czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 12. Mr. Brightside cz. 5


Oj dawno mnię nie było, ale jako, że zbliża się sesyja i że obiecałam dokończenie tego do 17 czerwca na czyjeś urodziny, to no jest ;)Mam nadzieję, że i tym razem zaskoczę ;) No i że nie przedobrzyłam na sam koniec. BTW to zakończenie wymyśliłam ucząc się do poprawy z organicznej, słuchając namiętnie Mr. Brightside'a. A dziś pisałam to, słuchając Lany i "Young and beautiful". Po Gatsbym zakochałam się w tej piosence ;)
Indżoj ;))


****
          Tomek w geście zdziwienia uniósł wysoko brwi. Ale o nic więcej nie zapytał. Przez krótką chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.  Do mnie to jeszcze nie docierało, że stałem w domu Olmaszów i za chwilę zobaczę Różę. To prawie niemożliwe, a jednak. Nieokreślone uczucie ściskające jednocześnie gardło i wszystkie mięśnie okolic mostka ogarnęło mnie nagle i jak to mówią: jak grom z jasnego nieba. To było bardzo podobne do momentu zaraz przed egzaminem, tudzież super-hiper-ekstra ważną rozmową. No cóż, jakby nie patrzeć, to taka rozmowa właśnie miała nastąpić. A ja utraciłem zdolność umiejętnego układania wyrazów w zdania i wysnuwania jakichkolwiek, nie tylko logicznych i sensownych wniosków.
            W świetle najnowszych informacji i wydarzeń, naprawdę nie wiedziałem, co powinienem jej powiedzieć. Wszystko w mojej głowie się przewartościowało. Potrzebowałem czasu, by to uporządkować, a jego brak, był jedyną rzeczą, której paradoksalnie miałem pod dostatkiem.
            Czego ja tak naprawdę chcę? Od niej? Od siebie? Pierwotnie przecież zależało mi na swoim zadowoleniu, na byciu „uchachanym”, jak na tamtych zdjęciach. To takie egoistyczne, płytkie i niskie zachowanie. Teraz to wiem, że wartość najwyższą ma dla mnie jej szczęście. To radość i szeroki uśmiech Róży powodował podobną reakcję u mnie. I to mój priorytet, który osiągnę wszystkimi możliwymi środkami.
            Drzwi wejściowe zaskrzypiały i hol zalał głos Róży. Pozornie spokojny, ale moje wprawne już ucho wyłapało drżenie wywołane silną emocją.
- Konie trzeba traktować z należnym im szacunkiem i żaden tytuł szlachecki cię z tego nie zwalnia.
- Moja droga, cóż takiego mam czynić, byś w końcu przestała zwracać mi uwagę na to, że niewłaściwie traktuję te zwierzęta? – odpowiedział jej lekko śpiewny, ale pełen brzmiącej nudy głos Sławka.
- Obchodzić się z nimi z pasją i miłością.
- Bo pomyślę, że te wierzchowce kochasz bardziej niż mnie.
- Idź już! – Tak, to zdecydowanie Róża i jej nieznoszący sprzeciwu ton. Nawet nabzdyczony baron Łędzki nie ma tu za wiele do gadania.
            Drzwi głucho trzasnęły, gdy Sławek opuścił pole bitwy na tarczy. Stukot obcasów na drewnie sygnalizował, że Olmaszówna przemieszczała się w stronę salonu.
            Gdy stanęła w progu, moje serce zamarło, by potem z nawiązką odrobić ten chwilowy zastój. Stała nieruchomo, jakby zaskoczona moją obecnością. Z włosami w lekkim nieładzie, delikatną, brzoskwiniową opalenizną i uwydatnionymi piegami dawała podstawy pod ustawę, by pięknych ludzi karać grzywną lub więzieniem za powodowanie u innych głębokich kompleksów( nawiasem mówiąc, sam bym podchodził pod paragraf i dostał dożywocie).  Bezradnie uniosła brwi i kilkakrotnie zamrugała powiekami, wyglądając jakby miała zaraz zemdleć.
            Nie wydawała się być zła, wściekła ani nie zachowywała się w żaden sposób, jak powinna zachowywać się osoba, widząca człowieka, który miesiąc wcześniej porzucił ją ze słowami: nie masz mi nic więcej do zaoferowania. Wyglądała jak ktoś, kto po uprzednim i usilnym wmawianiu sobie, że przeszłość to tylko sen, dostał dowód zaprzeczający tym teoriom. To wszystko było wypisane na twarzy: nigdy nie miało być „my”, „ja Krystian, ty Róża”, to jedyne, na co mogliśmy liczyć.
- Co... co ty tu robisz...? – zapytała słabym głosem. Ton nieznoszący sprzeciwu uleciał gdzieś daleko.
            W tej chwili cały czar zabytkowego pomieszczenia i stojący opodal Tomek, to wszystko zniknęło. Byłem tylko ja, ona i jej cichy głos, tętniący całym bukietem uczuć. Tylko to miało znaczenie.  Moje serce wyrywało się spomiędzy żeber i chciało pociągnąć mnie całego za sobą. By podejść bliżej i przylgnąć do niej. By każda komórka mojego ciała mogła odetchnąć w głębokim ukojeniu i uldze. Otoczyć ją ramionami i zamknąć w sobie, tak mocno, by wniknąć w nią niemalże.
            Ale trwało to tylko chwilę, być może nieskończoną, ale chwilę. Bullet time się nieodwracalnie skończył, czas z powrotem płynął ze swoją stałą szybkością. Zorientowałem się, że powinienem coś powiedzieć, znaczy przedstawić cel swojej wizyty.
- Ja, ja mam coś dla ciebie. – czy to aura tego pokoju, ale nie potrafiłem płynnie wydawać z siebie jakichkolwiek dźwięków. Rozsunąłem swój plecak i wyjąłem z niego teczkę. Tę ostatnią otworzyłem i podałem Róży papierek od dziekana. Zaskoczona wzięła go ode mnie i przeniosła nań swój wzrok. Patrzyłem, jak jej oczy przemykają po kolejnych linijkach tekstu.  Po przeczytaniu jeszcze przez chwilę patrzyła nieruchomo na kartkę. W końcu podniosła głowę.
- Jak...?
            W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
- Przekonałem dziekana. Po prostu.
- Po prostu? I nie mogli tego przysłać pocztą? – czytaj: po jaką cholerę się tu pojawiłeś?
- Myślałem... pomyślałem, że jestem ci to winien i chciałem dać ci to osobiście.  – i tak przy okazji powiedzieć ci, jak bardzo za tobą szaleję.
            Róża potarła czoło, zastanawiając się, jak przyjąć tę nagłą zmianę. A drzwi znów trzasnęły i od progu dał się słyszeć głos jaśnie hrabiego.
- No, jeśli teraz cię nie zadowolę, to już nie wiem, kto to zrobi! – Sławek stanął obok Rołz i natychmiast oznaczył swoje terytorium. Nie, oczywiście, że jej nie obsikał, to byłoby obrzydliwe! Po prostu zwalił swoje przedramię na nią i otoczył ją niedźwiedzim uściskiem. Tak, wszyscy na całym świecie doskonale wiemy, że to twoja przyszła, a może już aktualna narzeczona! – Co to?
- To nie do wiary, ale przywrócili mnie na uniwersytet. – odpowiedziała mu Róża.
- To świetnie! – zawołał z tak udawaną radością w głosie, że nawet życzliwe uśmiechy Olgi są bardziej autentyczne i przekonujące. Po czym, jakby ta gałąź na jej barku to za mało, wpił się w różane usta.
            A mnie dosłownie zemdliło. Ślina mi się cofnęła, a Żłądek tak zaprotestował, jak jeszcze nigdy podczas jakichkolwiek libacji.  Sławek robił to tak natarczywie i nachalnie, wręcz pożerał jej twarz! Zacisnąłem pięści i zamknąłem oczy, ale na moich gałkach zdążył się już wypalić ten widok. Ściskało mnie i skręcało, ciało aż chciało krzyczeć, płonąć, niszczyć, eksplodować! Ale co ja mogłem?! Co? No, kurwa, co? Byłem przecież  kumplem Tomka, który przecież nawet Róży nie znał! A nawet już odrzucając moją przykrywkę, nie miałem do niej najmniejszych praw!
            Po obrzydliwym odgłosie odessania się ich ust, wszystko potoczyło się już szybko. Róża, z niemym pożegnaniem w oczach, opuściła dom, by sprawdzić, jak spisał się Sławomir Jan Łędzki. Rękę dam sobie obciąć, że to był pierwszy raz, gdy nie dość, że miał coś zrobić sam, to jeszcze spotkało się to z krytyką. Tomek jakby zmienił nastawienie do mnie i zaproponował, że podwiezie mnie do Olsztyna, gdyż z pewnością śpieszę się na pociąg. Pośpiech to ostatnia rzecz, która obchodziła mnie w tym momencie i tak w ogóle. Bo do czego miałbym się spieszyć?
            Wsiadłem do potężnej terenówki i obojętnym wzrokiem śledziłem ruch dyndającej się zapachowej choinki, przymocowanej do lusterka.
- Dziękuję. – Powiedział Tomek. Odpalił wóz i załączył muzykę na odtwarzaczu.
- Za co. – Teoretycznie to powinno być pytanie, ale mój Mózg przestał ogarniać, jak modulować głos, by nadać wypowiadanym słowom odpowiednie znaczenie.
- Że może wrócić na studia. I że nie powiedziałeś wszystkiego, co zamierzałeś.
            Oderwałem wzrok od zapachu.
- Skąd na to wpadłeś...?
- Bo... bo zachowujesz się jak...
- Jak? – Zmarszczyłem brwi z wyraźnym grymasem.
 - Jak Mr. Brightside.
            Co...? Olmasz tylko podgłosił radio.

Now they’re going to bed
And my stomach is sick
And it’s all in my head
But she’s touching his chest
Now, he takes off her dress
Now... let me go!

Cause I just can’t look 
its killing me
And taking control

            Ten facet ma nasrane we łbie? Znam to! Och, ironio, to Killersi, których Rołz mi zgrała, bo przecież mieliśmy jechać na Kołka. Ale czy rzeczywiście mieliśmy jechać? Czy raczej zabrałaby tam ze sobą swojego narzeczonego?

But it’s just the price I pay
Destiny is calling me
Open up my eager eyes
‘Cause I’m "Mr Brightside
"*

Jestem „panem Zazdrosnym”? Och, oczywiście, że jestem! Gdybym tylko mógł, to rozgniótłbym Sławusia na mielone, usmażył nad kilkumetrowym ogniem i tak przygotowane kotlety rozdałbym biednym!
Mam dość! Moje podzespoły się przegrzały, a wentylator nie nadąża ich chłodzić. Przełączam się na tryb stand by. Dobranoc. Bez odbioru.

***
Zaraz... gdzie ja... ale po co...? Podniosłem leniwie grabę i przetarłem oczy. W pozycji pół siedząco- pół leżąco- pół chuj wie co znajdowałem się w jakimś kiblu. Zasyfionym i śmierdzącym. Ale jak to...?  Głowa mnie tak niemiłosiernie napierdalała, jakby kto na niej wypróbowywał młot pneumatyczny. I to chyba na poważnie, bo w uszach dzwoniło mi, zupełnie jakbym kurwa stał przy dzwonach w Boże Ciało. Pojękując cicho oparłem się o porcelanowy tron.
Co ja tutaj robiłem? Jaki dziś jest dzień tygodnia? Kim jestem?Co? O nie! Naprawdę nie pamiętam, kim jestem? Eee... zaraz... Kulig... yyyy Krystian? Urodzony.... eee... jakoś tak chyba pod koniec listopada... lat niecałe dwadzieścia dziewięć. Zamieszkały.... yyy Białołęka Zadupie... zatrudniony.... hmmmm... aktualnie nigdzie. Stan cywilny....nieszczęśliwie, kurwa, zakochany kawaler!!!
No tak! No tak! No tak! No tak! Przecież urządziłem imprezę dla VIPów z okazji spierdolenia sobie życia. Lista VIPów:
1) Krystian Kulig
Koniec listy. Ja nie spraszam przecie byle kogo, tylko samą elitę, nie? Chwyciłem klamkę i podniosłem się z podłogi. Wyszedłem na korytarz. Na pierwszy rzut oka widać, że impreza. Porozrzucane ciuchy, walające się puste butelki, śmietki po tanim i chujowym żarciu.
            Ale mnie ta głowa nap... naprzemiennie pulsuje. Czym by tu zapić ból? No, jak to czym? Chłodną luksusową z lodówki! Otworzyłem drzwiczki. Chłodziarka ostatnio zamieniła się w pokaźny barek. Co by tu wybrać? Nie, kolorowe wódki mnie nie bawią, chcę coś konkretnego.
Kulig, ale ty się staczasz. – pogroził cicho palcem Mózg.
Och, pierdol się. – wyciągnąłem agenta 0,7.
Po ciężkim i długim namyśle udałem się z powrotem do łazienki.  I tak i tak się w niej w końcu znajdę, to po co sobie nadrabiać drogi i iść do salonu.  A w kiblu jest przecież miło, ciepło, blisko do muszli. No same zalety! Oparłem się o ścianę i odkręciłem butelkę. Pociągnąłem tęgi łyk. Zapiekło jak cholera. Ale co tam! Z dwojga złego lepiej żeby piekło niż bolało, nie?
Stukając kolejne toasty z sedesem, sukcesywnie opróżniałem zawartość agenta. Ja nie powiem, ale kibelek to całkiem wdzięczny towarzysz. Wysłucha, nigdy nie narzeka, a jak zbierze ci się na bełta, to przyjmie cię z otwartymi klapami.
- Bo ty wieeesz, ja ją chochałem, snaszy nadal. Ale powiec mi, jake ja mam szansse pszy tachim elegansiku? So ja mam? Nis, rosumiesz, nis! Nikt normalny nie fybiesze gołego obdartusa mająs do wyboru księsia ss bajki, ss mylyjonamy. A ja dla niej... aach! Napijmy się!
- Pierdoleni pajstfo młodzi! Niech nam, khurrfa żyyyjom! Stoo lat! Sałe sto laaat! Khuurfa kszysz na droge! Niech zwony im bijo! – waliłem rytmicznie (tak mnie się przynajmniej wydawało) butelką o futrynę. – Zyń, zyń, zyń! I juuuusz jej nioso suknie ss welonem, juszzz syganie szekajo ss musykoo...!
            I nagle brzdęk! Butelka pękła rozsypując po całej podłodze kawałki szkła. Ostro zakończoną szyjkę, całkiem obojętnie rzuciłem na podłogę.
- No maszz siii los! Wótka nam sieeee sbila! Iii chuj! Poszekaj, następną przyniosę! – podpierając się ściany, podniosłem się do pozycji prawie pionowej i prawie wyprostowanej.
            Zrobiłem jeden chwiejny krok. A potem coś głucho załomotało, zwalając si na rozbite szkło. Po głębokim namyśle doszedłem do wniosku, że tym czymś byłem jednak ja. Bardzo mądrze się wjebując na szkło, rozwaliłem sobie całe przedramię. Z łokcia ciurkiem kapała mi krew. Ale zamiast przerazić, całkowicie mnie to rozbawiło.
- Sobasz! Tszerfoone! Hehehe. Sobasz! – przycisnąłem dłoń do rany i pozostawiłem na drzwiach jej krwawy odcisk. – Faaajne! Safsze chciałem to srobiś. Baaajer! – począłem stemplować dłonią otaczające mnie powierzchnie.  – Pikasssso! Leonardo da Winczi! Rembrandt! Van Dam... snaszy... van Gog! Hahaha. Ale prafciwy artyfta to musi być koniesznie s papierosem! Tak, musze iść po papierosy!
            Podniosłem się i chwiejnym krokiem wyszedłem na korytarz. Opierając się o ścianę zostawiłem kolejne ślady mojego artystycznego geniuszu. W sypialni niezdarnie odsunąłem szufladę i wyjąłem opakowanie fajeczek. Potem zabrałem się za szukanie zapalniczki. W międzyczasie znalazłem komórkę, na którą od jakiegoś czasu dobijał się Biegacz. Sorry Bartuś, na imprezie jestem!
            Na biurku, zamiast potencjalnego źródła ognia znalazłem wywołane zdjęcia Róży. Podniosłem jedno.
- Ty!!! Ty!!! Tak się nienawisę! Tak barso się nienawisę! – przedarłem zdjęcie na pół i rzuciłem. Kawałek papieru wykonał dwie zgrabne beczki w powietrzu i gładko wylądował pod biurkiem. Chwilę później skoczyłem za nim. – Pszepraszam! Wsale się nie nienawise! Nie to niepraffda! Napraffdę! Kocham się! Pszepraszam! – przygładziłem fotografię, pozostawiając na niej krwawe smugi. Obok pozostałej części znalazłem zapalniczkę.
            Wyczołgałem się spod mebla. I znów znalazłem się w przedpokoju z zamiarem udania się na balkon. Przeszkodziła mi w tym jedna rzecz: białe plamy przed oczami. Machnąłem ręką, by je odgonić i zawadziłem o szafkę na buty. Runąłem na panele razem z nią.
            Wybuchłem głośnym, szaleńczym śmiechem. To wcale nie były białe plamy, to śnieg! Pada śnieg! Taki biały, taki zimny, poczułem go na swojej skórze, rzeczywiście zaczęło się robić trochę chłodno. Zawsze lubiłem zimę. I tę ciszę.
            Leżenie w śniegu zaczęło być trochę meczące, przecież może przeznaczenie mnie wzywa! Wszak jestem panem Zazdrosnym... chciałem się podnieść, ale moje ciało zdawało się być całkiem zdrętwiałe. Nie mogłem poruszyć żadnym palcem lewej ręki. Ale w sumie po co się spieszyć? Nikt mnie nie goni, a panem Zazdrosnym mogę równie dobrze zostać jutro, albo pojutrze... Tymczasem lepiej się prześpię...
            Łup. Łup. Łup. Głośne, nierytmiczne uderzenia i niezrozumiałe, przytłumione głosy wyrwały mnie ze stanu podświadomości. Co to? Kto to?
- Zawołaj tego ciecia, niech otworzy te przeklęte drzwi! Krystian, to nie jest śmieszne, otwórz te cholerne drzwi! Proszę!
            To do mnie...? Ale po co? Niee, bo śnieg się wysypie....
Zgrzyt klucza w zamku i wrota stanęły otworem.
- O Boże...! – ktoś krzyknął.
- Jezus Maria! – ktoś poprawił.
- Matko Boska i wszyscy święci! – gratulacje, zgarnia pan całą pulę!
            Ktoś zwalił się obok mnie.
- Mój Boże, Krystian! Obudź się!
            Niechętnie otworzyłem powieki. Ujrzałem przed sobą twarz Bartka, a nad nim pochylających się Żmiję i lekko pozieleniałego pana ciecia.
- Żyjesz! Żyjesz! Posłuchaj mnie! Nie zamykaj oczu, karetka już jedzie!
- No, ciekawe jak? – Och ten wiecznie ironiczny głos Żmii, prawie się za nim stęskniłem.
- To kurwa zadzwoń po nich! – głos Biegacza stał się prawie piskliwy.
- Ja.... ja zadzwonię. – powiedział „ochroniarz”, zakrywając sobie usta chusteczką w kratkę. – I przyprowadzę tutaj ratowników.
- Dobrze, dobrze... Coś ty najlepszego narobił. Jezus! Ile krwi!
- Masz!
- Co to jest?
- Zawiąż mu to na ramieniu.
            Usłyszałem kroki.
- Gdzie tam leziesz?
- Szukam!
-Czego? Kolosów?
- Dokumentów, sieroto! Dowodu osobistego, ubezpieczenia, jakiejś książeczki z krwiodawstwa z zapisaną grupą krwi, bo jakbyś nie zauważył, transfuzja krwi mu się przyda!
- Dobra! Już nie drzyj się na mnie! – Bartek głośno pociągnął nosem i stłumił szloch.
- B... Bartek. – powoli podniosłem na niego wzrok. – Z.. z.. zima...
- Zimno ci? Olka, rzuć mi tu jakiś koc czy coś! Spokojnie, wszystko będzie dobrze... tak. – nie byłem pewien czy Maratończyk uspokajał mnie czy siebie.
- Kurwa! Kulig! Jak mi tu umrzesz, to ja cię normalnie zabiję!

            Ja.. umieram? To niemożliwe. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie śmierć. Myślałem, że rozpaczliwie będę przed nią uciekał. A teraz, kiedy jest biało i coraz ciszej, to nawet mi się nie chce. Ostatkiem sił zacisnąłem palce wokół zdjęcia Róży i powoli zamknąłem oczy.
________________________________________________

1 komentarz:

  1. Och, Krystian, coś ty najlepszego narobił? Jesteś głupi. Nie wolno tak zapijać smutków, trzeba działaś! Z resztą... Szkoda mi go i nie szkoda. Sam zawalił, ale każdy potrzebuje drugiej szansy i ja mam nadzieję, że Krystianowi się uda. Mr. Brightside, uwielbiam tę piosenkę <3

    OdpowiedzUsuń