Obecność
wieloletniego przyjaciela i mógłbym pójść nawet na koncert Dody albo Pitbulla.
Dlatego to trochę niesprawiedliwe, że Bartek przyćmił dla mnie takie wydarzenie
jak koncert Nosowskiej.
Wlazłem
do klubu. Ludzie już się tłumili to tu,
to tam. Ja siedziałem przy barze i wpatrywałem się w drzwi. Wśród szarej masy
wypatrywałem maratońskiego łba. A przy okazji i jego kuzynki. Nawet jeśli nie
wiem jak wyglądał. A może i wiem? Włączyłem tryb logicznego myślenia. Bartek
czekał na nią na WUM-ie. To oznaczało, że albo tam pracowała albo studiowała.
Sądzę, że to drugie, inaczej nie nazywałby jej dziewczyną. A jeżeli ona tam
studiowała, to było prawdopodobieństwo, że albo ją uczę albo uczyłem. Tak czy
owak mijam ją na korytarzu, może nie każdego dnia, ale zapewne co jakiś czas.
Jeżeli jej nie uczę lub JUŻ jej nie uczę, to w sumie wszystko jedno. Ale nie
daj Boże…
Z
tłumu wyłonił się zielony łeb. Przez chwilę myślałem, że ów kolor był wywołany
światłem reflektora zamontowanego w klubie. Dopiero potem mój mózg
zaktualizował dane. To były po prostu zielone włosy albo po prostu zielona
peruka. No cóż różni ludzie chodzą po świecie. Ogólnie, to nawet ciekawe i na
pewno odważne.
Obok
zielonej głowy pojawił się Bartek. Nachylił się do niej i coś mówił do ukrytego
w zieleni ucha. Czyli to jest ta jego kuzynka. To nawet fajnie. I miał
rację: trochę była nawiedzona, ale
zielona głowa jej pasowała. Ruszyli w
moją stronę.
Przepraszam
bardzo, czy ja przez chwilę myślałem, że ta kuzynka może być fajna i spoko?
Cofam to, cofam, najszczerzej na świecie cofam! Ta kuzynka jest w chuj
nawiedzona! Pod tym całym buszem odkryłem jej tożsamość. I jest nawet gorzej
niż źle. Bo po pierwsze uczę ją. Po drugie, nie przepadam za nią. Po trzecie:
ona nie przepada za mną. Po czwarte: nazywa się Olga Zodun.
- Em. To jest moja kuzynka, Olka. To
jest, um, Krystian. Nie wiem, czy cię…
- Nie uczy mnie.- Wpadła mu w słowo.
Jej twarz była pozbawiona ironicznego uśmieszku, że wyglądała prawie jak nie
ona.
Szopka.
Uścisnęliśmy sobie ręce. No ja cię pierdzielę. Olga grała swoją rolę brawurowo.
Wręcz oscarowo. Gdy nie nadążałem za jej szybkim reagowaniem, rzuciła mi
naganne wręcz spojrzenie. Gadaliśmy o pogodzie, o pierdołach, o których gadają
nowo poznani ludzie. A ja czułem, że Żmija wszystko kontrolowała i
reżyserowała. Obserwowała dokładnie otoczenie i przetwarzała to po swojemu.
A
ja głupi, grałem w tę jej gierkę. I w myślach kląłem na siebie. I na nią, że
jest tak dobrą aktorką. Tak dobrą, że aż sam momentami dawałem się na to
nabrać. Kiedy udawała uprzejme zainteresowanie, kiedy przysłuchiwała się temu
co mówi Bartek i kiwała głową. Kiedy śmiała się z żartów Bartka. To strach
przyznać, ale była niemal ludzka i prawie sympatyczna. Cholera, co się ze mną
dzieje?
Obecność
tej smarkuli nie wpływała dobrze na mój koncertowy nastrój. Jedno trzeba było
przyznać im obojgu. Idealnie mnie wybijali z nastroju na Hey. I z nastroju na
cokolwiek. A tym bardziej na wyluzowanie się i bycie sobą. No gdzie, przy tej
Żmii? Jak można być wyluzowanym przy
swoich studentach? Jak można być wyluzowanym przy SWOIM NAUCZYCIELU, którego
udaje się, że się nie zna? I co? Może jeszcze mamy sobie mówić na „ty”? Aha,
no, już to widzę.
- Ruszycie swoje zgrabne cztery
literki w stronę sceny?- Zapytała, kiedy tłum zaczął się kondensować. Czyli
jednak można.
-Zaraz- Bartek machnął ręką.
Zauważyłem, że mój druh chciał nawiązać do tego, co powiedziałem na
uniwersytecie. Zbyłem go jednym mruknięciem i zmarszczeniem czoła.
Uzewnętrznianie się z powodu moich rozterek pseudo sercowych wolałem zostawić
na moment, w którym nawiedzona Olga nie będzie nam towarzyszyć.
Koncert
spędziłem na kiwaniu głową w rytm muzyki i tupaniu stopą. Moje koncertowe
zachowanie hamowane było repertuarem, bo przecież Hey to nie zespół do
headbangingu i pogo. Po za tym ten zielony małpiszon, drący się na pół Paladium
dopomagał mi w mojej powściągliwości. W sumie to poszedłem na ten koncert
głównie dlatego, że szkoda mi było tych sześciu dych wydanych na bilet.
Moja
chęć do sczeźnięcia w kącie nic, a nic
się nie zmieniła. Dodatkowo ta głupia żmija tylko ją potęgowała. Bo Bartek
mógłby być moim wybawieniem. Moim prywatnym psychologiem, wspomaganym 40%.
Mógłby być pieprzonym starszym bratem, którego nie mam. Mógłby pierdolnąć mnie
w łeb i powiedzieć: co ty najlepszego wyczyniasz! Albo mógłby pogłaskać mnie po
głowie i zaśmiać się w głos: w końcu korzystasz z przyjemnych możliwości, jakie
daje uczenie studentek.
- Wrócisz bezpiecznie do domku, a ja
będę później- powiedział Bartek, kiedy już przyodzialiśmy okrycia zewnętrzne po
koncercie.
Olga
spojrzała najpierw na niego, potem na mnie. A na koniec uśmiechnęła się
ironicznie. Poczułem się tak swojsko. I pewnie. Bo wiedziałem, że jednak to ta
sama Żmija co zawsze.
- Ha ha. Ja odpowiadam z twoje
bezpieczeństwo.
- Daj spokój czy może coś się stać
27-letniemu facetowi w Warszawie?
- Jak będziesz z nim, to na pewno –
Dziękuję Żmijo, że tak subtelnie pomijasz mnie w tej rozmowie. I nie, nie
krępuj się, nie przeszkadza mi, że mówisz o mnie w mojej obecności. Ani, kurwa,
troszeczkę.
- Coś sugerujesz?
- Najebanie się w trzy dupy z przyjacielem,
to jedno ze zdarzeń, po których możesz skończyć leżąc w krzakach nieżywy albo
oskubany z całej kasy.
Bartek
zmierzył mnie dokładnie wzrokiem. No cóż, nieraz się zdarzało, że budziliśmy
się w dziwnych miejscach po imprezie. Z jeszcze dziwniejszym towarzystwem. No i
jeżeli wziąć pod uwagę nasze średnio umiarkowane głowy…
Ale
do kurwy nędzy, ja chyba nie będę pił z tą… No niech mnie misie na rowerach!
Koncert koncertem, ale chlanie?
- Pójdę z wami. Możecie udawać, ze
mnie nie ma. Niektórym to wręcz wybitnie wychodzi.- Powiedziała Olga z
przekąsem. Ale po chwili zrobiła słodziutką minkę do maratończyka.
Wylądowaliśmy
w jakimś pubo-klubie. Olga odważnie zamówiła od razu całą butelkę wódki. Się
dziewczyna nie patyczkowała.
- To za co pijemy?- Bartek wzniósł
kieliszek.
- Za spotkanie. Taki chyba zwyczaj
co? – Dziewczyna uśmiechnęła się i bez skrępowania stuknęła kieliszek, najpierw
swojego kuzyna, a potem mój.
Osuszyliśmy
„puchary”. Luksusowa 40% wykrzywiła wszystkim mordy. Ale żeby języki się
rozsznurowały potrzeba było opróżnienia całej butelki. W sumie gadaliśmy o
pierdołach. O ludziach, którzy zostali w Jaworznie, o byłych, aktualnych i
niedoszłych partnerkach. Olga
zachowywała się, jakby ją to kompletnie nie interesowało. I dobrze.. pomyślałem
swoim półprzytomnym umysłem.
-Widziałem niedawno Magdę…-
Powiedział Bartek gapiąc się w swój kieliszek.
Znudzona dziewczyna
odeszła od stolika i zrobiła kilka rund po sali. To miłe, że miała na tyle
ludzki odruch, by nie słuchać o tym, jak to mój przyjaciel spotkał moją wielką
licealną miłość, która rzekomo miała trwać do końca świata. Czyli do pojawienia
się jakiegoś pseudoplayboya z Krakowa.
- Naprawdę?- Udałem zainteresowanie,
choć najchętniej usłyszałbym, że Bartek widział nie ją, a jej nazwisko na
nekrologu.
Niby licealna miłość to
jeden wielki pic na wodę i fotomontaż, ale Magda… Magda była tą osobą, przez
którą to imię już zawsze przywodziło na myśl tylko jedną osobę. Nie była
pierwsza, ani tym bardziej ostatnia. Ale najbardziej wkurzała miłościwie
panującego Serce i dokonała spustoszeń, których Mózg, po dojściu do ponownej
władzy nie potrafił zlikwidować.
- Co u niej?- Zapytałem podpierając
brodę dłonią.
- Nie gadaliśmy. Widziałem, że szła
obok swojego męża, który prowadził wózek.
Gratulacje.
Bartku, właśnie dostarczyłeś mi genialnego powodu, by nie kończyć degustacji
naszego napoju narodowego na jednej butelce. To cudowne słyszeć, że twoja
miłość do końca świata ma męża i dziecko. I wcale nie była to zazdrość. To było… A niech ma, ze mną… Ja nie… Dzieci
nie są stanowczo dla mnie. O nie. 28 lat i dziecko? Nie, nie. Ja mam czas i… Przecież
do tanga trzeba dwojga… Ach tam, zakończmy ten felerny temat.
Nie odzywaliśmy się
przez dłuższą chwilę. Milczeliśmy. Po tym ponoć można poznać kogoś wyjątkowego.
- Hej, co sądzisz o tej dziewczynie
kręcącej się koło parkietu? Spogląda w naszą stronę co jakiś czas.
- W miarę.- Oceniłem rudowłosą o
całkiem zgrabnych kształtach.
- Nie zaliczysz.- Nie wiadomo skąd
pojawiła się Olga.
-Co?
- Mówię, nie dzisiaj i nie w tym
towarzystwie.
- Hej! Dlaczego, zobacz, najpierw
siedziała tam – Bartek wskazał podbródkiem miejsce przy barze zajmowane przez
nieznajomą. – A teraz kręci się tutaj. Niewątpliwie coś jest na rzeczy.
- Wam to trzeba łopatologicznie –
dziewczyna przewróciła oczami. – Stamtąd oceniała wszystkich facetów na Sali.
Wyłapała was. We wstępnej eliminacji byliście na podobnym poziomie. Wiesz,
twarz, fryzura. Ale widzisz, że krąży i ocenia wasze sylwetki. I patrząc na jej
reakcje oraz obiektywnie rzecz ujmując, twój tyłek przegrał z kretesem. – Olga
mówiła to beznamiętnym głosem, jakby prezentowała suche fakty podczas referatu.
– A to znaczy – podniosła wzrok znad kieliszków, które zaczęła napełniać świeżo
otwartą butelką wódki. – że nie wypłyniesz na szerokie wody. Ale on - tu spojrzała na mnie. Cholero, czemu zwracasz
się do mnie w 3 formie? Kto tu, do jasnej ciasnej kogoś ignoruje? – wręcz
przeciwnie. Nawet gdyby ta rudowłosa, piegowata dziunia stwierdziła, że twój
pośladkowy wielki ją kręci, to i tak byś nie pociupciał. Bo nocujesz u mnie. –
Rozsunęła kieliszki. Podniosła swój i wzniosła toast. – Za pośladkowe wielkie,
u płci obojga. – I wychyliła. A potem nawet się nie skrzywiła.
- Ale ty jesteś najebana – Wódko, o
wódko, dlaczego nie pozwalasz zachować mi moich myśli dla siebie?
- Jestem trzeźwiejsza niż wy dwaj
razem wzięci – Odparła z pogardą i stuprocentową pewnością w głosie. Jasne. Nie
ominęła żadnej kolejki i narzuciła wartkie tempo w wzbogacaniu swojej krwi
alkoholem. – bez mrugnięcia okiem zrobię wam tu jaskółkę.
- Co najwyżej wywiniesz orła –
oddałem duszę i rozum Luksusowej, która teraz przeze mnie przemawiała.
Szturchnąłem Bartka, by poparł mnie i zaśmiał, się z- w moim mniemaniu-
prześmiesznego żartu. Jego mina wyrażała jedno: pakujesz się w niezłe kłopoty.
- Zakład?- Oczy Olgi rozbłysły
złowieszczym blaskiem. Wyciągnęła w moją stronę rękę. – Jeżeli wygrasz… -
zmrużyła oczy. – skończę tę butelkę sama. Jeżeli przegrasz… - Bogowie, takiego
uśmiechu nie miał nawet szatan.- ty to zrobisz.
A
chuj. <- Tak, tu mówi wódka. Jeden promil mniej czy więcej, już mi różnicy
nie zrobi. Uścisnąłem wyciągniętą dłoń.
Potem
już tylko zbierałem koparę z ziemi. Olga poprosiła o minimum miejsca wokół
siebie, rozciągnęła ramiona, zrobiła przysiad. Po czym zamaszyście i
widowiskowo zrobiła jaskółkę. I żeby udowodnić mi, że jest w o niebo lepszym
stanie niż ja, stała tak nieruchomo przez kilkanaście sekund.
Wypiłem
tą całą wódkę, przysięgam, zrobiłem to. No dobra, poznałem łaskę Żmii i
dostałem do pomocy Bartka.
Ale
co się potem działo? Nawet gdyby mnie podduszali i przypalali rozgrzanym do czerwoności
prętem nie powiedziałbym ani słowa. Jakby ktoś zamalował mi w łeb dorodną
cegłówką. Jedna wielka czarna dziura. I chuj.