środa, 15 lutego 2012

Rozdział 6.14 luty - Walędrinki cz. 3


           Podniesienie się do pozycji półpionowej jeszcze nigdy nie przyszło mi z taką łatwością. Nawet nie złorzeczyłem na budzik. Po prostu otworzyłem oczy i wstałem, bez gapienia się na własny sufit, pozbawiony myśli, że muszę ruszyć tyłek. Wiecie, takie podskórne coś, co nie daje wam spać, jeszcze zanim mózg zacznie funkcjonować i skojarzyć, dlaczego musi wstać. I nie chodzi o sam fakt zwleczenia się z wyra. Kurczę, więc po cholerę się zwlekłem? A. Walentynki. O kurwa! Walentynki!
            Jak poparzony wyskoczyłem z łóżka. Spokojnie, relax. Potarłem dłońmi twarz. Wypryśniczyłem się. Z ręcznikiem wokół bioder grzebałem w szafie, by znaleźć coś ogarniętego do przywdziania. Koszula. Hej, gdzie jest moja czarna koszula…? Nie, czarnej nie włożę, ostatnio byłem w czarnej. Zielona… Ciemnozielona? W każdym razie ciemna. Przydałoby się ją przeprasować. Łojezu, te całe walentynki to są naprawdę dobijające. Stroję się w piórka, odpicowuję. Po co? To żałosne. Ale to fakt. Robię to dla Róży. Nie… Robię to dla siebie… Robię to, by dobrze wyglądać! O!
            Golić się? Popatrzyłem w lustro na tego przystojniaka z gołą klatą. Hej, dobrze wyglądasz! Powiedz mi, skąd takich biorą? ;) Potarłem podbródek. Jest nieźle, tak hm, męsko.
            Ja pierdzielę, gorzej niż baba. Z tą różnicą, że nie przebieram się przy lustrze fefnaście tysięcy razy. W tej koszuli wyglądam dobrze. Naprawdę dobrze. I'm sexy and I know it. Podwinąłem rękawy, żeby nie wyglądać zbyt sztywniacko. Zegarek na lewy nadgarstek, na prawy sznurko-rzemyk. Taki dynks, ale fajnie wygląda. Przygładziłem włosy. Nie jest to może fryzura a’la Janosik czy inny Desperados- Banderas, ale przynajmniej łatwa w utrzymaniu i nie wymaga wielogodzinnych stylizacji.
            Jeszcze spryskałem się perfumem. Teraz żadna mi się nie oprze. Tryskam boskością na kilometr.
            Pełen luz, pewność siebie. I niech Róża nawet nie próbuje się wymigać. Zaplanowałem już wieczór i nie życzę sobie zmian. Kino nie jest może najoryginalniejszym pomysłem, ale dla takich kinowych freaków jak my, to chyba całkiem niezły pomysł. Gorzej było z faktem, na co pójdziemy. I nie dlatego, że ni wiedziałem co obejrzeć, tylko co wybrać. Bo repertuar poszerzył się o tyle pozycji wartych obejrzenia, że miałem z tym mały problem. Wszystkie banalne komedie romantyczne z marszu odrzuciłem. Nie widzę siebie i Róży pośród śliniących się tłumów, oglądając wątpliwą fabułę i wątpliwych aktorów i tak słodkim happy endem, że tylko się porzygać. Dobre komedie romantyczne są już na wyginięciu. „Hugo i jego wynalazek” to z pewnością fajny film, ale nie wydawał mi się zbyt dobry na tę okazję. Jeszcze kilka innych produkcji odrzuciłem z tego właśnie powodu. Największy dylemat miałem między „Idami marcowymi” i „Moim tygodniem z Marilyn”. Ten pierwszy to niby thriller i ni cholery nie pasował na randkę, ale to nie była zwykła randka i tym bardziej nie była ze zwykłą dziewczyną. Róży mógłby się spodobać ten pomysł. Ale z drugiej strony film o Marylin mógłby być ciekawy. Pokazujący Monroe z innej strony niż znana wszystkim seksbomba. I trudna relacja między nią i młodym chłopakiem. Film o kobiecie, prawdziwej kobiecie, skomplikowanej. Która w jednej chwili jest delikatna, jak porcelanowa laleczka, a po chwili manipuluje wszystkimi jednym ruchem palca. Koniec końców, zarezerwowałem bilety na wieczorny seans „Mój tydzień z Marylin”. Tylko, żeby jeszcze ktoś docenił to, co robię.
            Bogowie, czuję się marionetką, którą za sznurki pociąga Róża Olmasz. Jestem jak liść, który frunie w kierunku, który ona mi wyznaczy. To straszne. Do niedawna byłem gościem, który sobie żył ot tak, bez głębszej potrzeby. Gościem, który wstawał rano do pracy, siedział w pracy, narzekając na wszystko i wszystkich, a potem po pracy szedł na piwo z kumplami, narzekając na wszystko i wszystkich, łącznie z piwem i kumplami. Ale potem tak niespodziewanie pojawiła się Róża. Jestem nią kompletnie zafascynowany. I już wcale nie chodzi o zaciągnięcie jej do łóżka. Czasem już sam nie wiem o co mi chodzi.
            Idąc korytarzem uczelni, utwierdziłem się w przekonaniu, że koszula to był dobry wybór. Niektórym studentkom trzeba było użyczyć chusteczki, by wytarły sobie strużkę śliny cieknącą po brodzie. Już nic nie będę mówił o Wiesznik. A Róża… Róża patrzyła na mnie swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami, które błyszczały jej jakby zobaczyła milion dolarów. Aha, ktoś tu wygląda jak milion dolarów. I ktoś tu się uśmiecha z tryumfem. A po chwili ten ktoś, próbuje nie zrobić miny zażenowania na widok uśmiechu Dżaśka. Ja pierdole, całkowicie zapomniałem o tym pedale. O innych małpach też zapomniałem. Nie mówiąc już nic o papużkach.
            Kurde, kto inteligentny układał plan dla analityki medycznej? Żeby ćwiczenia były wcześniej niż wykłady? Czy ja wyglądam na kogoś, kto będzie tym kretynom tłumaczył zawiłości rachunku prawdopodobieństwa albo inne statystyczne zawiłości? I don’t think so. Kombinatoryka, bla bla bla, permutacje, wariacje z powtórzeniami, bez powtórzeń, bla bla bla. Dobra ćwoki, róbcie zadania. Bo to jest przecież materiał z liceum.
            No, małpy robią. Jakoś. A ja się przechadzam i obserwuję siedzących kretynów. Staram się nie patrzeć za często na Olmasz, ale to co ona wyrabia, doprowadza Miłościwie Rządzącego do powstania. Bo błyszczące oczy to był tylko początek. Siedzi sobie w 2 rzędzie cała zarumieniona, wzdycha bez przerwy, oblizuje usta, przełyka głośno ślinę. A dobrze ci tak. Już teraz wiesz jak to jest, jak ktoś prowokuje całym sobą.
            Stop. Nie patrz, nie myśl. Skup się na wariacjach, a nie sam wariujesz.
- Dobrze, teraz zrobimy 1.17. Na ile sposobów… Co? Nie, te jest głupie. Robimy następne. Iloma sposobami można dokonać przydziału 6 grup ćwiczeniowych trzem asystentom, jeżeli najpierw wybiera pierwszy asystent dwie grupy, następnie drugi dwie grupy, trzeci zaś obejmuje dwie pozostałe grupy?
 Tamto niekoniecznie było głupie. Było raczej trudne. Może nie trudne tak w ogóle, ale ja teraz nie mogłem się skupić, by je rozwiązać. Zwłaszcza, że do tablicy miała przyjść Róża. A szła chwiejnym krokiem jakby była pijana. Upojona moją zajebistością. I domysłami, co będzie później. Wzięła do ręki kredę, oblizała usta i popatrzyła bezradnie na mnie. Bez przesady, to zadanie akurat nie było wcale skomplikowane. To chyba działa w obie strony i ona też się nie może przy mnie skupić.
- Czy w tym przypadku kolejność ma znaczenie? – próbowałem jej podpowiadać.
            Powolnym ruchem napisała kombinację 2 z 6 i 2 z czterech. Potem przerwała i zaczęła wzdychać. Dziewczyno, daj spokój, wiem, że jestem boski, ale uspokój się. Nie sap na mnie jak napalony bizon! Najpierw mało się nie posikasz, bo to niemoralne spotykać się z nauczycielem, a teraz dyszysz jakbyś na coś czekała! Znów w cos pogrywasz?
            I wtedy Róża zrobiła fajt. Oczy jej stanęły w słup i powoli osunęła się na mnie. Gdybym stał dalej plasnęłaby z głuchym odgłosem na podłogę. Nie spodziewałem, że aż takie wrażenie robię na dziewczynach. Aż mdleją na mój widok. Tego jeszcze nie było.
            Kretynie! Ona jest chora. Nawet przez koszulę czułem jak rozpalone jest jej czoło. Zszokowany stałem tam przed całą grupą, niezdarnie przytrzymując nieprzytomną Różę.
            Z otępienia wyrwała wszystkich Olga.
- Trzeba ją wynieść przed salę! I niech ktoś wezwie pogotowie!
            Ja pierdolę, Dżaśko leci do mnie z pomocą, by wynieść Różę. Poradzę sobie Don Żuanie. Wziąłem Olmasz na ręce. Była leciutka jak piórko i taka bezbronna w moich ramionach.
 Fakt, przed salą było zdecydowanie mniej duszno. I było też chłodniej. Ułożyłem ją na podłodze, dookoła Róży zebrała się grupka osób. Sytuacja zrobiła się nerwowa, bo ani wołanie, ani klepanie po twarzy nie skutkowało, dziewczyna nadal pozostawała nieprzytomna.
- Ojej, co to? Już mamy ćwiczenia z pierwszej pomocy?- Usłyszałem wiecznie pełen pretensji głos Anety Kruel.  – Olmasz, wstawaj, ćwiczenia są dopiero w czwartek- Zaśmiała się ze swojego żartu. Zajebię, nie wytrzymam i zajebię. Ale tylko zacisnąłem mocniej usta.
- Kruel, uczyń wszystkim tę przyjemność i zamknij się – syknęła Żmijowata Żmija. Jeden, jedyny raz się z nią zgodziłem.
            Zamieszanie na korytarzu zrobiło się jeszcze większe, gdy pojawili się ratownicy medyczni. Po krótkim badaniu stwierdzili zgodnie: trzeba Różę przewieść do szpitala, bo podejrzewane jest zapalenie płuc. Tak, więcej spaceruj. Poczułem ukłucie wyrzutów sumienia. To przeze mnie. Gdyby nie ja, nie spacerowałaby długimi godzinami po mrozie.
            Ratownicy ułożyli Olmasz na noszach i ruszyli z nią w kierunku wyjścia.
- Idę razem z nimi.- powiedziała Olga. Nie poprosiła, oznajmiła. Nawet nie dała mi czasu na reakcję. Odwróciła się na pięcie i poszła za orszakiem z noszami.
            Śmiało, nie krępuj się, czuj się jak u siebie w domu. Zwołałem resztę grupy do Sali i kontynuowaliśmy zajęcia. Ale ani ja, ani małpy nie mieliśmy głowy do rozwiązywania kolejnych zadań.
            Cholera by to wszystko wzięła! Nosz kurwa! A co z moimi walentynkami? Zostaje mi tylko walić drinki albo tynki! Co za jebana ironia losu! I co ja mam teraz zrobić? Bilety do kina poszły się jebać, wszystkie plany poszły się jebać!
            Postanowiłem zadzwonić do durniów. Ostatnio nasz kontakt był luźniejszy. I oni nie wiedzieli nic o Róży. Poza tym że jest i że kiedyś wyzwała mnie od nadętych gogusiów.
- Cześć Jacek, nie świętujesz tego beznadziejnego gówna i idziesz ze mną na piwo prawda?
            Cisza w słuchawce.
- Pamiętasz Kamilę?
-Może tak. A… może nie.- Mruknąłem. Acha, czyli Jacek świętuje to beznadziejne gówno.- Czyli wieczór masz zajęty.
- I noc też.
-Ta. A Robert?
- Robert raczej jest wolny. Możesz więc uderzyć do niego. A to coś się stało? Nie mów mi, że nie masz z kim świętować? Monika?
- Ma chłopaka pasującego do niej i umysłowo i wizualnie. Nie przeszkadzam ci. Na razie.
            Robert na szczęście był normalny i nie był sfrustrowanym singlem i potencjalna druga połówka nie pojechała na sygnale do szpitala. Jego połówka miała ładne kształty i bogate wnętrze. Była pikantna i paliła w gardło. A na imię miała Luksusowa. Umówiliśmy się na kulturalne degustowanie jego dziewczyny u niego w mieszkaniu koło 20. Do tego czasu albo beznamiętnie gapiłem się w ekran telewizora albo w monitor laptopa.
            Przed 19 zacząłem się szykować. Zaletą mieszkania na Białołęce była w miarę ogarnięta okolica. Wadą, że leży po drugiej stronie Wisły, także wszystkie wizyty trzeba było poprzedzić co najmniej półgodzinną jazdą autobusem.
            Przywdziewałem buty, gdy zadzwonił telefon. Khuewa! Glaheho husi on ghwonich ghy ahuat kchymam go w uchtach? Wyjąłem go i otarłem ze śliny.
- Czego? – Odezwałem się niesympatycznie.
- Ok, rozumiem, będziesz ruchał. – Co? Spojrzałem na wyświetlacz. Maratończyk.
- Bartek! Nie, nie. Po prostu, zadzwoniłeś, kiedy trzymałem telefon w ustach.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że lubisz różne rzeczy trzymać w ustach.
- Pierdol się. Co tam?- Wbrew temu, jak wyglądała nasza rozmowa, Bartek był moim przyjacielem jeszcze z czasów licealnych.
- Przyjeżdżam z polecenia twojej matki, sprawdzić czy regularnie sprzątasz w mieszkaniu.
- Bardzo śmieszne.
- Z interesami przyjeżdżam i do rodziny. Wiec miło by było spotkać się, co?
- No pewnie, że miło. A kiedy?
- Co sądzisz o czwartku?
- Zaraz… w czwartek? Cholera. Na koncert Hey idę. – Wieki temu kupiłem bilet, o którym przypomniałem sobie podczas moich nadzwyczaj regularnych ostatnio porządków.
- Kurna, co wy macie z tym koncertem Hey?
- To znaczy?
- Moja kuzynka też na to idzie. I ma jeden wolny bilet, wiec tak jakby z nieba jej spadłem. Dzwoniłem do ciebie, by się jakoś od tego koncertu wymigać. Ale skoro idziesz…
- Co za problem, nie możemy spotkać się na i po koncercie?
- Skoro mówisz? I poznasz moją kuzynkę. Trochę nawiedzona, ale równa dziewczyna.
- Miałem nadzieję coś z tobą wychylić.
- Nie bój się! Ona ma łeb mocniejszy niż niejeden facet.
- Dobra, zgadamy się jeszcze.
            I tym sposobem, zjebane Walędrinki były choć trochę mniej zjebane. 

niedziela, 12 lutego 2012

Rozdział 6. 14 luty - Walędrinki cz.2


            Z sercem bijącym gdzieś między jelitem cienkim i grubym schodziłem po schodach. Ostatni raz tak się stresowałem… nawet nie pamiętam kiedy. Przed maturą? A może przed rozmową kwalifikacyjną? Nieważne. W każdym razie stres mnie zżerał tak niemiłosiernie, że sam nie miałem odwagi zeżreć czegokolwiek. A co było źródłem mojego zdenerwowania? No, boki zrywać! Pierwsze w tym semestrze ćwiczenia z grupą II pierwszorocznych analityków. Nie pytajcie kto mieszał w dzieleniu grup. Ale w tym semestrze matematyka została podzielona tylko na 2 grupy, a statystyka na 3, tak jak uprzednio. I z moim szczęściem w obydwu grupach była Róża. Ostatni raz widziałem ją wtedy, gdy zgwałciła mnie mentalnie.
            Szczerze mówiąc obawiałem się sam nie wiem czego. Przecież ona na pewno nie wyskoczy z jakąś głupotą czy coś. Bardziej się bałem swoich reakcji. A poza tym cholera jasna znowu muszę oglądać mordy Kruel i Dżaśka (który co gorsza, podobno na mnie leci). I inne małpy, które do tej pory miały zajęcia z Krzysiem lub Packiem. Nie oczekuję krzyków radości czy czegoś takiego.
            Raz kozie śmierć. Wyszedłem zza rogu w kierunku Sali Krauzego. Reakcje na twarzach zgromadzonych nie wróżyły niczego dobrego. Pewnie wszyscy spodziewali się Packa. Nikt im nie powiedział, że ów nieszczęśnik leży na OIOM-ie? Cudownie.
            Wpuszczam małpy do klatki. Całkiem sporo obcych twarzy, ale i one tylko obrazują rozczarowanie i irytację. Jedna taka co trochę, od biedy przypomina Dygant.  Tu druga taka.. jakaś. I jeszcze inna. Boże drogi, same praktycznie baby. Teraz papużki, nic się nie zmieniły.
 Gdy mijała mnie Róża, klamka nagle stała się niesamowicie interesująca. Nic nie myśl. Mur. Mur z cegieł. Mur z czerwonych cegieł. Duży mur z czerwonych cegieł A przy nim Olmasz w czerwonej sukience przed kolano. Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec. Muszę mieć, muszę ją mieć!
Kurwa! Mózgu!
Ja mam rączki tutaj!
Ochłoń. Jestem OAZĄ SPOKOJU… Pierdolonym, kurwa, zajebiście wyluzowanym kwiatem na tafli jeziora.
 Zamknąłem drzwi. No, to zaczynamy cyrk. Popatrzyłem na kretynów. Tak panoramicznie. Objąłem ich wzrokiem, strategicznie omijając miejsca zajmowane przez papużki. Jakoś tu trzeba do nich przemówić. Wsadziłem ręce do kieszeni, oparłem się tyłkiem o biurko i dałem popis swoich umiejętności przemawiania.
- Spotykamy się znowu w drugim semestrze. Co tu dużo mówić, będziemy zajmować się głównie całkami…
- Dlaczego nie mamy z Packiem? – Kruel, jak to dobrze wiedzieć, że cały czas jesteś w świetnej formie. Wkurzasz mnie tak samo jak poprzednio, a może nawet i bardziej.
- Z doktorem Packiem. Doktor niestety nie może w najbliższym czasie prowadzić zajęć.
- Dlaczego? – Wgryzałem się w gumę z myślą, że jest to tętnica szyjna tej królowej idiotek.
- Ponieważ- powiedziałem powoli- doktor Pacek miał poważny wypadek. Przechodzimy do całek. – Dodałem znacznie szybciej, widząc, że ta pokraka już otwierała dziób, by wtrącić swoje trzy grosze.
            Ale zanim zaczęliśmy sprawdziłem listę, by pokojarzyć nazwiska z mordami nowych małp, a przy okazji i starych. Ojejku, no nie każdy jest Krzysiem Kłacznikowem, który po pierwszym wykładzie zna nazwiska wszystkich. I który mijając na korytarzu studentów sprawia wrażenie, że ich zna, a przynajmniej potrafi dopasować nazwisko do mordy. Ja jeszcze nie osiągnąłem takiej perfekcji w tym. Przy nazwisku Róży zebrała mi się nagle ogromna gulała w gardle. Dlatego od dziś Róża to „Róża ekhm… hmm Olmasz”. Mam nadzieję, że to nie brzmiało dziwnie. Przynajmniej nie bardziej niż normalnie.
            Dzisiejsze zajęcia były chyba najgorsze od początku całego roku. Małpy nic, kompletnie nic nie umiały. Stare małpy znając moje miękkie serce żerowały na tym. Nowe próbowały coś zrobić same, ale nauczone doświadczeniem kolegów, szybko doszły do wprawy w wykorzystywaniu mnie.
            Hiciorem był Dżaśko. Zgodnie z radą Róży, przyjrzałem mu się. Jako jedyny wykazywał entuzjazm zarówno przy tablicy jak i siedząc w ławce. Nad wyraz często uśmiechał się i oblizywał wargi. Cholera, tu już robi się niebezpiecznie. Leci na mnie gejuch w ciasnym czarnym golfiku. Który, dodatkowo jest kompletnym kretynem i trzeba mu dyktować, co ma napisać, bo same podpowiedzi to za mało. Niech mnie misie na rowerach, jaki on jest głupi! Nawet nie potrafi poprawnie napisać tego, co mu dyktuję. Podałem mu ściereczkę, by wytarł te banialuki. I wtedy on zrobił coś, za co normalnie założyłbym mu dźwignię (jak umiem, to co mam żałować innym), ale że były to ćwiczenia to musiałem zachować  zimną krew. Choć tak naprawdę się we mnie gotowało.  Tak złapał tę jebaną ściereczkę, by móc otrzeć się swoją dłonią o moją. Nosz kurwasz! Róża miała rację. Dżaśko gdyby mógł, tu i teraz przyklękłby przede mną i dobrał się do mojego rozporka albo co gorsza rzuciłby się na mnie. Bo cholera jasna, był ode mnie wyższy. Jezu, i jeszcze przygryzł wargę!
            Odsunąłem się jak najdalej, przysiadłem na biurku i z daleka dyktowałem mu resztę. Nie jestem homofobem. Niech geje sobie żyją i zapinają w rzyć, ale niech nie próbują tego ze mną! Spojrzałem na resztę debili. Olga oczywiście obdarowała mnie ironicznym uśmieszkiem nr 12. Tym, który zdradzał:  zauważyłam to.  Potem, nie odrywając wzroku ode mnie, szturchnęła siedzącą przed nią panią Anię i szepnęła jej coś na ucho, tym razem ze żmijowatym uśmiechem. Żmijowata żmija.
            Ja dłużej tego nie zniese. Jak to dobrze, że matematyka jest tylko przez jeden rok. O Boże, zapomniałem o statystyce. Jutrzejszej. Zabijcie mnie. Dwa dni pod rząd Dżaśko, Kruel, Żmija i Róża. Zejdę z tego świata za jakieś kilka lat. Moja pikawa z pewnością tego nie wytrzyma. Nawet nie miałem pojęcia, że 2 godziny ćwiczeń mogą spowodować takie spustoszenie w mózgu.
            Wymodlony koniec nadszedł zbyt późno. Przy tablicy zdążyła jeszcze być Sroka. Ta co wygląda jak Dygant, w sensie ta aktorka. Ale przysięgam Niania Frania to przy Sroce całkiem rozgarnięta i logicznie myśląca baba. Bo Milenka nie dość, że reprezentuje poziom podobny do Dżaśka, to jeszcze się wykłóca i wkurza mnie jak Kruel. Normalnie co-co-co-combo!
- To na dzisiaj tyle. – Powiedziałem, zabierając się za wytarcie tablicy. Podczas gdy reszta się pakowała, by jak najszybciej opuścić klatkę, Róża podniosła się i ruszyła do biurka. Dziewczyno, nie odwalałaś przez całe ćwiczenia, to co teraz robisz?!
- Tak?- zapytałem.
- Czy mogę mieć do pana prośbę?- Uwierzcie, nie ma nic gorszego, niż dziewczyna, na którą lecisz, mówi do ciebie „pan”.- Mógłby pan dla mnie przygotować jakieś przykładowe całki do liczenia? Bo nie bardzo je rozumiem.
- Mogę je pani wytłumaczyć.- Spojrzałem wymownie na zegarek, dając znak, że mam czas. Pozostałe niedobitki opuściły salę.  Papużki też, po tym jak  Róża machnęła im ręką, na znak, że mają iść bez niej. Zostaliśmy sami. - Róża. – Popatrzyła na mnie wzrokiem „błagam, nie męcz mnie”. - Naprawdę, nic nie mogę poradzić na to, że Pacek miał wypadek.
- Ale ja cię o nic nie obwiniam. Powiedziałam, że lepiej będzie…
- Daj spokój…! – Syknąłem, żeby nie krzyknąć. Ręce wcisnąłem w kieszenie. – Nie widzisz tego? – Zmrużyłem oczy. Błagam, tylko nie zadaj idiotycznego „czego?”.
-  Widzę. I to mnie niepokoi.
            Parsknąłem śmiechem. Ale był to śmiech ze zdenerwowania i bezsilności. Westchnąłem kilka razy.
- Masz jeszcze jakieś zajęcia?
- Nie. Już skończyłam.
- To poczekaj na mnie. Wezmę płaszcz…
- I co jeszcze?- Nagle na mnie naskoczyła. – Mam czekać na swojego nauczyciela?
- To poczekaj na mnie na przystanku. – Jeżeli wolisz marznąć…
            Z sercem, tym razem w gardle, leciałem na przystanek. Nie miałem żadnej pewności, że ona tam będzie. Ale była. Uspokoiłem się trochę. Ale tylko trochę. Tyciusieńkę.
            W autobusie milczeliśmy. Co za maskarada. Ale równocześnie śmieszna sytuacja. Taka, która powoduje nagłe podskoczenie poziomu adrenaliny. Takie tajemnicze romanse… Nic tylko film o tym nakręcić.
            Po drugiej stronie Wisły, na Białołęce może nie było zbyt czarownie, ale z pewnością było o wiele mniejsze prawdopodobieństwo spotkanie jakiegoś studenta. To niespodziewane spotkanie (randka?) nauczyło mnie jednego.  A mianowicie, jeżeli chcę się pakować w cokolwiek z Różą to muszę zainwestować w porządne i cholernie wygodne buty. Ta dziewczyna wygrała chyba nogi na loterii. Założę się, że wiosną, będzie wracała z uniwerku na pieszo. Spacerek, który mi zgotowała poprzednim razem był tylko rozgrzewką do tego dzisiejszego. Jeżeli tak będą wyglądać nasze spotkania, to niedługo Korzeniowski będzie mógł mi buty czyścić. Bo będę mógł spokojnie wystartować na Igrzyskach.
            Ale nie myślcie, że było różowo albo w jakimkolwiek odcieniu, którym nie pogardziłaby sexy dmuchana chick. Bo tak właściwie tylko się sprzeczaliśmy. Tak, kłóciliśmy prawie że. Ta, nie ma to jak dobry start. A mimo wszystko moje napalenio-najaranie tylko wzrosło. Bo Róża, była tak cholernie inteligentna, a mnie to tak cholernie podniecało. Dobrze, że na dworze był taki mróz. Znaczy niedobrze, ale dobrze… Ech, mniejsza o to.
- Nieważne jakbyś się starał, nie możesz udawać, że niektórych rzeczy po prostu nie ma.
- Na przykład? – Zapytałem, gdy już stała na pierwszym stopniu schodów przy swoim bloku.
- Dziesięć lat! Tyle nas dzieli! To dużo!
- Powiedz to Łapickiemu – odparłem ze stoickim spokojem i całkowicie luzackim uśmieszkiem.
- Jesteś niemożliwy! – Tupnęła nogą. Mała dziewczynka. Mała Różyczka, brakowało jej tylko dwóch kucyków za uszami. To byłoby urocze. I te jej czerwone od mrozu policzki. Szybkim i zdecydowanym ruchem pozostawiłem na jednym z tych policzków odcisk moich ust. Zanim cokolwiek zdążyła mi zrobić odsunąłem się na bezpieczną odległość. Wyszczerzyłem się i wcisnąłem ręce do kieszeni.
- Do zobaczenia jutro. – Byłem z siebie cholernie dumny. – Wiesz dlaczego, prawda?
- Bo jutro jest statystyka? – Róża założyła ręce na piersi.
-Nie. Bo jutro są Walentynki – Spokojnie odwróciłem się i pomaszerowałem w stronę przystanku, pozostawiając Olmasz z szeroko otwartymi oczami. Wiem, jestem boski.

czwartek, 9 lutego 2012

Rozdział 6. 14 luty- Walędrinki cz. 1



         Dnia 29 stycznia bieżącego roku w Rzeczypospolitej Kuligowej została obalona władza. Zamachu stanu dokonała partia Pożądanie na czele z Członkiem. Poprzednia partia Rozsądek, razem z premierem Mózgiem i radą ministrów została deportowana chuj( znaczy miłościwie nam rządzący Członek)  wie gdzie. Aby zachować pozory demokracji  i nie dopuścić do masowych strajków, partia Pożądanie zawiązała koalicję z cetro-lewicową partią Fascynacja z prezesem partii Sercem.
- Nasz korespondent – Nerw Błędny. Nerwie, jakie zmiany zachodzą w społeczeństwie po tak niespodziewanej zmianie władzy?
- Pan Żołądek już zaczął odczuwać, że jest inaczej. Mówi coś o pojawieniu się małych szkodników, które utrudniają mu pracę. Łaskoczą go i nie pozwalają dobrze zapoczątkować procesu trawienia. Ponadto Gałki Oczne skarżą się, że dostały odgórne rozkazy, wypatrywania w tłumie osób, przedstawicielkę płci przeciwnej, dosyć niską, co bardzo utrudnia Oczom pracę. Uszy narzekają na podobny problem. Ogólnie można rzec, że nastał czas wiecznego niepokoju i dziwnego napięcia. Niestety miłościwie nam panujący przejął kontrolę nad gospodarką hormonalną. A jak w każdym kraju, kto ma gospodarkę w garści ten ma władzę. Pół biedy, gdy się wie jak odpowiednio tą gospodarką kierować. A pan Członek nie ma o tym bladego pojęcia. Podwzgórze znajdujące się poza granicami kraju, nie może ścierpieć tak nierozsądnego rządzenia jego dziełem.
         Czyli tak na poważnie. Jestem kompletnie najarany na Różę Olmasz! I nic, cholera jasna, nic nie mogę z tym zrobić! Myślę o niej bez ustanku, nie mogę się na niczym skupić (tak, na GRUBSZEJ SPRAWIE też nie mogę się odpowiednio skupić). Ja nie mogę jeść, nie mogę spać, czuję się zainfekowany jakimś cholernym choróbskiem.
         Doszło nawet do tego, że wziąłem się za sprzątanie mieszkania! A to znaczy, że zostałem doprowadzony do ostateczności! No dobra, mieszkanie WYMAGAŁO sprzątania. Mieszkałem sam i chciałem by tak pozostało. A nieznana forma życia w mojej lodówce była bliska wynalezienia koła. Trzeba było się jakoś z nią rozprawić. A kuchnia, była przy reszcie syfiarni najmniejszym problemem. Salon… ekhm, pokój dzienny też ujarzmiłem. Choć trochę to trwało. Szczotka do zamiatania plus zajebista muzyka płynąca z głośników równa się Krystian Kulig król rockowych solówek na gitarze. Zaprzestałem czynności dopiero, gdy zauważyłem snajpera (czyt. wścibską sąsiadę)  w oknie z segmentu obok .
         Wierzcie czy nie, sypialnia jest najgorszym pokojem do sprzątania. Już przyjemniejsze (o ile sprzątanie w ogóle można nazwać przyjemnym) jest czyszczenie porcelanowego tronu. Nawet jeśli potem jebczy się niemiłosiernie Domestosem® czy innym paskudztwem. A to dlatego jest przyjemniejsze, że żeby nie jebczyć jeszcze bardziej, w miarę szybko to sprzątasz. A sypialnia? Zawsze znajdziesz jakiś szpargał, którym zaczniesz się bawić albo który przywołuje masę wspomnień. Jakieś bazgroły na kartkach, albumy ze zdjęciami, jakieś bilety na koncerty czy chuj wie jeszcze co. Ogólnie jeden wielki pierdolnik, który szkoda wyrzucić, bo ma wartość sentymentalną. I jest też znakomitym magazynem kurzu i zajmowaczem miejsca w szafkach albo na półkach. I dlatego sprzątanie sypialni przeciąga się z godziny do kilku. Ale to też jeszcze nic. Innym elementem, który cholernie trudno sprzątnąć jest fotel. Tak, fotel. A może raczej to co się na nim znajduje. Bo u każdego normalnego człowieka fotel w sypialni pełni tylko jedną funkcję. I nie, nie jest to idealne miejsce do czytania książek (przecież i tak każdy czyta książki leżąc na łóżku). Fotel jest szafą. Szafą, na której znajdują się ubrania za brudne, by włożyć je do prawdziwej szafy i za czyste by wyrzucić je do kosza na pranie. Mój stos ciuchów mógłby spokojnie startować do księgi rekordów Guinnessa, jako najwyższa góra ubrań za czystych do prania i za brudnych do chowania do szafy. Czego ja tam nie znalazłem? Cholera! Moja koszula w niebiesko- czerwoną kratę! Szukałem jej z tysiąc razy i byłem pewien, że zostawiłem ją na Ślunsku podczas świąt. To oznacza, że trzeba jednak tę tymczasową górę zlikwidować.
         Sprzątanie jest dobre by odciągnąć choć na jakiś czas głowę od myślenia o kimś, o kim z pewnością nie powinienem myśleć. A przynajmniej nie w taki sposób jak myślę. Ale do ciężkiej cholery ile razy można sprzątać mieszkanie? Ten pomysł był dobry, ale tylko na jakiś czas. A potem co? Siedzisz na nowo odzyskanym fotelu i ślinisz się na myśl o zgrabnych nogach Róży albo dekolcie w serek, który optycznie powiększa jej krągłe piersi. A diabli by to wzięli!
         Znaczny wysiłek fizyczny też na coś tam daje. Zwłaszcza gdy gra się w kosza z innymi zapaleńcami, którzy są całkiem nieźli. Więc też trzeba być niezłym, a przynajmniej skupionym na grze.
         I rzut! Za 2 punkty. I kolejny. Czuję, że to mój dzień. Zdobyłem ze swoją drużyną przyzwoitą przewagę. Who’s the man?  Look at me, baby! High five! I jeszcze raz! Tak! Pięknie! Gdyby jeszcze tylko niektórzy doceniali moje koszykarskie skille. Nie! Cicho! Nie tutaj i nie teraz!
         Piłka, którą miałem zdobyć kolejne punkciory wyparowała mi z rąk! Jakim, kurwa cudem? Bezradnie rozejrzałem się dookoła. Jak to możliwe, że przeteleportowała się do rąk zawodnika drużyny przeciwnej, a chwilę później powędrowała do siatki naszego kosza?
- Dzięki Kriss, za podanie nam tak pięknej akcji na tacy- Jarek (?), ten, który właśnie zdobył 6 pieprzonych punktów, wyszczerzył zęby. Kurwa. To właśnie idealny przykład jak kobieta w jedną sekundę psuje przyjemność z całego meczu.
         Przegrana drużyna stawia wygranym piwo. Ta, pozbyłem się ostatniej drobnicy z portfela. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Nawet konkretni faceci. Choć można by powiedzieć, że każdy z innej parafii. Od inżyniera, przez kucharzy, historyków, biznesmanów, po asystentów matematyki. Wstępnie umówiliśmy się na kolejny mecz za dwa tygodnie. Ciekawe czy  nie będę zawalony jakimiś beznadziejnymi poprawami beznadziejnych studentów farmacji i analityki medycznej.
         Wróciłem późnym wieczorem do domu. No dobra, wróciłem nocą do domu. To plus zmęczenie równa się szybkie zaśnięcie. Nic bardziej mylnego. Leżę na łóżku od godziny i nie mogę zasnąć. Myślę o niej cholera jasna całą noc!
         Mózgu, do jasnej ciasnej, daj spać!
         To już nie moja działka. Nie ja tu rządzę.
         A kto niby?
         Uniosłem głowę. Miłościwie nam panujący prężył się robiąc z kołdry namiot.
         Normalnie PKP. Pięknie, kurwa, pięknie.


***
Jak ja nienawidzę przerwy międzysemestralnej! Tak, wiem, że większość oskarża mnie w tym momencie o herezję. Ale nienawidzę, nie dlatego, że mam wolne. Chociaż w zaistniałej sytuacji nadmiar wolnego czasu powoduje u mnie kurwicę połączoną z chęcią przywalenia sobie w łeb młotkiem. Najlepiej tak bardzo mocno. A wracając do tematu, teoretycznie mam wolne, ale kurwa dwa dni w tygodniu muszę jechać przez to zasyfiałe miasto, by przez godzinę (!) posiedzieć na wydziale. Bo przecież mogłoby się zdarzyć, że jakiś pojebany student zamiast cieszyć się tygodniem wolnego będzie potrzebował konsultacji. A co jest w tym tak wkurwiającego? Ano to, że z mojego mieszkania aż na Banacha jadę dłużej niż siedzę w tej kanciapie.  Syberyjskie mrozy na dworze też wpływają na to, że jadąc 186 powtarzam sobie wierszyk. I bynajmniej nie jest to wierszyk o  sinusach i cosinusach. Tylko:  Na górze róże, fiołki na dole. Tak mi się nie chce, że ja pierdolę.

         W związku z powyższym teoretycznie mam wolne, ale muszę siedzieć w Warszawie. Ani pojechać na Ślunsk do domu ani gdziekolwiek indziej. A tą jebaną godzinę dyżuru w pracowni zazwyczaj przegaduję z Packiem, bo oczywiście żaden student się nie pojawi.
         Trochę mniejszy dyskomfort czuję jeżdżąc na te konsultacje w czasie sesji poprawkowej. Bo wtedy niektórzy się burzą, że jednak potrzebują konsultacji.
         Zachodzę do kanciapy, a tam co? Może raczej kto? Pudło, nie Róża. Przynajmniej nie tym razem. Ale ciepło. Jej przyjaciółeczka, papużeczka. Ta, Olga. Siedzi nad kawałkiem papieru. I próbuje coś urodzić. I chyba nic z tego. Widziałem jak się poddaje. Zrezygnowana podniosła się i oznajmiła Krzysiowi, że przyjdzie w czwartek na poprawkę. Ta. A czego się po takim leniu patentowanym spodziewać? Geniuszu na miarę Einsteina?
         Dopiero gdy wyszła, zauważyłem, że oprócz niej pisała jeszcze jedna osoba. Ale nie mojej grupy, toteż miałem ją co najmniej w poważaniu. Siadłem i pogrążyłem się w dyskusji z Packiem.
         Nie od dziś wiadomo, że to człowiek dziwny. Ale też cholernie mądry i mający jakieś zdanie na każdy temat. Nawet chińskiego się uczy. Z przejęciem coś mi tłumaczył, a ja siedziałem ciesząc ryja i przytakując mu. Tak naprawdę nie miałem zielonego pojęcia o co chodzi. A niech się chłopak wygada.
         Potem temat zszedł na politykę. Czego jak czego, ale polityki to nie lubię i wypowiadał się o niej nie będę. Krzysiu, Grzesiu, znajdźcie sobie jakiś ciekawszy temat do rozmowy.
- Ale uważam, że pani Olga podjęła dobrą taktykę. Zaliczyła dziś chemię, a na matematykę jeszcze ma czas.
         Srutututu, majtki z drutu. Obijała się przez całą przerwę międzysemestralną. I tyle, Krzysztof nie broń jej tylko dlatego, że dla ciebie jest szatańsko miła. Ciekawe, czy chociaż na poprawkę się nauczy?
         Na ogół nie jestem mściwy, jestem nawet zbyt delikatny dla niektórych. Ale moja sympatia się kończy, wraz z kolejnym ironicznym uśmieszkiem, którym Olga poczęstowała mnie na chwilę przed rozpoczęciem kolokwium poprawkowego. Nawet jeżeli na sali było całe mnóstwo kretynowatych studentów, to i tak wiedziałem, że ten uśmiech jest prosto do mnie. No, zobaczymy jak się popiszesz ironiczna mądralo.
         Pacek, cholero, gdzie jesteś? Jak mamy we dwóch poskromić tę bandę idiotów. Krzysztof zaczął się denerwować. Ale przecież musimy zacząć kolokwium. Rozdaliśmy prace. I zaczęło się. Trzygodzinne skupienie, by nie usnąć. A w moim przypadku, by nie myśleć o osobach, o których powinienem nie myśleć. Gdyby chociaż była jakaś mucha na suficie, którą można pośledzić. Ale nie, środek zimy to i much nie ma. Liczenie do nieskończoności tylko mnie usypia. Sen jest dobry. Ale nie teraz! Pobudka!
         Ktoś zapukał do drzwi. W szparze ukazała się okrąglutka twarz Śmaja. Dałem Kłacznikowowi znak, że wyjdę i dopytam się szefunia czego chce.
- Chodzi o Packa. – Powiedział, gdy wyszedłem na korytarz.
- Nie ma go. Pewnie nażarł się czegoś dziwnego w chińskiej restauracji i cierpi na rzadką chorobę z częstym wychodzeniem. – Odparłem z przekąsem.
- Chciałbym, żeby tak było. – Ton głosu Śmaja zaniepokoił mnie.
- Co się dzieje?
- Grzesiek miał wypadek. – Zamurowało mnie. – Bardzo poważny.
- Gdzie on teraz jest?
- Pewnie na bloku operacyjnym.
-Ale jak? W głowie mi to się zupełnie nie mieści! I co teraz będzie?
- Będziemy musieli to uzgodnić po tym kolokwium. Pacek prawdopodobnie nie wróci do końca semestru letniego.
           Z tępym wyrazem twarzy wróciłem do Sali. Czy to przez myśli o krojonym Packu, czy nagle zegarek dostał pierdolca, czas minął błyskawicznie. Nadal nie kontaktując, zebrałem od studentów ich wypociny. Potem zjawiliśmy się razem z Krzysztofem w kanciapie, gdzie Śmaj poprzydzielał nam grupy Packa. Dwa razy wiecej grup niż normalnie to się równa dwa razy więcej roboty i dwa razy więcej kolokwiów do sprawdzania. A na deser co? Grupa C. Z Różą Olmasz na czele. Dlaczego, o Matko Boska Granatowa, o Jezusie Brodaty i wszyscy święci! Dlaczego? A co z karmą? Jakie popełniłem w życiu grzechy, że los wylewa na mnie wiadro, nie, CYSTERNĘ rzygów i ekskrementów? 

****
Byłoby pewnie więcej, ale mój brat siedział u mnie całe bite 3 godziny, które przeznaczył na konwersację ze mną.
A to dopiero początek rozdziału, który nieoczekiwanie będzie dłuższy niż planowałam. I Hrabino, omawiany wątek nagłej choroby też się tu pojawi ;)

środa, 1 lutego 2012

Rozdział 5. Stalker cz. 3



Karykatura dostrzegła mnie przy stoliku, zrobiła słitaśny dzióbek, ociekający za jasnym błyszczykiem. Ruszyła w naszą stronę drobnymi kroczkami,  jednocześnie bujając biodrami od jednej ściany do drugiej.
- Cześć misiaki! – Wyszczerzyła zębiska. – Możemy się przysiąść?
- Jacy my? – Odczep się, błagam!
- No ja i mój kociaczek- słodziaczek. – Dopiero wtedy zauważyłem, że nie przyszła sama. Towarzyszył jej przesympatyczny pan 2x2 metry z łysą czachą i wyrazem twarzy zdradzającym, że mózgu nie ma lub pełni on rolę wypełniacza głowy. Co by mógł nurkować.
– Wiecie, taka łączona randka.
- Tak właściwie to nie randka… - Boże, ale jestem żałosny. Zamiast odpowiednio zareagować, siedziałem bezczynnie i patrzyłem jak karczek przystawił krzesło do naszego stolika.
- Ale będzie fajnie! Poznajmy się. Misiaku, to jest mój eks, Em.. to jest Misiak. – Nie ma co, Monika potrafi w niesamowity sposób przedstawić sobie ludzi. Karczek rozwalił się na krześle jakby siedział w żydowskiej herbaciarni.
         Róża czekała, aż nasze spojrzenia się spotkają. Pytająco uniosła brew i bezgłośnie zapytała: eks? Zacisnąłem usta i wzruszyłem ramionami. „Skomplikowane” wyszeptałem. Potem uścisnąłem dłoń „Misiakowi”
- To twoja nowa dziewczyna? – Monika popatrzyła z rozbawieniem na Różę.
- Znajoma – Róża przeczesała palcami włosy. – A ty kto?
- Mmonika – Zamruczała w swoim stylu.
         Pani marketing owiec szybko się poczuła jak u siebie. Trajkotała gorzej niż przekupki na targu. Zatraciła też swój cień zmysłowości, którym kiedyś próbowała mnie omamić. Ciekawe dlaczego. Siedzieliśmy cicho, słuchając pseudozabawnych anegdotek Moniki, jakie jej się przytrafiły w pracy. Jej Misiak cały czas trzymał rękę na jej udzie, jakby znaczył teren. A bierz ją i znikaj, zabierz do siebie i skorzystaj z war-obciągar. Tylko dajcie nam święty spokój. Róża patrzyła na mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia. Gdybyśmy byli na dalszym etapie znajomości, dałbym sobie ręce obydwie uciąć, że kopałaby mnie pod stołem motywując bym coś jednak zrobił. Teraz tylko przesyłała mi znaczące spojrzenia.
- Kuffa, a ty młoda, to co robisz? – Karczek udowodnił, że wykorzystuje ośrodki mowy w mózgu.
- Studiuję. Analitykę medyczną.
- Kuffa, co to?
- Coś, czego nigdy nie ogarniesz mózgiem. – Nie wytrzymałem.
- Sugerujesz, lamerze, że jestem głupi? – Misiak napiął wszystkie swoje mięśnie.
- On nie sugeruje. On po prostu stwierdza fakt. – Róża, nie przeceniaj moich umiejętności walki. Fakt oglądania „Podziemnego kręgu”, nie zmienia mnie w zawodnika MMA. Posłałem jej ostrzegające spojrzenie. Zignorowała to. – Co więcej, uważam, że ma rację.
- Coś ty powiedziała gówniaro?! – Róża, błagam!
- Że jesteś przefascynującym przypadkiem, z którego niejeden neurolog napisałby pracę doktorską. To będzie przełom w medycynie. Już widzę te nagłówki: żyje i funkcjonuje bez mózgu.
- Nie zwiedziesz mnie tym naukowym pierdoleniem! – Karczek podniósł się gwałtownie. Krzesło z hukiem uderzyło o podłogę. W całej kawiarni zrobiło się cicho. – Koleś, uspokój swoją dziunię! Bo jej zajebię.
- Misiak, uspokój się, bo to kawiarnia a nie chlew. Nie wylewaj tu wiader pomyj na mnie i na moją towarzyszkę. – Starałem się zachować pozory, choć moje nogi trzęsły się jak galareta. – Opuścimy ten lokal, bez spiny, ok.?
- Już wychodzicie? Tak szybko? – Monika zachowywała się, jakby nic się nie stało.
- Po prostu nie znajdujecie się nawet w brodziku naszych potrzeb intelektualnych. – Róża powiedziała o jedno zdanie za dużo.
         Misiek stracił cierpliwość. Nawet jeżeli nie załapał tak oczywistej obelgi, to domyślił się, że Olmasz chciała go dodatkowo obrazić. Mimo postury był cholernie szybki. Z zaciśniętej pięści uderzył mnie w twarz. Nie zdążyłem się uchylić. Na chwilę zobaczyłem wszystkie gwiazdozbiory nieba północnego, z gwiazdą polarną na czele.
- A ty laluniu.. – Dres groził Róży palcem. – Pierdoli mnie jak jesteś mądra, zajebię ci aż… - Wyciągnął rękę, by złapać przerażoną dziewczynę.
Wtedy w akcie jebanej rycerskości, po raz pierwszy wykorzystałem chwyt, którego kiedyś nauczył mnie znajomy. Z zadziwiającą łatwością założyłem łysolowi dźwignię. Jego pusty czerep uderzył o stół. Wykręconą rękę dociskałem całym ciężarem ciała.
- Nigdy nie gróź bezbronnej dziewczynie, bo to żaden wyczyn. Wyjdziemy teraz, a ty zapomnisz o tym całym zajściu. Spędź ze swoją dziunią jebaną randkę i odpierdol się od nas. – Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Puściłem go. Zabrałem swoje rzeczy, narzuciłem płaszcz i pomogłem ubrać się Róży. Jedyną zaletą tego wieczoru była czekolada i kawa na koszt firmy. Wyszliśmy z kawiarni.
- Krwawisz. – Róża przysunęła się do mnie z chusteczką w dłoni. Delikatnie obtarła mi krew. Oczywiście nic się później nie wydarzyło. Żadna scena namiętnego pocałunku. Nic. Tylko staliśmy. Ale i tak nie mogłem przełknąć śliny.
- Co to było? – Zapytałem. Zmieszana przeczesała palcami włosy. – Musiałaś naubliżać temu ciemniakowi?
- Nie wiem. To było… Och, ale gdyby nie to, nigdy byśmy się od nich nie uwolnili. – Róża ruszyła wzdłuż ulicy. Dołączyłem do niej.
- A nie mogło to się odbyć, bez uszczerbku na moim zdrowiu?
- Za to twój honor nie uległ uszczerbkowi – Wyszczerzyła się. Bardzo śmieszne. Od kiedy to się troszczysz o mój honor? – Zachowałeś się jak prawdziwy mężczyzna. – Szczerzyła się złośliwie.
- Cóż za awans. Z gogusia do prawdziwego mężczyzny. Robiłaś to specjalnie prawda? Róża! Jesteście takie żmijowate.
- My?
- Tak, wy kobiety. Gracie w te swoje gierki.
- Bo wy nie macie żadnych gierek? Zapomniałam, wy to nazywacie zdobywaniem.
- Co masz na myśli?
– Twoją eks?
- Przestań. Wepchała mi się do łóżka. Spędziliśmy jedną noc. Proszę cię, ona nawet nie pamięta mojego imienia.
- Właśnie, traktujesz ją jak szmatę.
- Pozwoliła tak się traktować! Róża, nie mów, że będziesz ją teraz bronić! Jakaś solidarność jajników?
         Nie odpowiedziała. Dlatego pozwoliłem sobie kontynuować mój monolog.
- Wracając do mojego stosunku do kobiet. Tak, lubię piersi, do cholery! Nie zaprzeczam. Ale czy to takie dziwne? Jestem facetem. Pomijam fakt, że to było nie na poważnie. Wolałabyś tam znaleźć „Faceci kłamią, ale mają penisy. Lubię penisy”?
 - Ja nie, ale Dżaśko pewnie tak. – Róża parsknęła.
- Że słucham? – Uniosłem brwi aż zjechały na kark.
- Nigdy nie zauważyłeś jak on na ciebie patrzy? Obserwuj go kiedyś… - Przyspieszyła kroku. Ja wcisnąłem ręce do kieszeni i podążyłem za nią.
- Gdzie idziemy?
- Pospacerować. Chciałeś rozmawiać jak cywilizowani ludzie, to będziemy rozmawiać. Podczas spaceru.
         Nie nadążam. I nie chodziło nawet o tempo chodu. Najpierw na mnie naskoczyła, potem bawiła się w Mię z „Pulp fiction”. Następnie podpuściła karczka, by spuścił mi lanie. Później wyrzuty, a teraz ,ot tak pospacerujmy i porozmawiajmy? Czy gdzieś mi nie umknęło, że ona ma rozdwojenie jaźni? Dr Jekyll i Mr. Hyde?
         Przez cały trzygodzinny spacer( tak, spacerowaliśmy trzy godziny na mrozie!) zastanawiałem się, czy to naprawdę jedna osoba. Raz istny diabeł, raz anioł. Nigdy nie byłem gadułą. Przy Róży to się chyba zmieni. Boże, to cud, że język mi nie odpadł albo przynajmniej nie zamarzł.  Czy to kolejna próba? Na odporność na nie sprzyjające warunki pogodowe?
- Nie chcę nic mówić, ale ja nie mam pojęcia gdzie jestem. – zakomunikowałem.
- Już, to już blisko. Mój blok. – Zatrzymała się przed schodkami. Wspięła się na pierwszy. Teraz byliśmy równi. – To pewne, że nie będziesz mnie uczył?
- Na 95%.
- A te 5%?
- Zostawiam na popaprany umysł Śmaja.
         Uśmiechnęła się. Ale uśmiech nie objął oczu.
- Krystian… - Dostałem gęsiej skórki; pierwszy raz zwróciła się do mnie po imieniu. Róża zaczęła maltretować guzik od mojego płaszcza i przez chwilę milczała. – Gdyby nie to wszystko…
- Co wszystko?
- To, że mnie uczysz, różnica wieku i środowisk – Wywróciła oczami, zupełnie jakby chciała powstrzymać płacz. – Wtedy  spotkałabym się z tobą jeszcze raz.
         No, teraz to lecisz ze mną w kulki! Żartujesz sobie? Co ty sobie wyobrażasz? Przygryzłem policzek. Najpierw jeden, potem drugi. By nie wykrzyczeć jej tego w twarz.
- Uważasz, że to są ograniczenia nie do pokonania?
- Nie, ale tak będzie lepiej.
         Nie będzie.
- Skoro tak uważasz. – Pochyliłem się, by pocałować ją w policzek. Odsunęła się. Wskoczyła na schodek. Potem na kolejny i jeszcze wyższy. Załapałem aluzję. Mam spadać.
- Powiesz mi chociaż jak stąd gdziekolwiek trafić?
- Za tym blokiem jest przystanek.- Wskazała kierunek palcem. – Do zobaczenia.
- Ta. – odpowiedziałem, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły.

 Take away the sensation inside,
Bittersweet migraine in my head,
It's like a throbbing toothache,
Of the mind,
I can't take this feeling anymore 

Rozdział 5. Stalker cz. 2


Od spoglądania na zegarek dostanę niedługo jakiegoś tiku i zwyrodnienia stawów. A po co nań zerkam? Bo siedzę w tej przeklętej pozytywce. Od pół godziny. I z każdą kolejną minutą zadaję sobie pytanie: co ja tutaj robię? A po chwili to pytanie się uogólnia. Co ja do kurwy nędzy robię? Umawiam się ze swoją studentką. Dlaczego? (zaznacz prawidłową odpowiedź). A) Bo jestem debilem; B) Bo jestem niemotą; C) Bo jestem skończonym zboczeńcem; D) Wszystkie odpowiedzi są prawidłowe.
            Jak miło, że Olmasz się spóźnia. To jakaś strategia? Spóźnię się, to w końcu mnie olejesz? Nic to. Jak dzisiaj nie przyjdzie, to przysięgam i wszystkim zgromadzonym w tej „kawiarence” (czyli kelnerce w przyciasnej bluzce, staruszkowi siorbiącemu głośno herbatę i szepczącej w kącie parce), że raz na zawsze będę mieć w moich zgrabnych czterech literach CAŁĄ Różę Olmasz. Tym bardziej, że nie ujrzę jej już nigdy więcej. Pane Havranek, to se ne wrati i takie tam.      
            Jeszcze 10 minut. Tylko dziesięć. Aż dziesięć. I potem wychodzę. Dopiję swoje cafe latte czy inne machiato. I wyjdę. Osiem.
            Cichy dzwoneczek przy drzwiach. Czy kawiarnie zawsze muszą być w niego wyposażone? Nie moja kawiarnia, not my bussines. Co nie zmienia faktu, że owo ciche dzwonienie spowodowała Róża.
            Jezu Chryste! I właśnie dlatego was nienawidzę. Tak, was kobiet. Nie zależy mi, umawiam się od niechcenia. By się odczepił. Ale odpierdolę się tak, że gałki oczne mu spłyną i wpadną do szeroko otwartej japy. Dlaczego do cholery tak robicie?
            Ona, ale jakby nie ona. Makijaż podkreślający czekoladowy odcień oczu, róż na policzkach, długie, ale nie sztucznie wyglądające rzęsy. I usta. Muśnięte błyszczykiem. I ta ogólna aura rusałki czy nimfy.
            Powstałem. Pomogłem zdjąć okrycie zewnętrzne (dla normalnych: płaszcz). Dziewczyno, zmiłuj się. Sukienka. Czerwona. Przed kolano. Oddychaj, oddychaj, nie pozwól, by krwiobieg się zmienił. Spokojnie, nie stawaj na baczność. Luz, pełen luz. Nie spinaj się, bo ci żyłka w dupie pęknie.
- Przepraszam, za spóźnienie. – Wydukała, zagarniając niesforny kosmyk za ucho. – Mam nadzieję, że nie…
            Tak, to ten „awkward” moment, gdy nie wiadomo jak się zwracać do rozmówcy. Pan? Krystian? Per ty?  Gogusiu napuszony?
- Pół godziny. Czekałem pół godziny. I mówmy sobie po prostu po imieniu.
            W odpowiedzi uśmiechnęła się blado. Przyszła kelnerka. Róża złożyła zamówienie. Oparłem się przedramionami o blat stolika. Olmasz natomiast oparła się o fotel, jakby odsuwając się ode mnie.
- Co tam u ciebie? Jak sesja?
- Po to się spotkaliśmy? – zapytała, odwracając wzrok.- By rozmawiać o sesji?
- Chciałem… - Zmrużyłem oczy.- Masz jakiś ciekawszy temat?
- Może tak. A… może nie. – Uśmiechnęła się szerzej, przygryzając wargi. I wcale nie wyglądało to fajnie. Wyglądało to jakby wstąpił w nią duch wiecznie ironizującej Olgi.
- Więc? – Uniosłem brwi.
- Więc. – Znowu odwróciła głowę. – To jakiś zakład?
- Zakład? – Zrobiłem minę jak przed zażyciem Rutinoscorbinu.
- Że.. Że wyrwiesz i zaliczysz jakąś studentkę. Nie łatwiej było wybrać Wiesznik? Albo jakąkolwiek inną, co gapi się na ciebie jak cielę na malowane wrota.
- Już sobie odpowiedziałaś na to pytanie. Jestem chyba za poważny, by nie powiedzieć za stary na takie zakłady.
- Skąd mogę to wiedzieć. Męska duma, honor czy jak tam to nazywacie może być urażona w wieku 29 jak i 109 lat. – Róża założyła ręce na piersi.
            Nigdy nie pojmę logiki kobiet. Zakładają czerwone sukienki, robią się na bóstwa, a potem oskarżają nas o bycie niewyżytymi samcami, którzy traktują zaliczanie lasek jako sport.
            Rozczaruję cię skarbie, takie zakłady robiłem w liceum, może na studiach. Teraz nie potrzebuję niczego nikomu udowadniać. A zwłaszcza tego, że potrafię zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Co za wyczyn zdobywać coś, co samo ci podpełzło pod nogi?
- Skąd znasz mój wiek? – Nie ma to jak z subtelnością 10 tonowego słonia zmienić temat rozmowy.
- Baza danych lepsza niż kartoteka. I ogólnie dostępna. Facebook…
            Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli jednak szperamy coś na mój temat? Jakaś niezdrowa ciekawość?
- Szkoda, że w tej swojej bazie nie znalazłaś informacji na temat mojego stosunku do kobiet.
- Znalazłam. „Kobiety kłamią, ale mają piersi. Lubię piersi.”
            Odpadłem. Moja głowa z brzdękiem uderzyła blat stołu. Chłodząc sobie prawy policzek, nie zmieniając pozycji popatrzyłem na nią z dołu.
- Wszystkich traktujesz z taką śmiertelną powagą? I każdego tak prześwietlasz?
- Nie.
- Zacznijmy to jeszcze raz. – Westchnąłem głośno jak nadobna dziewica. Podniosłem wreszcie głowę, a ręce złożyłem jak do modlitwy. – Rozmawiajmy jak cywilizowani ludzie, a nie warczymy na siebie jak dzikusy. Hm? Ja Krystian, ty Róża?
- Tak to widzisz? Od 10 do 16 pan Kulig, a od 16 do 10 Krystian?
            Zabierzcie ją, bo zrobię jej krzywdę. Boże, daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę to ją zapierdolę. Czy ona to robiła specjalnie? Muszę ochłonąć.
            I ochłonąłem. Gdy niezdarna kelnerzyna mało  nie zabijając się o swoje obcasy, przyniosła zamówienie Róży. Tylko ogromna szkoda, że wylądowało na moim świeżo wypranym oliwkowym swetrze. Przeżułem przekleństwo w ustach. A potem drugie. Mój sweter. Kurwa, mój sweter!  Dziwewucha uciekła pozostawiając mnie z uroczą plamą na piersiach. Róża grzebała w swojej torebeczce. Wyciągnęła chusteczki i rzuciła na stolik. Patrzyłem na nie i miałem ochotę pierdolnąć wszystko w kąt. Pierdolnąłem. Głową. W blat. Znowu. Ale tym razem z grymasem cierpienia na twarzy.
- Kompletna porażka. – Szereg omyłek i niepowodzeń, jeden wielki Armagedon.
- Nie powinieneś tego zdjąć? –  Róża popatrzyła na mnie jak na niemotę. Brawo jesteś niemotą. Posłusze i bez słowa ściągnąłem sweter. Rzuciłem go byle jak na krzesełko obok.
            Czarne koszule są seksy? Bo taką właśnie miałem na sobie. A Olmasz zainteresowała się mną jakby bardziej. Na ułamek sekundy uniosła brew, jakbym zrobił na niej wrażenie. Spojrzała na mnie nie jak na nauczyciela, ale jak na faceta, który jej się podoba. Nie, nie myśl o tym. Spokojnie, żadnych wybujałych wyobrażeń. Krew płynie, normalnie. Normalnie mówię! Żadnej kumulacji w jakichkolwiek jamach ciała!
            Tym razem kelnerka przyniosła zamówienie i nawet udało jej się nie rozlać niczego.  Siedzieliśmy w ciszy. Róża delektowała się ogromną porcją gorącej czekolady z bitą śmietaną, od czasu do czasu czubkiem języka oblizując długą łyżeczkę. Umieram, ona robi to świadomie i z premedytacją. Chce, bym zszedł z tego świata jak najszybciej. Spokój… Jestem lotosem na gładkiej tafli jeziorka. Zen. Jin i Jang. Wdech i wydech. Wdech. I wydech.
- Okropne, nie? – Róża znów oblizała łyżkę.
- Co?
- To krępujące milczenie.
            Różo Olmasz, nie wiem co będzie najpierw. Czy ty mnie pierwsza zabijasz czy ja pierwszy ciebie zabiję. Dlaczego, do cholery jesteś osobą, którą w jednej chwili mam chęć rozpierdolić, a w drugiej… Przytulić? Pocałować? Mieć? Zamknąć w diamentowo- złotej klatce?
- Po tym można poznać kogoś wyjątkowego. Kiedy można zamknąć ryj i wspólnie sobie pomilczeć.
            Uśmiechnęła się. Oczywiście, że zrozumiała. Zrobiło się niesamowicie. Prawie jak wtedy po kinie. Choć teraz milczeliśmy. Wspólnie. Z uśmiechami satysfakcji na twarzach.
            Takie chwile są jak bańki mydlane. Subtelne, kolorowe i niszczone przez pospólstwo nie doceniające ich delikatności i piękna. Pospólstwem była Monika. Tak, ta Monika. Nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła. Jest tyle knajp w Warszawie, a ona musiała koniecznie tutaj? A kysz, uciekaj duszo nieczysta!.
Zsunąłem się w fotelu, głupio wierząc, że może mnie nie zauważy. Róża obejrzała się, by zobaczyć co spowodowało moje nagłe zapadnięcie się w sobie. Taksowała wzrokiem najpierw Monikę, potem mnie. Z miną WTF?.




***
To jeszcze nie koniec męczonego rozdziału 5. Naprawdę jest męczony. Kurna jak to randki są denerwująco męczące. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego fragment tekstu jest podkreślony na bialo. a Chuj z tym.