w oczy. Jakbyś
miał coś na sumieniu.
- Mówiłem ci przecież…
- Pamiętam, co mi mówiłeś. Dlatego nie rozumiem
twojego zachowania. To raczej ona powinna się czuć winna. Ale przecież nie
zaprosiłam jej, by roztrząsać, kto kogo zostawił. Bo to przeszłość i nawet
jakbym sobie tego życzyła, Magda nie zostanie moją synową. – Zdjęła patelnię z
ognia i zgarnęła żółtą paćkę na talerz. – Lepiej porozmawiajmy o Róży.
Napchałem
sobie chleba i jajecznicy do paszczy, by zyskać czas na odpowiedź.
- Uczepiłaś się jej…
- Nie chcę oddać mojego synka pod opiekę byle
kogo.
- Mamo, nie przesadzaj. Róża jest… Róża nie
jest jak na razie kimś, kogo powinnaś brać pod uwagę.
- Dlaczego?
- Mamo, to skomplikowane.
- Skoro to nie ta, to po co się z nią
spotykasz.
- Bo… bo lubię z nią spędzać czas. Chyba. Jest
całkiem mądra. Myślę, że jest dobrą dziewczyną i kiedyś na pewno znajdzie sobie
kogoś odpowiedniego.
- Czemu ty nie możesz być tym odpowiednim?
- Bo to chwilowe. My… ja, ja nie jestem pewien
czy powinienem być z nią w związku. Czy chcę być z nią w związku.
- Więc jaki jest sens zawracać nią sobie głowę?
- Bo nie potrafię tego zakończyć. I chyba nie
chcę.
- Nadal krążysz wokół jednej informacji, której
nie chcesz mi powiedzieć. Dlaczego? – Bingo. – Twoje milczenie jest bardzo
wymowne. Masz jej jakieś zdjęcia?
Parsknąłem.
No tak, handlowiec z niej pełną gębą. Jak nie informacja, to chociaż foto. Nie
myśl w ten sposób! Ogarnij się.
- Mam. Jedno.
- Coś słabiutko. – Uśmiechnęła się. Ciepło. Aż
przeszedł mi po plecach dreszcz, bo to nie było do niej podobne. A niby czemu
miałbym mieć zdjęcia Rołz? I to w ilości większej niż jedno? Może dlatego,
kretynie, że przyznałeś przecież, że się z nią spotykasz… - Pokaż.
Wyciągnąłem
z kieszeni telefon. Bo jedyne zdjęcie, jakim mogłem się posłużyć, było to
przysłane wczoraj. To z usmarowanym w mące nosem. Podałem rodzicielce komórkę,
nie bez niepewności. Nie chodziło o jej aprobatę, błogosławieństwo czy coś. Szło
raczej o brak kazania. Matula spojrzała raz, potem drugi. Ściągnęła brwi, aż na
czole jej pojawiła się pionowa kreska.
- Myślałam, że będzie… starsza. – Gdzieś już to
słyszałem. W podobnym tonie. Ach tak, to było wtedy, gdy poznałem Basię. Popatrzyła
na mnie, potem na Różę i dodała półgębkiem: „Myślałam, że będzie…” „Niższy?” „MŁODSZY.”
- Jakoś tak wyszło.
- Jakoś tak wyszło? Ona wygląda na niewiele więcej
niż dwadzieścia lat. Teraz rozumiem twoje wahanie. Nie jesteście na poważnie,
to widać. A ja miałam nadzieję, że w końcu coś zacząłeś ze sobą robić. – Nie powiem,
trochę mnie to uraziło. Nie mówiła przecież nic ponad to, co sam wiedziałem. Ale
w jej ustach brzmiało to całkiem inaczej. No i znów zaczęła się czepiać mojego „ustatkowania
się”.
- Och
mamo, ona jest… Ty tego nie rozumiesz.
- Oczywiście, że nie rozumiem. W twoim wieku
twój ojciec miał już dwóch synów. – Atmosfera, po chwilowym spokoju, znów
zaczęła się zagęszczać. – Ale, no dobrze. – Machnęła ręką, jakby chciała
przekonać mnie (a może siebie?), że to nie miało żadnego znaczenia. – A jak się
poznaliście? Może być bez szczegółów! – Dodała prędko, widząc moją minę.
Zanim
zebrałem się w sobie, skumulowałem odwagę i poukładałem myśli, matka zgarnęła
ze stołu pusty talerz.
- Bo
Róża jest… jest moją studentką.
O
podłogę uderzył talerz i rozpękł się na tysiące kawałeczków, które potoczyły
się po podłodze. Twarz mojej matki zmieniała co i rusz kolory, z zielonego, na
trupioblady, aż w końcu przybrała kolor purpury.
- Słucham? – Również ton jej głosu zmienił się.
Można w nim było wyczuć wyraźne tony nadchodzącej burzy z gradobiciem. Takie
złowrogie pomruki. – Modlę się o to, że się przesłyszałam! Co ty najlepszego
wyrabiasz? Boże, kogo ja wychowałam! Jakiegoś zboczeńca, pedofila! Masz romans
ze studentką? I to pewnie nie pierwszą! Magdę oskarżasz o nie wiadomo co, a
sam! Sam jesteś obrzydliwym, paskudnym… - zapowietrzyła się, zabrakło jej słów.
– Nawet przez myśl mi to nie może przejść. Jesteś jakimś zwyrodnialcem! Pewnie
pół uniwersytetu tak załatwiłeś. Taką to chlubę i sławę przynosisz naszej
rodzinie w stolicy!
- Mamo! Licz się ze słowami!
- Och, gówniarzu ty jeden! Nie będziesz mówił
do mnie takim tonem. Nie zasługujesz na nic, parszywy śmieciu moralny. Będziesz
się smażył w piekle. Spotka cię za to kara! Co z ciebie wyrosło! Pozbawiony
wszelkich zasad…
- W takim razie masz w komplecie zwyrodniałych
synków! Nie ma co, spisałaś się! Naprawdę szkoda mi ciebie i żal. – Wstałem
wzburzony od stołu.
Otworzyłem
z hukiem drzwi do swojej sypialni. Byle jak zacząłem zgarniać swoje rzeczy do
plecaka.
- Nigdy więcej tu nie przyjadę. Spraszaj sobie
Magdę czy kogo tam chcesz! One przecież
są tak wiarygodnym źródłem informacji o twoich synach! Pochwal się, co
wykarmiłaś! Co wyssaliśmy z twoim mlekiem. Zaręczam ci, że wszystko, co
najgorsze!
- Tsoo siezieje? – Cudownie! Tylko tego
popierdoleńca brakuje. Tak, też dorzuć swoje trzy grosze! Pogrąż mnie. Uwaga!
Tylko dzisiaj! Mieszanie mnie z błotem zupełnie za darmo! Taka okazja w
najbliższym czasie się nie powtórzy!
- Co jeszcze narobiłeś? Obudziłeś Kubę, on musi
odpoczywać, jest…
- Kontuzjowany! Na mózgu chyba! Oboje jesteście
kontuzjowani!
-Krystian!
- Słucham cię, mamusiu!
- Co ty wyprawiasz?
- A nie widać? Pakuję się! Żadna część mnie nie
zostanie tu nawet przez chwilę!
- Są święta! Jak ty to sobie wyobrażasz? Tak
wyjechać?! Co ludzie powiedzą?
- Czyli teraz nie przeszkadza ci, że trzymasz
pod dachem pedofila i zboczeńca?!
- Zboszeńsa? – Kubuś znów podniósł głowę z
mojej poduszki.
- Och nie, MAMUSIU, gówno mnie obchodzi, co
ludzie powiedzą, ponieważ nigdy więcej ich nie zobaczę!
- Kriss? Co się stało? – Przesadnie słodki ton mojego
braciszka tylko mnie rozeźlił. Ostatkiem sił powstrzymałem się, by nie
przywalić mu laptopem. Na jego szczęście za bardzo szkoda mi było mojego lapka.
- Nic, Kubusiu, nic się nie stało. – Matula pogłaskała
go po rozczochranej główce. – Ale zapamiętaj. Nie zachowuj się jak Krystian. –
Spojrzała na mnie jak na przerośniętego karalucha.
-Tak! Pamiętaj! Nie zachowuj się jak ja! Czyli
pozostań największym skurwysynem pod słońcem! – Zaciągnąłem plecak do drzwi
wyjściowych.
A
moja matka, zupełnie jakby jej obraźliwy słowotok nigdy nie nastąpił, znów
zaczęła mnie prosić, bym został w domu na święta. Czy ona naprawdę jest taka
głupia czy jej za to płacą? To w sumie wyjaśniałoby to, że Kuba nadal nie ma
pracy. Utrzymuje się z jej mistrzowskiego grania kobiety niedojebanej. W każdym
razie po tym, czego się o sobie dowiedziałem od własnej matki przelało i to z
nawiązką czarę goryczy. Właśnie dostarczyła mi argumentu, który będzie decydował,
czy mam przyjechać, gdy zatęsknię za tym domem wariatów.
- Andrzej! Zrób coś! Popatrz, jak zachowuje się
twój syn! Ma zamiar przed samymi świętami wyjechać!
W
progu stanął ojciec. Nie był zły. Był zawiedziony. Że moja próba pobratania się
z matką skończyła się totalną klęską. Ale nic nie powiedział. Zamiast tego
uściskał mnie, potem poklepał po plecach i hamując kolejny wybuch swojej żony,
dodał:
- Wesołych świąt, synu.
- Wesołych świąt, tato. – Z pewnością będziesz
miał takie święta. Może nie do końca zgodne z definicją słowa „wesoły”, ale
jestem pewien, że matka da ci za mnie do wiwatu.
Nawet
nie spojrzałem na nią. Narzuciłem kurtkę oraz plecak i opuściłem mieszkanie. Zbiegłem
po schodach. Ludzie na ulicach powodowały u mnie mdłości. Najchętniej znalazłbym
się już w swoim mieszkaniu albo przynajmniej w pociągu. Sam. Niczego więcej nie
trzeba mi było.
Nie
nacieszyłem się jednak samotnością. Ktoś ścigał mnie, a gdy już dogonił, to
klepnął w ramię. Ostatnia osoba na ziemi, której teraz było mi trzeba. Jakub.
- Czego jeszcze chcesz?
- Zaoferowałem pomoc przy ściągnięciu z
powrotem do mieszkania syna marnotrawnego. – Odejdź. Zgiń. Przepadnij.
Popatrzyłem przez chwilę na niego. Ani myślał
sprowadzać mnie. Był całkiem inny powód tego jakże uroczego odprowadzania mnie
na dworzec. Kilkanaście minut, kiedy byliśmy tylko we dwóch. Cudowne chwile,
podczas których będzie mógł mnie dręczyć psychicznie bez publiczności. A w
oczach matki i tak będzie tym kochanym syneczkiem, który chce ściągnąć złego brata
ze złej drogi. Przesympatyczny wyraz twarzy zniknął. Teraz widziałem prawdziwego
Kubę. Mściwego, z perfidnym grymasem.
- Wiesz, muszę cię przeprosić – Zaczął. Ale to
była tylko gra. Ładny efekt, który potem potęgował ogrom jego obrzydliwości. –
Mama zrugała nie tego Kuliga, co trzeba.
- Mów, o co ci chodzi i spadaj – Nie chciałem
dać po sobie poznać, że przez jedną setną sekundy zainteresował mnie. Potem poczułem
niepokój. Znając jego to mogło być tylko coś paskudnego i parszywego.
- To trochę przykre, prawda? Bo zdaje się, że
kochałeś Magdę. A ona nawet cię nie pamięta. Ile ze sobą byliście? Prawie rok.
Nie mylę się? A mimo to, ona nie pamięta o twoim istnieniu.- Głos ociekający drwiną
i szyderstwem, raz! Na wynos.
- To, że pozmieniała kilka faktów…
- Oj nie. Faktycznie Kulig ją zdradził i
porzucił dla innej. Ale nie ty. Tylko ja. – Z uśmiechem satysfakcji przyglądał
się mi i czekał na reakcję. – Płakała, skomlała. Powiedziała, że zrobi dla mnie
wszystko. Znała mnie tylko kilka miesięcy, a skoczyłaby za mną w ogień. Porównując
twój związek z nią, wychodzisz trochę blado. Niewdzięczna dziwka, prawda? Poświęciłeś
jej rok swojego życia. A ona co? Puściła się z twoim własnym braciszkiem. Ale
koniec końców chyba wyszło na nasze, co? W łóżku za fantastyczna to ona nie była.
I ona myślała, że zatrzyma mnie przy sobie? Niby jak? Mnie? Żałosna skomląca
jak zbita suka, hm, suka.
Kłamstwo.
Ordynarne kłamstwo. Nie daj się wyprowadzić z równowagi.
- A pamiętasz ten jej pieprzyk? Tak, ten. Na lewej
piersi. Nadal go ma, choć planowała usunąć. Ale wystarczyło, bym powiedział, że
jest słodki i uroczy.
Skąd?
Skąd on do cholery o nim wie? Magda bardzo się tego znamienia wstydziła. Minęło
naprawdę wiele czasu aż je pokazała. Jeżeli już kochała się ze mną, to w
staniku, by nie było widać tej, jak to określała, paskudy. Wniosek nasuwał się sam.
Kuba rzeczywiście uwiódł Magdę.
Nogi
się pode mną ugięły. Jak on mógł…? Tylko po to, by mnie zniszczyć. On naprawdę
był przeżarty złem do cna.
- Zacząłeś, jak widzę, uczyć się na błędach.
- Co masz na myśli? – Głupotą było wdawać się w
dalszą rozmowę z nim. A ja wszak byłem głupcem. I byłem pewien, że będę tej
decyzji żałować.
- Twojego Kwiatuszka. Nie przywiozłeś jej
tutaj. Czyżbyś się obawiał, że mógłbyś ją nagle i bardzo szybko stracić? Ach,
gdyby tylko tu przyjechała. Wskoczyłaby mi do łóżka prędzej, niż zdążyłbym na
głos wypowiedzieć prośbę. Rżnąłbym ją równo. Kwiczałaby i prosiła o więcej.
Kolejna łatwa dziwka, którą podsunąłbyś mi pod nos. To muszę ci przyznać. Masz
całkiem niezły gust, jeśli chodzi o dziewczyny. Tylko nie umiesz z nich
korzystać. Próbujesz być romantyczny i jak na tym wychodzisz? Szkoda, naprawdę
szkoda. Chciałbym zerwać tego twojego Kwiatuszka i tarmosić, aż wycisnąłbym z
niej wszystkie so…
Z
pewnością cierpię na syndrom obcej ręki. Choć w tamtej sytuacji jakoś mi to nie
przeszkadzało. Zanim sens słów został przetrawiony przez mózg, zaciśnięta pięść
robiła mielone z Kubusiowatej twarzyczki. Kiedy oprzytomniałem, Jakub był,
można powiedzieć, twarzowo udekorowany krwią.
- Zabolało? Może w końcu do ciebie dotarło, że
nie ma takiej możliwości, nie ma takiej dziedziny i płaszczyzny, w której byś
był lepszy ode mnie! Jesteś zerem! Jesteś nikim! Dopiero teraz to zrozumiałeś? –
Napiąłem mięśnie. – No dalej! Uderz! Zabij mnie! Nigdy nie będziesz taki jak
ja!
I
wtedy wszystkie emocje ze mnie spłynęły. A nawet się uśmiechnąłem.
- Masz rację, Kuba. Nigdy nie będę taki jak ty.
I wiesz co? Nawet nie chcę.
Zostawiłem
go na rozpłaszczonego na chodniku.
Narobiłem
sobie niezłego bigosu – pomyślałem, gapiąc się w okno. Pociąg mknął po torach w
kierunku Warszawy. Za sobą zostawiłem taki burdel jak jeszcze nigdy. Przed sobą
miałem wizję spędzenia świąt z chińskimi zupkami i daniami instant z Biedronki.
A teraz siedziałem w prawie opustoszałym wagonie.
Nie
ma co. Moja daleka i niedaleka przyszłość zapowiada się po prostu zajebiście.
***
Oczywiście, że muszę pożebrać o komenty ;D. W innym przypadku nie byłabym sobą ^^