No i stało się. Kubuś wyrósł na kolejny szwarccharakter. Jak tak sobie pomyślę, to nawet trochę mi Krissa szkoda. I szczerze mówiąc ja bym nie wytrzymała z taką flądrą przez 29 lat swojego życia. Znaczy się z Kubulą. ;D
Indżoj ^^
***
- Kubusiu, chcesz zupy?
- Jasne, mamo. – Mój braciszek usiadł obok
mnie. – Jak tam, Kriss?
- O co chodziło z tymi treningami?
- Ups. – Kuba uśmiechnął się najbardziej
obrzydliwym uśmiechem, jaki miał w zanadrzu. – Kiedyś musiało to się wydać. Bo
wyobraź sobie, że rzuciłem studia i postanowiłem spróbować swoich sił w piłce
nożnej. Na razie w klubie w czwartej lidze. Ale kto wie, kto wie? Jeszcze mnie
na Euro zobaczysz.- O ile to możliwe wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Poczułem
się, jakby napluł mi w twarz. I odechciało mi się jedzenia. On? Trenuje? I
będzie zawodowo grał? To jakiś tani, kiepski żart. Zacisnąłem mocno zęby, by
nie krzyczeć i najzwyczajniej w świecie się nie popłakać. Odezwał się we mnie
17-letni chłopiec.
Pamiętam
to, jakby to było wczoraj. Kolejne mistrzostwo województwa. Zakwalifikowaliśmy
się do ogólnopolskich zawodów. To było dopiero coś! A to wszystko dzięki mnie.
Dzięki tym dwudziestu pięciu punktom, które zdobyłem. Uhonorowany medalem i
pucharem dla najlepszego zawodnika. Podszedł do mnie jakiś facet w garniaku.
Jak się później okazało, selekcjoner. Chciał mnie zaciągnąć do prawdziwego
klubu koszykarskiego. Zarabiać na graniu w kosza. Nawet nie potrafiłem sobie
tego wyobrazić. Do tej pory grałem tylko w szkolnej drużynie. A tu takie
wyróżnienie. Mogłem wtedy umrzeć ze szczęścia i ekstazy. Szkoda, że tego nie
zrobiłem. Wtedy nie słyszałbym kategorycznego „Nie”, padającego z ust mojej
matki. „Zachciało mu się gry. Szkoła się liczy. To jest ważniejsze, a nie jakaś
gra! Studia. On już miał dawno wyznaczoną szkołę. Idzie na studia matematyczne.
Koniec i kropka.”
Nie
ruszyłem zupy. Wstałem od stołu i już chciałem iść do siebie.
- Wiesz, że ja teraz śpię w twoim pokoju –
Odwróciłem głowę, by popatrzeć na tę mściwą maskę.
- Tylko śpisz. Pokój nadal jest mój – I zanim
ktokolwiek zareagował, byłem już przy drzwiach.
Popchnąłem
je lekko. Jeżeli myślałem, że wiadomością o tym, że Kubuś może rzucić studia i
zajmować się sportem, wyczerpałem limit pechowych wiadomości, to byłem w
błędzie. Pierwsze, co zobaczyłem po przekroczeniu progu, była wisząca na jednym
haku półka z moimi trofeami sportowymi i naukowymi. A nagrody leżały byle jak
obok łóżka. Jakby je ktoś nogą uprzątnął z przejścia. Zrobiło mi się słabo.
Wszystkie puchary i medale. Dyplomy w koszulkach. Wszystko. Leżało jak sterta
niepotrzebnych śmieci.
- O, zauważyłeś? Bo wiesz, jak chciałem położyć
się na łóżko, złapał mnie skurcz, no i przytrzymałem się półki. I jakiś tak
wyszło. – Pasożyt stał tuż za mną. Jak jeszcze nigdy w życiu powstrzymywałem
się, by mu nie przyłożyć.
- Wypierdalaj – Wyszeptałem. Wiedziałem, że to
usłyszał.
Zamknąłem
z trzaskiem drzwi. Tego było już za wiele. Dlaczego on może mieć wszystko bez
żadnych starań? Nie skończył studiów. I to jakich! Socjologii! Nie ma stałej
pracy! Żyje nadal u mamusi. A jego życiowym celem jest… No właśnie co! Nigdy
nie spotkałem takiego człowieka, który tylko i wyłącznie pragnął zrobić coś
komuś na złość. Skurcz go złapał? Jasne!
Przyciskałem
pięści do oczu, byleby nie zacząć płakać. Ktoś by pomyślał: wielkie mi rzeczy!
Kilka głupich nagród. Ale te kilka głupich nagród było ucieleśnieniem lat pracy
i wysiłku. Przedstawiały litry ściekającego po plecach potu i setki godzin
spędzone nad książkami. A zostały zdegradowane do byle gówna. Całe moje
staranie zostało potraktowane jak kupka nawozu.
W
tych pucharach tkwiła moja dziecięca nadzieja na bycie kimś. Bo tylko ciężką
pracą można było do czegoś dojść. Mówili mi to i wpajali.
Nie mogłem zostać koszykarzem? Pogodziłem się z
tym. Choć nadal było trudno. Poszedłem na studia matematyczne. Niejednokrotnie
głowa mi pękała, gdy ślęczałem nad książkami. By być kimś. By zadowolić moją
matkę. By mój ojciec był ze mnie dumny. Zostałem magistrem i co? Nic, bo
przecież Kubuś zaliczył pierwszy rok. Po dwa razy zmienianych studiach. To jest
dopiero osiągnięcie.
Nie
daj się wyprowadzić z równowagi. Jemu przecież o to chodzi. Jednego tylko nie
rozumiałem. Co on z tego miał? Z tego, że bez przerwy rujnował to, co tylko
udało mi się zbudować. Przecież uwagę matki i tak już miał zapwenioną. Nikt
nigdy od niego niczego nie wymagał. Wszystko dostawał na zawołanie.
Jeżeli
ja mam nieodparty urok osobisty, to na jego urok brakuje już skali. Wszyscy go
kochają. Gdy tylko gdzieś się pojawi, rozsiewa swoją aurę zajebistości. A inni
padają mu do stóp. Jest mistrzem manipulacji. Każdy jest zachwycony tym
zabawnym, jakże przystojnym i wygadanym Jakubem. Z niebieskimi oczętami,
wymodelowaną fryzurką i hollywoodzkim uśmiechem. Przychodzi i nagle wszystkie
jupitery są skierowane tylko w jego stronę. A przy tym wszystkim gra tak
niewinnego, że nikt go o nic nie podejrzewa. To ja jestem przecież tym
niesprawiedliwym, gburowatym i ponurym Krystianem. Który zwyczajnie ZAZDROŚCI
Kubie jego naturalnego czaru. Nikt nie widzi, jaki Kuba jest naprawdę. A jest
mściwym, wyrachowanym pasożytem. Wrzodem na tyłku. Wysysającym całe szczęście z
otoczenia. Manipulatorem. Hipokrytą. Egoistą i egocentrykiem.
A
do tego wszystkiego należy do jednego typu ludzi. Którzy nie potrzebują
pieniędzy, nie kierują się żadną logiką. Którzy tylko chcą patrzeć, jak cały
świat płonie.
Głupi
wybryk z pucharami jest tylko namiastką tego całego skurwysyństwa, które
wyrządził mi Kuba. Nawet teraz niebezpiecznie zaciskam pięści, gdy o tym
pomyślę.
Stop.
Wystarczy. Musisz wytrzymać tu tydzień. Nie marnuj spokoju i cierpliwości.
Westchnąłem i podniosłem się z podłogi. W ogóle nie pamiętałem momentu, w
którym się na niej znalazłem. Podszedłem do szafki z książkami. Widać Kubulę
książki nie interesowały. Były chyba jedynym elementem pokoju całkowicie przez
niego nieruszonym. Moi przyjaciele. Moje światy, w które wsiąkałem na całe
tygodnie. Dostojewski, Wilde, Gombrowicz i Orwell. Pilipiuk, Sapkowski i inni.
Fantastyka, kryminał, powieści psychologiczne. Bez nich byłbym nikim. Ale brakowało
tu jednego nazwiska. Autora, którego wszystkie tomy zabrałem ze sobą do
Warszawy. Brakowało Chucka Palahniuka. Czy mogłem być mu bardziej wdzięczny? To
on uformował w słowa uczucia i emocje, których nigdy nie potrafiłem określić.
To on napisał przecież „Fight Club”. To dzięki jego książce Róża jest dla mnie
tym, kim jest.
Och,
gdyby mnie teraz zobaczyła w takim stanie! No porażka. A może nie? Tamten
wtorek dużo zmienił. Róża ufała mi. Wspinałem się po drabinie najważniejszych
dla niej osób, strącając papużki. Nie robiłem tego zamierzenie. To było dziwne
uczucie. Czyżbym był jej potrzebny? Nie tylko jako wypełniacz czasu? Nie jestem
pewien czy mnie to cieszy. Nie wiem, czy chcę słuchać jej żalów. Nie wiem, czy
chcę jej doradzać, co ma robić. Nie wiem, czy będę potrafił ją wspierać. To
wszystko zaczyna z lekka śmierdzieć zaangażowaniem. I będzie też ode mnie
oczekiwała zwierzeń. Na pewno. Takie przecież są kobiety. Będę musiał dzielić
się z nią każdą myślą. Staniemy się jakimś pieprzonym jednym ciałem astralnym
czy inną mistyczną bzdurą!
Ten
wyjazd nie zaczął się zbyt dobrze. Byleby do środy. Kolejnej.
***
- Krystian! Mógłbyś mi pomóc?
- Mamo jestem teraz zajęty. A Kuba nie może? – Zupełnie
jak za dawnych lat.
- Kuba jest przecież kontuzjowany. A ty, co
robisz tak ważnego?
- Sprawdzam kolokwia?
- Oj, zrobisz to później. Nigdzie ci nie
uciekną. – Aha, powiedz to studentom farmacji. Obedrą mnie ze skóry i zrobią dywanik,
jak tylko im powiem, że przez święta NIE sprawdziłem ich prac.
-A co mam ci pomóc?
- Tu, w kuchni.
No
i zaczęło się. Nie oczekiwałem, by traktowano mnie jak gościa, ale już od razu
w czwartek zaganiać mnie do sprzątania, pomagania i chuj wie czego? Niechętnie
podniosłem się od biurka. Mijając salon, zauważyłem Kubę rozciągniętego na
kanapie z pilotem w łapie, wgapiającego się w jakiś durny program. Ta jego
„kontuzja” miała coraz bardziej doprowadzała mnie do szału.
- Co mam robić? – Zapytałem. Matka w odpowiedzi
podała mi deskę i nóż.
- Pokrój te warzywa. – Wskazała podbródkiem na
wielką michę spoczywającą na stole. Wewnątrz niej znajdowały się marchewki,
pietruszki i inne składniki niezbędne do „śmieciówki” – sałatki goszczącej
podczas świąt na każdym polskim stole.
- Jak ci idzie w pracy? – Rodzicielka zagadnęła
mnie.
- Dobrze raczej.
- A znajomi? Widujesz czasem się z kimś ze
studiów?
- Ta. I był u mnie niedawno Bartek.
- Biegacz?
- Mhm.
To
było trochę dziwne uczucie. Rozmawiać z moją matką i tylko raz usłyszeć: Kuba
to cośtam. Potem zaczęła wypytywać o szczegóły związane najpierw z pracą, a
potem ze znajomymi. Zrobiło się nawet zabawnie, gdy opowiadała mi o swoich
sąsiadkach czy koleżaneczkach. Pomyślałem, że w końcu może być normalnie. I
znów nie miałem racji. To był tylko wstęp, by uśpić moją czujność.
- Wiesz co? Tak sobie myślę, że powoli
nadchodzi czas, byś się ustatkował.
Przestałem
kroić ogórka konserwowego w kostkę. Miałem nadzieję, że się przesłyszałem.
Milczałem, czekając jak mama rozwinie myśl.
- Mógłbyś znaleźć sobie dziewczynę. Bo ludzie
zaczynają wysnuwać dziwne wnioski. W końcu masz już 29 lat. Większość twojego
rocznika jest już żonate i dzieciate. A u ciebie ani widu ani słychu. Nie chcę
się nagle dowiedzieć, że mój pierworodny ma jakieś dziwne „upodobania”
Uniosłem
wysoko brwi. Rozumiem. Moja matka tez dała się porwać tezie: ma 29 lat i nie ma
obrączki? Z pewnością jest gejem.
- Możesz być spokojna, mamo. I tak się składa,
że jest ktoś. – Wiedziałem, że ją to uspokoi. Nie wiedziałem tylko, że tak
nagle ją to zainteresuje.
- Naprawdę? To czemu jej nie przywiozłeś ze
sobą?
- Bo… Bo to dopiero początki. Znaczy jeszcze
nie jesteśmy ze sobą na poważnie – I nigdy nie powinniśmy.
-I jaka ona jest?
- Mamo, to jeszcze za wcześnie, by o
czymkolwiek opowiadać. – Istotnie, nie było o czym opowiadać. Mogłem jej tego
nie mówić.
Chciałem
zmienić temat. Nie czułem się zbyt swobodnie, gdy musiałem opowiadać o Róży.
Nie była moją dziewczyną. Ale też nie była zabawką na chwilę, jak pomyślałby każdy,
kto by usłyszał, że jest ona moją studentką. Olmasz po prostu jest. Tak powinno
zostać i nikomu nic do tego. To zbyt delikatny temat, by go roztrząsać.
Na
moje nieszczęście, telewizor nie grał na tyle głośno, by Jakub nie mógł
usłyszeć naszej rozmowy. Usłyszałem skrzypnięcie kanapy i już niedługo kuchnia
pojaśniała w jego blasku. A niech to diabli!
- Krystianek ma dziewuszkę? – Potargał moje
włosy. Dlaczego on zawsze zachowywał się, jakby to on był starszym bratem, a
nie odwrotnie?
- To chyba nie twój interes.
- Chciałbym poznać swoją przyszłą bratową… Co w
tym dziwnego?
- Gdy taką znajdę, to obiecuję, tobie
pierwszemu ją przedstawię.
- A ta, o której mówisz nie nadaje się na moją
bratową?
- Na razie nie. – Nigdy nie będzie nadawać się
na twoją bratową. Bo ty nigdy nie będziesz nadawał się na szwagra.
I
nagle stałem się centrum zainteresowania w domu. Matka zasypywała mnie
pytaniami o swoją przyszłą synową. Nawet, gdy niezbyt przyjemnie ucinałem
rozmowę. Jej to nie zrażało, szukała okazji, kiedy stracę na chwilę kontrolę i
wszystko jej opowiem. Od koloru oczu, przez rozmiar buta, aż po status
majątkowy jej rodziny. Może głupie pytania, ale zdałem sobie sprawę, że Róża
nigdy nie mówiła mi o swojej rodzinie. I że tak naprawdę bardzo mało o niej
wiem. Prychnąłem. Po co mi ta wiedza? Przecież my nie jesteśmy ze sobą w ogóle.
Ani na poważnie ani nie na poważnie. Więc co za różnica?
- A jak się nazywa?
- Mamo! – Podczas sprzątania w pokoju.
- Masz jakieś jej zdjęcia?
- Mamo! – Przy czyszczeniu całego szkła w
salonie.
- Dobrze zarabia?
- Mamo!
– Cisnąłem szmatkę do wiadra. Koniec. Sama myj sobie okna.
W
piątek nie zapytała o nic. Zmieniła taktykę. I przeszła samą siebie.
-Krystianku, wiesz, kogo spotkałam na rynku,
gdy kupowałam dekoracje na wielkanocny stół?
- Nie wiem, zająca z pisankami?
- Tę przemiłą dziewczynę, która kiedyś tak
często do nas przychodziła. Magdę Plich, tak ona się nazywała?
Jeżeli
do tej pory miałem wnętrzności, tak w tamtym momencie po prostu znikły. Zaraz
zacznie się gadka, że Madzia ma męża i dziecko. Bingo.
- Musisz zobaczyć jej syneczka. Takie ma
pocieszne pultynki. A Magda wygląda po prostu kwitnąco. Nigdy nie widziałam jej
tak uradowanej. Ale wiesz co? Pytała o ciebie. Czy ułożyłeś sobie życie z
dziewuchą, dla której ją zostawiłeś.
Dobrze,
że niczego nie miałem akurat w rękach.