czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 2


          
Od tego momentu rozpoczynamy rzyganie tęczą. Prawdziwe rzyganie tęczą. Do wyboru paw strumieniowy, panoramiczny albo noszony. Wygląd tego partu jest totalną improwizacją. No ok, wszystko jest jakąś improwizacją. Ale w moim głowowym planie takiej sceny miało wgl nie być. To dlatego, że poprzedni post był jaki był. A miał być wesoły. Nawet zapuściłam piosenkę "Sarah smiles" co by ją w jakiś ciekawy sposób wkomponować w tekst. I nie wyszło ;/


***
          Otworzyłem drzwi, lekko nimi poskrzypując. Delikatnie je zamknąłem. Ruszyłem w głąb pomieszczenia i zasiadłem na fotelu w kącie. Niespiesznie wyjąłem z plecaka książkę. Miałem przecież co najmniej pół godziny. Obnażyłem jej nagie strony i zanurzyłem się w lekturze.
            Szkoda tylko, że trafiłem na mieliznę i nie dane mi było czytać. Zrozumiałem to, gdy po raz piąty czytałem pierwsze zdanie na którejśtam stronie. Nie wiem, o czym traktowało, ani tym bardziej nie widziałem jego związku z fabułą. Nie pamiętałem fabuły. Książka zwana życiem absorbowała mnie bardziej.
            Przetarłem zmęczone oczy, odłożyłem tomik na stolik. Uśmiechnąłem się sztucznie do kelnerki, która przyniosła mi filiżankę z wrzącą wodą i torebką herbaty. Rozerwałem folijkę i maczałem woreczek z herbatą. Bursztynowe zabarwienie kłębiło się i ogarniało coraz bardziej przezroczysty dotąd wrzątek.
Obojętny na to mini dzieło sztuki przypatrywałem się siedzącym ludziom. Ale oni tak nadzwyczajnie zwyczajni nie pomogli mi odciągnąć się od myśli, które kłębiły się w mojej głowie jak brązowy płyn w filiżance. Splotłem dłonie, oparłem na nich podbródek i niewidzący wzrok wlepiłem w blat stołu. A w mojej czaszce, na kości czołowej, projektor wyświetlił film z wczoraj.       
Nie byłem pewien czy powinienem w ogóle się tym przejmować. Problemy Róży to przecież nie moje problemy. Ale nie dawało mi to spokoju. Nawet jeśli nie miałem na to większego wpływu. Jest dorosła, ponosi więc konsekwencje za swoje czyny. I słowa. „To twoja wina”. Brzmi zupełnie jakby zbiła szybę, a tysiące szkiełek wycelowała wprost w Olgę.
Możliwe, że Żmija sobie na to zasłużyła. Czyżby coś poszło nie tak w jej misternym planie? W planie, w którym… No właśnie, co? Róża miała mi dać kosza? Rozkochać mnie w sobie? Kto by na tym zyskał? „To ty mnie w to popchnęłaś!” Co siedzi im obu w głowach? O co chodzi w tym wszystkim? Zaczynam się czuć jak pionek w jakiejś poplątanej grze. Gdybym chociaż był skoczkiem albo królem. Nie, jestem zwykłym pionkiem. Czyli teraz tylko powinienem czekać, kiedy zostanę zbity i zdjęty z szachownicy. Przydałoby się chociaż wiedzieć czyim jestem pionkiem. Olgi? A może Róży?
Może za bardzo to przeżywam? Zbyt się przejmuję? Gdyby obie były facetami poszłoby o wiele łatwiej. Dałyby sobie po mordzie i wszystko byłoby jak dawniej. A tak to pewnie będzie foch jak stąd do Łodzi przez Londyn i Buenos Aires. Niedobrze. Bo Olga na razie jest potrzebnym sprzymierzeńcem. Może raczej powiernikiem pewnego sekretu, który nie może wyjść na jaw.
I w ten sposób dochodzimy do wniosku. Kto ma informacje, ten ma władzę. Pieniądze już dawno przestały być wyznacznikiem potęgi. W takim razie, tą grą są karty, a Olga je rozdaje wedle uznania.
- Cześć i przepraszam za spóźnienie. – Róża dopadła stolik, przy którym siedziałem. Musnęła mój policzek zimnymi ustami. W cudowny sposób wyssała ze mnie myśl o tym, jak bardzo mam przejebane, będąc znów na łasce Żmii.
- Przyzwyczaiłem się, że jesteś taka roztrzepana. – W nagrodę za szczerość otrzymałem dźgnięcie w bok.
- Wcale nie jestem roztrzepana.
- Pomyślmy… Notorycznie się spóźniasz…
- Na uczelni jestem…
- Na spotkania ze mną. Nie nosisz czapki. Rozsiewasz bakterie. – Zrobiłem przesadnie zamyśloną minę. – Co tam jeszcze?
- Paskudny jesteś, wiesz? Nienawidzę cię. – Wyszczerzyła się.
- Czuję się usatysfakcjonowany, że odwzajemniasz moje uczucia.
- To jest już was dwoje.  – Jej kąciki ust momentalnie opadły na dół. – Nawarzyłam cholernie dużo piwa, które muszę wypić.
- Ważne, żebyś go nie rozlała. Olga jest naprawdę aż tak zła?
- Nie odzywa się do nikogo. Dziewczyny patrzą na mnie krzywo. Ja też czuję się dziwnie.  Bo to nie jest tak, że Olgę wywyższam ponad nie, ale…
- Im mniej osób wie, tym lepiej?
- One… mogłyby nie zrozumieć. A raczej inaczej. Analizowałyby to na tysiąc sposobów i doradzały jak Olga. One potrafią być głośne.
- Nie musisz mi mówić. Najpierw was słychać, a dopiero potem widać. Zawsze wiadomo, w której sali macie zajęcia.
- A gdyby tak przypadkiem chlapnęły coś w nieodpowiednim momencie? Och, nie wiem. Już sama nie wiem jak powinnam to rozwiązać.
- Każdy ma jakiś sekret. Nie wierzę, że one ci się ze wszystkiego zwierzają.
- A jaki sekret ma Krystian Kulig, hm? – Oczy Róży rozbłysły.
- Mój sekret? Ma 160 cm wzrostu i ciemne włosy. I – Przysunąłem usta do Różanego ucha. – uśmiecha się najbardziej uroczo na świecie. – Nigdy nie wierzcie tym, którzy uważają, że zabawa w Don Juana jest nudna czy głupia. A już tym bardziej nie wierzcie w to, że kobiety nie lubią komplementów.
            Oparłem się na fotelu z satysfakcją wypisaną na twarzy. Olmasz próbowała ukryć, że to pochlebstwo wcale jej nie ruszyło. Policzki ją zdradziły. Spuściła wzrok i poczęła bawić się wisiorkiem, który do tej pory bezpiecznie leżał w dolince miedzy dwoma wzgórzami. Na moje oko wzgórza rozmiaru C. Co prawda ukryte pod bluzeczką w paski, ale i tak pobudzały wyobraźnię.
- Mówiłam ci już, że jesteś paskudny? – Odezwała się, nie odrywając wzroku od wisiorka. – Obłapiasz mnie wzrokiem.
- Moja droga paskudo, gdybym naprawdę cię obłapiał, to z pewnością byś nie narzekała.
- Jesteś pewien?
- Mhm. Jak chcesz, to możemy sprawdzić.
- Ale ty jesteś paskudny.
- Dlatego pasujesz do mnie. – Oderwałem plecy od oparcia. Pochyliłem się nad stolikiem. – No, chodź tu paskudo.
- Ale ludzie…?
- W istocie. Prawie siedem miliardów. Z czego jakieś kilkadziesiąt tysięcy ma to gdzieś i właśnie się całują.
-  Nienawidzę cię. – Ale i tak po chwili dołączyliśmy do tych kilkudziesięciu tysięcy innych, wymieniających się bakteriami parek.
- Myślisz, że Olga mi wybaczy? – Zapytała Róża, gdy już szliśmy tam, gdzie ją nogi poniosą.
- Zależy co. Czy to, co jej powiedziałaś wczoraj, czy to, że spotykasz się ze mną, zamiast klęczeć przed nią i błagać o wybaczenie.
- A ty byś wybaczył? – Przewróciłem oczami.
- Boskiego Lola przeżyłem, chyba nic więcej mnie nie zabije.
- Ale jakby nie patrzeć ukryty jest w tym komplement.
- To bardzo głęboko, bo nie zauważyłem.
- I może mam cię za to przepraszać?
- Warto potrenować, zanim pójdziesz do Zodun.
            Róża tylko głośno westchnęła.
- Ok. Przepraszam, że nazywałam cię Boskim Lolem. Pasuje? – Pokręciłem głową.
- O, tutaj przyjmuję łapówki – wskazałem palcem policzek.
- To przychyl się.
-  Nie. Kombinuj.
            Ciągnięcie za rękę i podskoki nic nie dały. Brak obcasa zrobił swoje. Chociaż raz się postaraj, korona z tej małej główki ci nie spadnie. No i wykombinowała. Wlazła na betonowy kwietnik. I dała mi słodką łapówę.
- Widzisz, jak chcesz to potrafisz.
- Sądzisz, że to ją zaspokoi?
- Jeżeli jest lesbijką, to na pewno. – Posłała mi karcące spojrzenie.
 - Ale kiedy powinnam to zrobić?
- Teraz. – Pociągnąłem ją do przystanku. – Wieczór jeszcze młody, a jak nie to urządzicie sobie babski wieczór czy coś tam. Prześpisz się w pokoiku na poddaszu. Tylko uważaj na stolik, łatwo w niego walnąć głową.
- Poczekaj – Założyła ręce na piersi. – Skąd ty o tym wiesz?
- To jest element historii jakby dziwnej – Zainteresowałem się rozkładem jazdy, poszukując czegoś jadącego na Wolę.
- Ta twoja historia jest dziwna, bez jakby.
- Widocznie wszystko, co jest związane z Olgą, jest dziwne.
- Ale…
- O, twój autobus.  – Wskazałem podbródkiem nadjeżdżający środek transportu.
- Czy to w porządku? No wiesz, to miała być nasza… - Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z randką.
- Przekupisz mnie czymś i wtedy zapomnę o wszystkim
- Jesteś… - Rzuciła mi się na szyję i obdarzyła namiętnym pocałunkiem.
            Tak, wiem. Jestem idiotą. Ale to chyba żadna nowość.

czwartek, 24 maja 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 1



Szczerze, to nie wiem, co myśleć o tym fragmencie. Ogólnie cały rozdział będzie jednym wielkim wyrwanym z codzienności strzępkiem. Czuję sie dziwnie. Może zaczynam robić z tego banalnego opowiadania moją prywatną terapię? A jeśli tak, to niech ktoś mądrze zdiagnozuje, co mi jest.
****

Jestem jakby lżejszy. Jakby żywszy. Jakby po kilku energetykach. Bez wora pokutnego i różańca, które proponował mi Bartek. Teraz rozumiem, co miał na myśli. Że siedziałem na dupie i smęciłem. I że to nie daje żandego efektu. Ale teraz jestem jak akumulatorek po naładowaniu. To w sumie trudno określić słowami. Budzę się i nie mam chęci mordu od samego rana.
I nie, nie jest to jakieś tam zakochanie. To bardziej satysfakcja. I ulga. Coś bardziej w stylu wewnętrznego spełnienia i spokoju.
Wielkie mi rzeczy, bo pocałowałem Różę, tak? To też nie tak. To komfort psychiczny. Więcej zyskuje na tym dusza, o ile istnieje, niż ciało.
Co za bzdury. Ale to chyba prawda. I niczego nie zmieniam w swoich postanowieniach. Nie rzucę się na kolana i nie oświadczę się, tylko dlatego, że podoba mi się taki stan. O nie. W jakiś sposób odzyskałem równowagę. Zupełnie jakby Mózg wrócił z zagranicy. Nie do końca, bo fakt romansu (WTF? Romansu? To brzmi tak tanio. Lecz nie mam innego słowa) ze studentką jest nie do przyjęcia. Przynajmniej dla niego. A może dla moralności? Może to jest jedyna rzecz, która nas ogranicza?
Jestem w stanie permanentnego relaksu. Uwierzcie mi to działa. Ciekawe tylko na jak długo. Bo coś mi mówi, że ten spokój to tylko złudne wrażenie. A może wszystko w naszym życiu nam się wydaje. Że tylko krążymy wokół tej jednej jedynej prawdy, ale jesteśmy mało precyzyjni i dokładni. Może tylko nam się wydaje, że mieścimy się w przedziale ufności. Może bierzemy za mały poziom istotności. Może nasze względne odchylenie standardowe wynosi więcej niż 2%. Kluczowe jest słowo „względne”. Wszystko jest względne. Czy kiedykolwiek poznamy ile nam brakuje do rzeczywistej wartości.
Nie ma to jak stać w korku na Rondzie Wolnego Tybetu i w swoich przemyśleniach zawrzeć statystykę, filozofię oraz zahaczyć w pewnym sensie o religię? I to tylko dlatego, że jakaś mała osóbka obdarzyła mnie pocałunkiem niecałe dwa dni temu?
Cudowne właściwości czynności, która dotyczy tylko ludzi. Nie tylko odchudza, poprawia humor, wzmacnia odporność, ale też stymuluje do przemyśleń. Może to właśnie dzięki obślinianiu sobie nawzajem warg osiągnęliśmy sukces ewolucyjny?
Stop. Wracam do lektury książki, bo zaczynam pieprzyć gorzej niż po wódce. A trzeźwy jestem. Raczej. Chyba.

***

-Krystian?
- Mhm? – Mruknąłem, nie odrywając wzroku od przykładowych zadań ze statystyki.
- Możesz to skserować dla Jerzego –  Podniosłem wzrok znad schematu Bernouliego. Kłacznikow trzymał ogromny plik papierów.
- Dobra.
            Wziąłem od Krzysztofa te papierzyska. Kłacznikow niosący takie coś sam wyglądał co najmniej śmiesznie. Wiecie, gościu do wysokich nie należy. Co na tym wydziale, wcale do dziwnego przypadku nie  należy. Ja sam, mierzący 185 cm wcale za wielkoluda się nie uważam, ale i tak góruję wśród tych hobbitów. Krzysio z pół głowy ode mnie niższy, Grzesiek to prawie o głowę. Nie wspominając już o dziekanie Kruczyńskim, od którego większość studentek jest wyższa. Ale to tylko uwydatnia moją atrakcyjność. Wiecie, w takich konusach konkurencji nie ma żadnej.  To, że i tak nie ma,  to całkiem inna sprawa. Chyba, że jakieś studentki wolą facetów po czterdziestce. Ale z drugiej strony… Wydział farmaceutyczny jest tak ubogi w facetów. Bo nawet jeśli są, to takie kryptogeje jak Dżaśko. Więc wiadomo. Lepszy niski Pacek czy Kulig w garści, niż Ryan Gossling albo Leoś DiCaprio na dachu.
            Ale wracając z kolejnej podróży dookoła przemyśleń do matematycznej kanciapy. Zebrałem się i poszedłem do kserokopiarki, stojącej na korytarzu, naprzeciwko punktu oddawania i odbierania kurtek. Po atrium kręcili się studenci, pan cieć i szatniarki. Obok ksero znajdowały się siedziska dla studentów.
            Zacząłem kserować. Praca to żmudna, powtarzalna i nudna. Zwłaszcza, że Śmaj miał jakieś udziwnione wymagania względem tych kopii. Dlatego szło mi powoli. Ale przynajmniej nie zajmowało mózgu w znacznym stopniu.
            Usłyszałem za plecami głośny wybuch śmiechu. Nikogo nie powinien on dziwić, bo znajdowaliśmy się na zdominowanym przez słabszą (akurat) płeć wydziale. Właścicielki śmiechu pozostawiły na siedziskach obok ksera swój majdan i przemieściły się w celu oddania odzienia. Potem wróciły po swoje rzeczy.
- Masz te skany z organicznej? Wiesz, skserowałabym je. – Czy to tylko ja mam takiego pecha czy to normalne, że nad wyraz często spotyka się ludzi, których spotkać by się nie chciało? Już nawet nie mówię o kogo chodzi, bo to aż zbyt oczywiste.
- Ale mi się długo z tym zejdzie. – Sio!
- Nic nie szkodzi, mamy czas. – Żmija uśmiechnęła się słodko i miło. A potem spoczęła na tych pseudopufach. I pogrążyła się w rozmowie z resztą papużek.
- Gdzie Róża? – Nagle jedna z nich się zreflektowała.
- W szpitalu. Załatwia jakieś formalności. Ale niedługo będzie.
- No tak. Róża i nieobecność na wykładzie. – Zaśmiała się pani Ania.
- Żebyś się jeszcze nie zdziwiła. – Olga niby mówiła to obojętnym tonem, ale czaiła się za tym sugestia.
- Co masz na myśli? – Zapytała papużka ustrojona w czerwony sweterek.
-Aureolka w głowę ją nie uciska. – Zodun i te jej subtelności i zawiłości. – Pakuje się w coś nie do końca akceptowanego…
- Przerażasz mnie! – Wykrzyknęła ta najwyższa. – Róża? Nie chce mi się wierzyć. Ona jest…
- Nieobliczalna.
-Ale o co dokładnie chodzi?! – Pani Ania była już zirytowana.
- Chodzi o to, że ona może zostać wywalona za to, że…
- No?! Mów! – Papużki prawie chórem wymusiły kontynuację.
            Przez ułamek sekundy widziałem, że Olga się waha. Jak chyba nigdy. Ale jeżeli to powie… Jeżeli to powie, to ukręcę łeb cholerze, spuszczę jad i ceremonialnie popełnię seppuku. Jeżeli Żmija powie, że Róża i ja… Bo przecież oczywiste, że o to właśnie jej chodzi. Za cóż innego mogą wywalić z uczelni najlepszą studentkę na roku? Jak nie za romans (jak ja nienawidzę tego słowa) z wykładowcą tudzież asystentem? Na razie o tym wiedzą cztery osoby. Lepiej niech tak zostanie.
            W jakimś tam stopniu mógłbym zrozumieć Olgę. Mówiąc papużkom            o  zachowaniu Róży i moim, znalazłaby w nich z pewnością sojuszniczki, by wybić Olmasz to z głowy. Z drugiej strony, zapewne Róża wymogła na niej obietnicę milczenia.
            Zielonowłosa podjęła decyzję. Przybrała bardzo autentyczną maskę i złośliwy uśmieszek.
- Mogą ją wywalić za to, że przeze mnie nie nauczyła się wcale, a wcale na kolosa z analitycznej.
- Ciebie to nigdy nie można brać na poważnie. – Najmniejsza papużka (znaczy się zaraz po nieobecnej Róży) prychnęła i założyła ręce na piersi. Po chwili wszystkie znów wybuchły śmiechem.
            Żmijo, może wcale nie jesteś aż taka zła? No, dobra jesteś. Ale jestem ci wdzięczny. Już drugi raz. Gdyby nie twój nakaz, że mam iść odprowadzić Różę, nie doznałbym Nirvany. A teraz byłbym w dupie czarniejszej niż murzyńska. Afroamerykańska. Narażę się na nadinterpretację,  jeśli stwierdzę, że Olga dała mi mimowolne przyzwolenie na to, co robię, przemilczając prawdziwą przyczynę możliwego zakończenia przez Różę studiów wcześniej niż po 5 latach? Ona mnie nie znosi, ale mimo to nie próbuje rozwalić tego zanim będzie za późno. O co w tym wszystkim chodzi?
- I z  czego to to się śmieje?
- Róża!
- Ty masz czapkę?! – Pani Ania zerwała z Olmaszowej głowy MOJĄ czapkę. - Jak to się stało? – Przytuliła nowoprzybyłą mocno.
- Zapalenie płuc? Muszę o siebie dbać.
- Nosząc MĘSKĄ czapkę? – Odezwała się Olga, na powrót przybierając poważną maskę.
- A co za różnica? – Róża wzruszyła ramionami.
            Odpowiedź Zodun utonęła w tysiącu pytań i przekrzykiwań reszty papużek, które nie widziały Róży ponad tydzień. Po otrzymaniu zadowalających je odpowiedzi, trzy z nich zadeklarowały potrzebę udania się do toalety.
 Zostały tylko Róża i Olga. Ta druga, nie marnując okazji i nie zważając na moją obecność syknęła w stronę koleżanki.
- Co ty odczyniasz?
- O czym ty mówisz? – A Żmija tylko machnęła głową w moim kierunku. No tak, znowu się mnie pomija. Ale nie mogłem nawet włączyć się w dyskusję. Pozostało mi tylko zachowanie Pokerface i pilnowanie, by nie wybuchnąć.
- To jest już jakaś parodia. To nie tak miało wyglądać. Myślałam, że te studia coś dla ciebie znaczą. Że dasz mu kosza. Myślałam, że użyjesz mózgu. Pakujesz się po uszy w śmierdzące na kilometr gówno.
- A kim ty niby jesteś, że mówisz mi co mam robić?
- Ja próbuję cię bronić!
- Prosiłam cię o to? Co ty wiesz? Wiecznie zgorzkniała i cyniczna. To Ty mnie w to popchnęłaś!  To twoja wina!
- To moja wina… To. Moja. Wina.
 Z twarzy Olgi odpadła ostatnia maska. Stała się zupełnie bezbronna. Obdarta z pancerza. Za którym chowało się małe, samotne dziecko. Z wyrazem twarzy, niczym wampir, który poczuł w swoim sercu osinowy kołek.
Odrzuciła kserówki na pufa.
- Oddaj je Asi.
            Byle jak naciągnęła kurtkę. I wyszła.
            A my staliśmy oniemiali na korytarzu.
-To nie tak miało być… - Szepnęła Róża. Ale nie do mnie. Ani też do nieobecnej już Olgi. Pchnęła te słowa jakby w Wszechświat. 

czwartek, 17 maja 2012

Rozdział 8. Uwolnić Krakena cz. 4


            Czyli jesteśmy w czarnej dupie.
 To przeznaczenie. Zupełnie jak w kinie, czujesz, jak w kinie!
Och, zamknij się. Dlaczego, do cholery, jedyną dziewczyną w klubie, która mi się podoba jest Róża?  I co ona tu robi? Przecież ledwo wyleczyła swoje zapalenie płuc.
Zsunąłem się na kanapie, żeby mnie nie zauważyła. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie czy mnie zauważy czy nie? Ten wieczór chyba już nie może być gorszy.
- Krystian, co jest? – Bartek popatrzył na mnie lekko zmieszany.
- Wyobraź sobie, że znam tamtą dziewczynę.
-  To uderzaj do niej. I to już.
- W tym problem. Bo to jest Róża.
- Nie! – Maratończyk obrócił się znowu i zmierzył wzrokiem Olmasz. – W takim razie w pełni rozumiem twoje rozgoryczenie. Przyjaźń z nią nie wchodzi w rachubę. No, chyba że FWB. – Mój przyjaciel oderwał ode mnie wzrok i pomachał komuś za moimi plecami. Komuś stojącemu na parkiecie.
- Komu tam machasz? Mam nadzieję, że nie Róży.
- Ciepło. Oldze.
- Tej to tylko tu brakowało. Niech nawet nie próbuje tu przyłazić. To vipowska kanapa. – Niepozornie odwróciłem się, by nie zwracać na siebie uwagi.
            Jakiś cud się stał. Olga wyglądała prawie normalnie. Zielone kudły związała w kitkę, założyła jakąś jaśniejszą, połyskującą koszulkę i marynarkę. Mówiła coś na ucho temu modelo-maserakowi.
            Podsumujmy. Na imprezie jest Krogulec, Żmija i Róża. Nie wyrwałem żadnego lachona. Nie wyluzuję się, ze względu na obecność wyżej wymienionych osób. Piwo jest tu niedobre i ogólnie be. Jestem chujowym wspieraczem, ale to jest jedyny powód, dla którego jeszcze siedzę w tym klubie. Chcę posłuchać, za co Bartek jest DJ-em namber łan tego wieczoru.
            Wreszcie nadszedł czas na DJ-a Maratona. Pojawienie się Bartosza na podeście dla grajka  spowodowało nawet kilka pisków dziewuch. Ja tam się na muzyce klubowej nie znam. Dla mnie to wszystko brzmiało tak samo. Ale po reakcjach tłumu można było wywnioskować, że Bartek to nie pierwszy lepszy DJ amator, co puszcza głośno muzykę z telefonu, gdy jedzie środkami komunikacji miejskiej. W sumie zgodnie z jego wizją ludzie wyluzowali się i tłumnie okupowali parkiet. Czy ciała lepiły się do siebie, to nie jestem pewien, ale od potu lepiły się na pewno. Alkohol (to „piwo” się do niego nie zaliczało) raczej nie lał się strumieniami. Ale brazylijskie tancerki były. W kolorowych strojach. I wywijały tyłkami.
            Swoją misję uznałem za wykonaną. Wspierałem Bartka (duchowo) przy puszczaniu muzy do tańczenia. Czyli spokojnie mogłem zatoczyć się do domu. Wiec dlaczego siedziałem jeszcze? Bo patrzyłem na wirującą w tańcu Różę. Niczym nieskrępowana wywijała i wygłupiała się ze swoim towarzystwem.
            Ciekawym przedmiotem obserwacji była Kruel i  Olga. Tańczyły dosłownie metr od siebie i udawały, że się nie znają. A Kruel już wybitnie to czyniła. W jej sposobie tańczenia dało się wyczuć, że chce pokazać jaka to ona nie jest światowa. Jak to ona się świetnie bawi. Jak to świetnie tańczy. Żałosne.
            Po drugiej Róża zniknęła mi sprzed oczu. Rozejrzałem się dokładnie po lokalu. I nic. Tu z „pomocą” przyszła mi Olga. Jakby instynktownie wyczuła, że nie mogę znaleźć Olmasz, subtelnym ruchem w tańcu wskazała mi przejście do toalet.
            Podniosłem się z kanapy, zlazłem po schodkach w tłum i przemieściłem się w stronę łazienek. Nie znalazłem tam Róży. Zamiast niej, była tam Olga.
- Zbieraj się – Powiedziała do mnie, rozglądając się, czy nikt nieproszony nie patrzy.  – Co się tak patrzysz? Oddajesz numerek do szatni, zabierasz kurtkę i wychodzisz.
- To jakiś dowcip? Gdzie jest Róża?
- Posłuchaj. Chcę byś odprowadził Różę bezpiecznie do mieszkania. Usrała się, że teraz wróci. A ja nie bardzo mogę wyjść. Bo jestem odpowiedzialna i za Bartka i za Łukasza.
- To gdzie ona jest?
- Już wyszła.
- To znaczy, że może ona nie chce, bym ją odprowadzał?
-Posłuchaj mnie, ona CHCE byś ją odprowadził! Zrób dla mnie jebaną przysługę i choć raz nie kwestionuj tego, co mówię! To, że się nie znam na popieprzonych całkach nie oznacza, że się na niczym nie znam. A znam się! Więc się, do kurwy nędzy rusz! Jak zwykle wszystko jest na mojej głowie! Dorośli ludzie, a zachowują się jak bachory!
- Chyba nikt cię dawno nie posuwał, bo taka chodzisz wkurwiona. – Miałem nadzieję, że jak znowu jej pocisnę, to się wreszcie zamknie.
- To zrób tę przysługę społeczeństwu i światu i zerżnij mnie!
- Chyba podziękuję.
- No jasne, każdy narzeka na zło tego świata, ale nikt nie ruszy się, by to zmienić. Idź i nie denerwuj mnie bardziej. – Ze złością machnęła rękami, przybrała pokerface i wróciła na salę.
            A mnie nie pozostało nic innego jak odebrać kurtkę i opuścić klub. Warszawa nocą nie imponuje może jak Nowy Jork albo Los Angeles. I nie przytłacza wielkością jak wyżej wymienione miasta. Ale ma w sobie to coś. Zwłaszcza gdy z nieba sypie się puchaty śnieg. Jest taka spokojna i pusta. Bez tych wszędzie śpieszących się ludzi. Bez korków na drogach i tego całego hałasu.
            Przed klubem nie spotkałem Róży. Dlatego przyspieszyłem kroku. Pewnie ruszyła do najbliższego przystanku, by złapać jakiś nocny.
            Ale nie zaszła daleko. A przynajmniej nie sama. Zobaczyłem, że otaczała ją grupka wątpliwego indywiduum. Ona jak zwykle się wpakuje w jakieś porachunki z dresami. A ja jak zwykle mam ją ratować z opresji. Powinni mi płacić za etat anioła stróża. Nie wyglądało to ciekawie, ale nie miałem czasu, by zaplanować sobie atak. Przede wszystkim nie miałem szans z tymi 4 rosłymi blokersami. Musiałem postawić wszystko na swoje umiejętności aktorskie i urok osobisty.
- Róża! Tu jesteś! Mówiłem ci, żebyś poczekała na mnie w klubie! – Podbiegłem do niej i objąłem ją ramieniem. – Panowie. – Tu zwróciłem się do żulerii. – Dziękuję za tak zacną ochronę mojej narzeczonej. Gdyby nie wy, zapewne zaczepiliby ją jacyś niemilcy. – Cała banda popatrzyła po sobie kompletnie zszokowana.
- Yyy… Nie ma sprawy stary… - Odezwał się herszt grupy. Z przekonaniem uścisnąłem mu rękę i pożegnałem się.
            I tym właśnie sposobem stałem się właścicielem Oskara® za rolę w krótkometrażowym thrillerze psychologicznym.
- Co tu robisz?
- Nie no, nie ma sprawy.  Nie ma za co.
- Dziękuję. – Róża odsunęła się ode mnie. – Byłeś w klubie, co? Nie widziałam cię.
- Nie rzucałem się w oczy. Za to ty… - Popatrzyłem na nią z politowaniem.
- Co ja?
- Zupełnie jak małe dziecko. – Ściągnąłem czapkę z głowy  i naciągnąłem ją na Róży przyprószone śniegiem włosy. – Dopiero, co wyleczyłam zapalenie płuc. Jestem chodzącą fabryką bakterii – Przedrzeźniałem ją. – Dobra, chodź na ten nocny. – Złapałem ją za rękę i zrobiłem krok do przodu. Olmasz nie ruszyła się z miejsca. Popatrzyłem na nią pytającym wzrokiem. Ona w odpowiedzi podniosła dłoń, za którą ją trzymałem.
- W ten sposób chcę poczuć się pewniej.
- Ty? Pewniej?
- Będę pewniejszy, że nie zrobisz żadnej głupoty.
- Nie potrzebuję opieki.
- Pewnie to chciałaś powiedzieć tamtym czterem, przesympatycznym panom, co cię otoczyli?
- Oj. – Cicho mruknęła pod nosem i pozwoliła się prowadzić na przystanek.
            Władowaliśmy się w pierwszy nocny, który zajechał. Na centralnym dziękowałem sobie w duchu za ten genialny pomysł, jakim było trzymanie Róży przy sobie. Na dworcu zgromadziło się dużo podejrzanego elementu, z kilkoma promilami krwi w alkoholu. Ponadto spora grupka obcokrajowców, którzy darli japy na pół centrum. Czułem się bezpieczniej, wiedząc, że żaden z tych upojonych alkoholem Arabów nie zaczepi jej.
            Znaleźliśmy autobus, który z centralnego kierował się na Białołękę.
- Masz zimne dłonie. – Objąłem swoimi rękami jej.
- Nie rób tak, proszę. Nie powinieneś tak robić. – Wyrwała dłonie. Odwróciła ode mnie wzrok.
Autobus ruszył, Róża patrzyła na uciekający za oknem Pałac Kultury. Dopiero po przejechaniu Wisły łaskawie obdarzyła mnie spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz dlaczego. Maglowaliśmy to już tyle razy!
- Więc twoja odpowiedź to nie?
- Nie.
- Nie że nie czy nie że tak?
- Och, nie wiem! – Wykrzyknęła stojąc już na przystanku Białołęka – Ratusz.
- To ja mam wiedzieć?
- Co ja mam o tym myśleć?
- Może za dużo myślisz? – Odburknąłem. – Ja jestem gotowy zaryzykować. To ty co chwilę zmieniasz decyzję. Jesteś jak chorągiewka, która odkręca się w stronę, z której wieje wiatr! A może po prostu powiedz, że się mną bawisz!
- Nie bawię się – Spuściła głowę.
- Tak? Wiesz co? Może i jestem Boskim Lolem, ale wyobraź sobie, że Boskie Lole jednak mają uczucia! – Rzuciłem jej na odchodnym. Wkurwiony na maksa wcisnąłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed siebie.
- Krystian, przestań! Słyszysz? Przestań, do cholery!
- To ty, do cholery przestań! Róża! – Zatrzymałem się i odwróciłem do niej. Dzieliło nas jakieś 15 metrów, ale to nie przeszkodziło nam drzeć się na siebie. Pieprzyć ciszę nocną! – W końcu nadszedł czas byś podjęła decyzję! Byś przestała się pierdolić ze sobą i ze mną i w końcu przystanęła za czymś. Zrozumiałbym,  gdybyś cały czas dawała mi do zrozumienia, że jesteś na nie. Ale ty po prostu się bawisz! Dziś jesteś słodka do porzygu, jutro plujesz jadem, by kolejnego dnia znów ściekać lukrem. Kolejnego dnia! Dobre sobie! Ty potrafisz się zmienić w ciągu kilku minut! Zniósłbym to, gdybym tylko wiedział, na czym stoję.  Ale teraz? Na dzień dzisiejszy wysiadam. – Podniosłem ręce w geście poddania. Przez chwilę popatrzyłem na Olmasz. Potem znów obrałem kierunek w stronę mieszkania.
            Chrzanić to! Chrzanić to po stokroć. Zapić, zapomnieć. Skleić urażoną męską dumę. Serce, zjebałeś sprawę. I to bardzo. Dlaczego cię w ogóle posłuchałem?
            Może dlatego? – Serce nieśmiało uśmiechnęło się i wskazało na moją dłoń.
            Dłoń, którą ściskała Róża. I dodatkowo wtuliła się w moje ramię.
- Jestem potworem. – Powiedziała niewyraźnie. – Może to jest jedyny powód, by zostawić mnie samą? Już teraz, kiedy to łatwe?
- Bullshit.
- Nie musisz mi mówić, że trudno za mną nadążyć. Mam ten problem od dwudziestu lat.
- Przynajmniej jest bardzo spontanicznie. – Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Aż za bardzo. Ale z tym Boskim Lolem dałeś do pieca.
- Ja dałem do pieca? A kto to niby wymyślił?
- Ym… - Róża uśmiechnęła się głupkowato.
            Pozwoliłem sobie nie komentować tego. Olmasz była mi za to chyba bardzo wdzięczna.
            Olga powinna być ze mnie dumna. Cała rodzina Bartko- Olgowa powinna być ze mnie dumna. Chyba zaczynam być jakimś przyjacielem rodziny. Najpierw wspieram DJ-a Maratona, potem wyświadczam Żmii przysługę. W każdym razie bezpiecznie odprowadziłem Olmasz przed jej blok.
            Puściłem jej dłoń i patrzyłem jak Róża zatrzymała się na szczycie schodów.
- I co? Już koniec? Tak po prostu?
-  Cholera, zapomniałem zabrać z mieszkania fajerwerki. Wtedy nie byłoby tak po prostu, co nie?
- No wiesz, podobno mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. – Róża uśmiechnęła się łobuzersko ( niczym Edward w „Zmierzchu).  Potem wzruszyła ramionami, wstukała kod i otworzyła drzwi z zamiarem wejścia do bloku.
            A mnie jakby olśniło. Ech, ta mega szybka rozkmina, o co tej kobiecie chodzi. Dwoma susami pokonałem te marne kilka schodków i zatrzasnąłem otwarte drzwi. Róża jakby na to czekała. Wyczekująco odwróciła się w moją stronę. I wtedy tratatatam (fanfary), pochyliłem się i pocałowałem ją.
 Boże, błogosław wysokie obcasy. Bo dzięki nim Rołz nie była tak niska i nie musiałem się aż tak garbić. Uwaga, będę się teraz rozpływał, także lojalnie ostrzegam. Bo kiedy już się do siebie przyssaliśmy, to nie mogliśmy się odessać. Moja jedna dłoń błądziła gdzieś w jej gęstych falach, druga podtrzymywała plecy. Ale i Róża nie była jakoś bierna. Uczepiła się mojego karku i nie chciała puścić. A kiedy przygryzała moje wargi, na zawsze odnotowałem sobie w pamięci, że wzorowa studentka, to nie zawsze grzeczna dziewczynka. Wręcz przeciwnie. Tak długo się opierała, ale teraz prawie, że poszła na całość. Mmm… Me gusta.
„We were tight, but it falls apart as silver turns to blue. Waxing with the candlelight…”
- Nie odbieraj – Mruknąłem, nie przestając ustami muskać jej warg.
- Muuszę – Niechętnie się odsunęła i spojrzała na wyświetlacz. – To Basia.
            A niech ją wszyscy diabli!
- Halo?
- Co się stało?! Gdzie jesteś?! – Usłyszałem głos w słuchawce. A usłyszeć nie było trudno, bo Basia darła ryja.
- A co się miało… staać? – Róża powstrzymała się od jęknięcia. Tak, zaatakowałem jej szyję. – I dlaczego jeszcze… nie śpisz?
- Nie mogę usnąć, oglądam jakiś głupi film. Dziesięć minut temu wbiłaś kod, to odtworzyłam ci drzwi od mieszkania. A ciebie nie ma. Co się stało?
- Za.. Zagadałam się.
- Zagadałaś…. Jasne – Wyszeptałem jej prosto do ucha.
- Oj, przestań – Skarciła mnie. Za późno, kochanie. Wypuściłaś Krakena, to teraz cierp. Obsypałem pocałunkami jej policzek i ucho wolne od telefonu. – Zaraz.. Zaraz przyjdę.  – Rozłączyła się. Instynktownie znalazła moje usta i kontynuowała pocałunek.
            Gdy minęła mniej więcej wieczność, Róża odsunęła się ode mnie.
Cała zdyszana i zarumieniona oblizała wargi.
- Wystarczy. Muszę wracać, bo Basia mnie zabije.
            Uśmiechnąłem się. Bo przecież nie mogłem liczyć na więcej. Chociaż to, co dostałem, przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania.
- Wystarczająco efektownie?
- I efektownie i efektywnie. – Pogładziła mnie po moim kilkudniowym zaroście. – Ale teraz naprawdę idź. Póki jestem w stanie cię wypuścić…
- Oj, nie kuś… - Pocałowałem ją w czoło.
            Z ogarniającą całe ciało lekkością zszedłem po schodach.
- Krystian, poczekaj!
            Róża zbiegła i z powrotem wylądowała w moich ramionach. Całowała mnie jakby to był ostatni dzień na ziemi.
- Dlaczego całujesz mnie tak, jakbyśmy mieli się już więcej nie spotkać?
- Może właśnie dlatego?
- Jak ja cię nienawidzę. – Mruknąłem, gdy ufnie wtuliła się we mnie.
- Kto kogo bardziej nienawidzi, to bym polemizowała. Ale nie teraz.
- A co powiesz na piątek?
- Może…
 Jak zwykle to „może”. Najwyższy czas, bym zaczął się do niego przyzwyczajać.

środa, 16 maja 2012

Rozdział 8. Uwolnić Krakena cz. 3




****
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz?
- Nie, dlaczego? Pytałem na poważnie.
- Bo ten pomysł jest poroniony? Jeżeli to żart, to naprawdę kiepski. Nie, Bartek, nigdzie nie idę.
- Oj, coś czuję, że ktoś nadepnął ci na odcisk? Czyżby Rołz?
- Naśmiewaj się. A jeśli nawet to nie ma to związku, z tym, że nie mam ochoty iść do jakiegoś klubu na jakieś pieprzone ostatki!
- Oczywiście, że to nie ma związku. Żadnego!
-Jak masz mi tak dogryzać, to lepiej już skończ, bo nie jestem w nastroju.
- Och, Boże, Krystian, a może ci przynieść różaniec i wór pokutny, co?
- Nie przeginaj pały!
- Człowieku, ty się lepiej posłuchaj! Autentycznie dostałeś okresu! Weź już lepiej nie pierdol, za kilka minut będę u ciebie.
-No chyba cię… - Rozłączył się. No, bosko.
            Co temu człowiekowi odjebało? Żeby łazić do jakiegoś pieprzonego klubu, na jakąś wątpliwą imprezę? Jakbym nie miał nic ciekawszego do roboty. Co z tego, że faktycznie nie mam nic ciekawego do roboty, Bartek nie musi o tym wiedzieć.  No, nie mam nastroju i już! Posiedziałbym sobie w mieszkaniu z jakąś ciekawą książką albo filmem.
- To co ci ta Rołz nagadała? – Ciebie też miło widzieć.
            Bartek bez żadnego zaproszenia wparadował mi  do mieszkania. Ta. Zamknąłem za nim drzwi. Chłopak czuł się jak u siebie. Od razu skierował swoje kroki do mojej sypialni. Otworzył szafę i zaczął przeglądać jej zawartość.
-Dzieciak, na widok twojej szafy to i emo by zapłakało.
-O co ci chodzi?
- O ten tramwaj…
- Co?
- Chodź no tu. – Wyciągnął jakiś wieszak i przyłożył ciuch do mojej sylwetki. – E… Nie. – Rzucił moją koszulę na fotel. Powtórzył tę czynność aż do całkowitego ogołocenia szafy.
- Masz, załóż to. Nie, nie… ściągaj to zaraz! Narobisz mi wstydu w takiej szmacie. A to? Jezu, kto ci to kupił? Mama? Może to? Od biedy, w jakimś ciemnym  zaułku. No, to jeszcze przeczesz włosy i możemy iść.
- Bartku, której części zdania „Ja nigdzie nie idę” nie rozumiesz? – Odrzuciłem koszulę, która od biedy mogła być, na łóżko. Po tych przebierankach czułem się jak pierdolony model.
- Zawsze byłeś kiepski w wspieraniu swoich przyjaciół.
- A co to ma do jakiegoś klubu?
- A to, wyobraź sobie mój najdroższy Eskimosku, – Poczułem takie małe, wewnętrzne fuuj – że Maratończyk będzie w tym pieprzonym klubie DJ- em namber łan.
            Rozdziawiłem japę.
- Tak, tak. Ty nigdy nie jesteś w niczym zorientowany. Żyjesz w tym swoim malutkim światku, ograniczającym się do miejsca pracy, mieszkania i najbliższego warzywniaka.  A z kulturą jesteś na bakier. Tylko tyle mogę rzec.
- Bartek, jak wspomniałeś, jest ze mnie chujowy wspieracz, więc…
- Jak pożyczę od kuzynki kija i jak nie pierdolnę… Jeszcze nie wiem, kogo najpierw, czy ciebie, czy tę dziewuchę, co zrobiła z ciebie większą cipę niż byłeś do tej pory.
- Pierdol się. – Założyłem ręce na piersi i odwróciłem się do Maratończyka plecami. Scena musiała wyglądać przekomicznie. Ja, z gołą klatą, dookoła porozrzucana garderoba i Bartek z miną WTF.
- Nie pierdol się, tylko tak! Kriss, ja potrafię zrozumieć wiele, ale człowieku ogarnij się! Czego ty chcesz od życia? Naprawdę, nie znam tej ciksy, ale już czuję, że jej nie polubię. Jaki jest z nią problem?
- Och, nie jesteś taki jak myślałam! – Wybuchłem. Co tak spokojnemu człowiekowi jak ja zdarza się rzadko. Przesadnie wysokim głosem parodiowałem Różę – Jestem taka okropna, że pochopnie cię oceniłam! Nie doceniałam cię, bla, bla, bla. Jesteś taki cudowny! Dlatego zostańmy przyjaciółmi! Kurwa! – Gwałtownie odwróciłem się do Bartka.
- Mogę jej jebnąć?
- Nie. – Wypuściłem głośno powietrze z płuc. – Ja chcę zrobić to pierwszy.
- Dlatego właśnie musimy iść do klubu. Wyżyjesz się, poznasz zajebistą laskę, pozbędziesz się kłopotu. Bo nie oszukujmy się. Ta cała Róża to jeden wielki problem. Niezdecydowana, nieokreślona, powodująca seksualne frustracje, mogąca doprowadzić do twojego zwolnienia z roboty…
- Masz rację. Tak. Masz rację! – Porwałem zrzuconą koszulę, naciągnąłem na kark.
- To mi się podoba.

***

- To jest ten twój klub? – Zapytałem z powątpiewaniem. Wrażenia to on na mnie nie zrobił.
- Człowieku, spokojnie. Ja tu rozkręcę taką imprezę, że będziecie przez lata to wspominać. – Bartek z rozmarzoną miną przedstawiał mi wizję tej biby dziesięciolecia. – Mówię, ci. Brazylijskie tancerki, na parkiecie klejące się ciała, alkohol lejący się strumieniami. A za stołem do didżejowania JA!  DJ Maraton, zapamiętaj tę ksywę, bo razem z tłumem będziesz ją wykrzykiwał.
-Ta. Z pewnością.
            Przysiadłem się do vipowskiego stolika dla DJ. Bartek miał zacząć grać jakoś tak po północy. Ale pozostałego czasu nie miał zamiaru zmarnować na siedzenie i żłopanie piwa. A raczej napoju o nazwie piwo. Bo z prawdziwym piwem nie miało to za wiele wspólnego. Smakowało jak końskie siki i do tego kosztowało fortunę.
            Jak na razie wieczór nie zapowiadał się jakoś wyjątkowo.  Może jakaś towarzyszka by to zmieniła. Nie przeczę całkiem sporo było tu kocic polujących na samotnych myśliwych. Takie awangardowe polowanie. Role się odmieniają. Teraz to potencjalna ofiara poluje na potencjalnego zdobywcę. A niektóre niewiasty w istocie przypominają kocice. Odziane w sukienki z panterką, zaopatrzone w krzykliwy makijaż i długi szpon, postukujące niebotyczną szpilą. Normalnie mrrr. Są szalone, napalone i chętne. I całkiem bogate. Ale po trzydziestce lub jeszcze dojrzalsze.  W sam raz, by zostać utrzymankiem takiej pantery. Taka dojrzała kobieta wie czego chce i co więcej nie wstydzi się o to poprosić. I lubi młodych ogierów, którzy…
            Czy ja o tym myślę na poważnie?  O Boże. Popadanie ze skrajności w skrajność. Czy to nie jest objaw jakiejś choroby?  Braku seksu, to na pewno.  Jaki ja jestem beznadziejnie sfrustrowany. Ale jakby nie patrzeć, od czasu Mmmoniki zachowywałem wstrzemięźliwość. Z Różą w żaden sposób nie jestem związany, ani węzłem małżeńskim, ani jakimkolwiek innym przyrzeczeniem. Co więcej mamy być tylko przyjaciółmi. Więc nie powinna mi mieć za złe, że sobie pofolguję? Nie powinna? Ona NIE MOŻE mi mieć za złe. Bo jakby nie patrzeć, to nie jej sprawa.
            Czyli wielki łowca, hunter przez duże H wybiera się na łów?
            Ej, nie mówiłeś ostatnio, że na tani podryw jesteś za stary?
            Pieprz się Mózgu.
            A Róża?
            Jest hodowlą bakterii.
            Ja też tu mam coś do powiedzenia. Tak, Krystian śmiało! Najwyższy czas uwolnić Krakena!
            Taki doping lubię. Teraz tylko wypatrzeć w tłumie smaczny kąsek. Zakładam noktowizor i obserwuję. Nie chodzi nawet o konkretny typ urody. Musi mieć w sobie to „coś”. Ładnie się ruszać. Kręcić subtelnie biodrami. Mieć kształtny tyłeczek, co by odpowiadał mojemu. Dzisiaj muszę wybrać taką, bym rano nie wstydził się patrzeć na łóżko. Ale jeżeli poza kształtami będzie miała do zaoferowania coś jeszcze, to tylko lepiej. Jeżeli będzie fascynująca, to nawet jeśli nie „zamoczę”, to i tak dobrze. No i najważniejsze kryterium. Musi być lepsza do Róży Olmasz.
            Po wstępnej eliminacji, postanowiłem zagadać do jednej takiej siedzącej przy barze. To nawet lepiej, że siedzącej, bo nie będę musiał prezentować swoich wątpliwych tanecznych skilli. A do tego siedziała sama. Nie otoczona przez koleżaneczki. I z daleka wygląda na naprawdę ładną. Czyli jak na razie same plusy. Jest motywacja, by się podnieś ć z vipowskiej kanapy.
            Zmobilizowałem mięśnie i ruszam. Zatrzymałem się w pół kroku. Mój ambitny plan poszedł się kochać. Zamiast mnie. Owa dziewoja była sama. Ale przez chwilę. Bo potem podlazł do niej pieprzony Krogulec i wyciągnął ją na parkiet. A pod nazwą Krogulec kryje się nikt inny tylko Anetka Kruel. Co ta cholera tu, do cholery robi? Moja frustracja tylko rośnie. Mam nadzieję, że ta idiotka mnie nie zauważyła. Opadłem z powrotem na mebel. No i dupa blada. A ja już sobie narobiłem chęci. Głupia raszpla.
- I jak ci się podoba?
- Gorzej bywało i się klaskało.
- Ale wypatrzyłeś coś? – Bartek wrócił z omawiania czegośtam z kimśtam.
- Tak jakby. Ale nic z tego nie wyszło.
- Wyjdź na parkiet, zakręć tyłkiem i od razu coś znajdziesz.
- Weź nie żartuj.
 - Ty… Zobacz tamtą.
            Podążyłem za wzrokiem przyjaciela. Wyjątkowo udało mu się wynaleźć w tłumie prawdziwy klejnocik. Szkoda, że ten klejnocik już świecił na czyimś palcu. To znaczy intensywnie tańcował z jakimś kolesiem. Kolesiem, który wywijał girami jak profesjonalista. I wyglądał, jakby go wyciągnęli z sesji zdjęciowej Tyszki, ewentualnie z jego łóżka.
- Noo, popisałeś się Bartuś. Tamta laska, jakbyś nie zauważył jest już zajęta.
- Przeca tamten chłopak to gej. Z kilometra to widać!

-Nic mi nie wiadomo na temat tego, że geje pożerają wzrokiem osobniczki płci przeciwnej.  A tamten ewidentnie tak robi. A do tego jak on tańczy! Jak pieprzony Maserak!
- Ale popatrz na nią!
No widzę, Bartuś, widzę. Bozia obdarzyła ją ładną figurą, którą potrafiła wykorzystać zakładając dopasowaną sukienkę w kolorze kwitnącego bzu. I połyskującymi ciemnymi włosami, które swobodnie opadały falami na plecy. Gdyby jeszcze chciała się odwrócić do nas twarzą.
Odwróć się. Odwróć się. Odwróć się! Tak jestem pieprzonym cudotwórcą. Bo dziewczyna poprawiając włosy, spojrzała się w stronę vipowskiej kanapy.
Jezusie Brodaty i Matko Boska Granatowa! Toż to… Tak, to Róża. No ja jebie!!!