Mój mózg jest gąbką. Gąbką
nasiąkniętą alkoholem. Gąbką, która się rozszerza i naciska na czaszkę. Tak
niewyobrażalnie naciska. A neurony słuchając dubstepu tańczą hip-hop, electro
boogie, polkę, krakowiaczka, kujawiaczka, następnie cha-chę i walca
wiedeńskiego. Jednym słowem: kac grzechotnik. Do tej pory nie zdawałem sobie
sprawy, że unoszenie powiek wywołuje taki hałas. Człowiek uczy się przez całe
życie.
Ale
nie roztrząsajmy się nad moimi powiekami, przynajmniej na razie. Lepiej
skoncentrujmy się na tym, co zarejestrowały czopki i pręciki. Swoją drogą, nie
wiem, co za debil nazwał receptory w oczach czopkami i pręcikami. Toć to nic
nie ma wspólnego z patrzałami. Szczerze? Kojarzy mi się wątpliwie z… Nieważne.
Dryfujące myśli. A neurony tańczą. Trzymają się za swoje pieprzone synapsy i
wykonują salta. Przeskoki. Quick stepy czy jive’y.
Oczy.
Skup się na nich. Co widzisz? Sufit. Dobra odpowiedź. 10 punktów dla
Gryffindoru. Okno. Jakie okno? Jak wół, jest okno. Ktoś pod moją nieobecność
wmontował mi okno w sufit? Dlaczego? Ja się pytam, do cholery! Nade mną mieszka
stara raszpla, nie chcę jej przez to okno oglądać. Zaraz, za oknem widzę
chmury. I jakieś ptaszki. O nie! Ktoś zburzył wyższe piętra i dorobił mi okno w
suficie! Ale ja nie wyrażam zgody!
Puknij
się w łeb, kretynie! Toż to nie twój sufit! Jezu, to nie mój sufit! Ukradli mi
sufit. Ale mój sufit był taki mój. Przecież nikomu nie przeszkadzał i nie
wadził. I…
Jezus
Maria! Nie jestem u siebie! To nie moje mieszkanie! Porwali mnie? Dla okupu?
Zabiją mnie! Ja nic nie wiem! Ta trawa nie była moja. To Jacek! Powiem wam
wszystko, tylko mnie nie zamykajcie! Nie chcę mieć penetracji odbytu przez współwięźniów!
Coś
mokrego skapnęło na moje ramię. Moje nagie ramię. Jestem nagi? Powoluśku odwróciłem
głowę w stronę mokrej plamy.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Nigdy
w życiu bym nie pomyślał, że z takim kacem mogę poruszać się tak szybko. Leżałem
w obcym wyrku z gołym facetem! Błyskawicznie podniosłem się do pozycji siedzącej
i mocnym kopniakiem zwaliłem to coś z łóżka. Czyli penetracja została już
dokonana?
Ciało
bezwładnie stoczyło się z mebla i wylądowało na podłodze. Jest źle. Jestem
gdzieś, chuj wie gdzie, z facetem, z którym być może się przespałem i być może
jest nieżywy? Co robić? Gdzie można szybko i tanio ukryć ciało?
Omiotłem
wzrokiem pokój. Na celę dla porwanego to to nie wyglądało. W sumie nawet całkiem
ładnie był urządzony. Podstawowe meble w postaci szafy, małej komódki i szafki
nocnej wyglądały na prawie nieużywane. Czyli jednak mam luksusowych porywaczy.
Może nie będzie tak źle?
Domniemany
trup na szczęście okazał się żywy. Po czym poznałem? Po cichym i przeciągłym „khuuurwa”.
Czyli zabójstwo możemy wykluczyć. Jak dobrze, nie pójdę do ciupy. Przynajmniej na
razie.
Ale
zastanówmy się skąd się tu znalazłem? Ostatnie, co pamiętam to… Stworzenie
świata. Bardziej prawdopodobne, że przypomnę sobie jak wyglądali Adam i Ewa,
niż to, co się stało zanim zapadłem w sen.
Neurony, do cholery, koniec salsy! Potargałem
głowę. Co robiłem? Gdzie? Cokolwiek. Podobno, jak się zaraz po przebudzeniu
spojrzy w okno, to zapomni się sen, który się śniło. A mi okno pozwoliło
przypomnieć sobie, chociaż jeden szczegół. Co prawda wrona czy inny gapiszon to
nie jaskółka, ale to wystarczyło bym przypomniał sobie Olgę idealnie
zachowującą równowagę w tym całym barze.
Ale
co było potem? No tak, piłem. Dużo za dużo. Demonie jeden, szatanie, duszo
przeklęta! Dlaczego kazałaś mi pić to świństwo. Ty bękarcie judaszowy, dlaczego
kusiłaś mnie jakimś głupim zakładem? Zielony łbie, chodząca ironio,
kwintesencjo drwiny.
Drzwi
uchyliły się z cichym skrzypnięciem. W
progu ukazał się posłaniec Lucyfera, we własnej osobie. Z tacką i dwiema
szklaneczkami. Ogarnęła wzrokiem pokój. Zatrzymała się patrząc na mnie. Mimowolnie
zasłoniłem się kołdrą, jak jakaś zawstydzona dziewica. W odpowiedzi Olga tylko
uniosła brwi.
- Gdzie jest Bartek? – Czekając, aż
poskładam litery w wyrazy, postawiła na komodzie dwie szklanki.
- Pod łóżkiem. - Zmrużyłem oczy,
przybierając prawie inteligentny wyraz twarzy. Kojarzycie tę słynną minę Leosia
DiCaprio w „Incepcji”? To coś w tym stylu. Przynajmniej w zamyśle. Jak wyszło
naprawdę? Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał tego zobaczyć. – Gdzie jestem?
- W piekle… U mnie w domu. Niestety.
Tu jest efferalgan czy coś tam. – Ogarnęła jeszcze raz wzrokiem łóżko. I Bartka.
I mnie. Boję się nawet pomyśleć, jak wyglądaliśmy, bo sposób w jaki Olga na nas
patrzyła…
- Zaraz… Zaraz. – Potarłem kark. – Ty…
Ty nie masz kaca?
Tylko
uniosła brwi. A potem tradycyjnie wykrzywiła usta. I wyszła. A ja wstałem,
starając się nie nadepnąć Bartka. Na szczęście nie było tak źle podejrzewałem. Przynajmniej
byłem w spodniach. Wypiłem duszkiem napój leczniczy i zacząłem się rozglądać za
resztą swojej garderoby.
W
międzyczasie Bartek podniósł się z podłogi. Dlaczego wszyscy wyglądali lepiej
niż ja? A przynajmniej po ich zachowaniu nie było widać, że zostali przejechani
przez walec drogowy? Pewnie dlatego, że byli na tyle mądrzy, by się nie
zakładać. Albo byli wysłannikami piekieł.
-Było grubo, co? – Biegacz załyczył
swój efferalgan.
- Ta. – Wcisnąłem dłonie w kieszenie.
Ciuchów nie znalazłem. – Wiesz, nie chciałem cię zrzucić i …
Urwę
łeb tej cholerze! Co za szmata ustawia jakiś pojebany jazgot na cały regulator?
-Co to jest do jasnej ciasnej? – Umieram.
- Sądzę, że fiński punk rock. – Bartek
całkiem spokojnie usiadł na łóżku. Pierdolony fiński punk rock!
- I ty to tak bez żadnej emocji
znosisz? – Zaciskałem dłońmi zbolałe skronie. On tylko wzruszył ramionami.
- Twoja kuzynka jest…- chciałem
powiedzieć „popierdolona”, ale jakby nie patrzeć, to jego rodzina. – Nie do
końca normalna.
- Ale robi niewyobrażalnie dobre
śniadania.
-Sounds fair. – Głośno westchnąłem
zwieszając gałęzie. Już wiem, gdzie Bartek nauczył się pokory i anielskiej
cierpliwości.
Jazgot
się powiększył, gdy Żmija weszła ponownie do pokoju niosąc gromadkę prania. Stanęła
przy komodzie, położyła tam stosik, kubki odstawiła na szafkę nocną. Zaczęła
rozdzielać przyniesione rzeczy na dwie kupki mrucząc pod nosem: dla Lola, dla
DJ-a, dla Lola, dla DJ-a. Potem
odwróciła się i najpierw jednemu, potem drugiemu wręczyła przydział. Na ów
przydział (przynajmniej w moim przypadku ) składały się: dwa duże ręczniki,
podkoszulka, koszula i gacie. Popatrzyłem na nią zdziwiony. Bo z całą pewnością
to nie były moje rzeczy.
- Nie dziękuj. Twoje przyodzianie
jest trochę… nieświeże.
- Czyje to? – popatrzyłem na Bartka z
nadzieją, że potwierdzi iż to jego własność.
- Mojego brata – Olga oparła dłoń na
biodrze. Słusznie oczekiwała, że taka odpowiedź mnie nie zadowoli i będę drążył
temat. Przecież nie będę chodził w czyichś gaciach! – Mój brat jest twojego
wzrostu. Mniej więcej. Bartek jest za niski, by udostępniać ci jego ciuchy. Tak
– tu zwróciła się do niego – pozwoliłam sobie grzebać w twojej walizce.
- A to?- Ująłem w dwa palce gustowne,
czarne bokserki z napisem na środku tyłka: „Chodzą pogłoski, że jestem boski”.
Ta żmijowata demonica uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Nówka sztuka nie śmigana. – Widząc
moją twarz, założyła ręce na piersi i parsknęła pogardliwie. – Za małe są na
mojego brata. Miały być takim… mini motywatorem do chudnięcia. – I nie czekając
na czyjąkolwiek reakcję ruszyła w stronę drzwi. – Acha. Łazienka jest zaraz na
prawo.
Świeży
i pafnący czekałem aż Bartek będzie równie świeży i pafnący. Nie to, że bałem
się łazić po domu Żmii jak mi się podoba. Do cholery jasnej, jak to wygląda?
Najpierw piję ze swoją studentką, potem ona mnie upija, ląduję na noc w jej
domu, a koniec końców ona kombinuje dla mnie ciuchy. I mówimy sobie na ty. Tak
jakby, bo ja się raczej zwracam bezosobowo. Przynajmniej wtedy, gdy jestem
trzeźwy (no, prawie). Mając do wyboru setki studentów, z którymi mógłbym
przeżyć takie „przygody”, trafiło mi się właśnie z nią.
Gdy
schodziliśmy na dół miałem okazję trochę się rozejrzeć po domu. I dopiero wtedy
przyszła mi do głowy myśl, że przecież Olga musi mieć rodziców. „Mamo, tato, to
jest mój nauczyciel maty, co prawda zarzygany i ledwo stojący na nogach, ale
luz. Krystian, poznaj moich kompletnie wyluzowanych rodziców, którym absolutnie
nie przeszkadza, że sprowadzam pijanych, praktycznie obcych facetów do domu”
Przestronny
korytarz ozdobiony był rodzinnymi fotografiami. Tu zdjęcie ślubne, tu jakiś
bachor, tu Olga z wymuszonym uśmiechem, tu jakaś uroczystość. Na półce stały
jakieś puchary. Obok wisiały dyplomy. Coś w stylu ściany chwały, niech każdy
ogląda i zazdrości. W kącie korytarza stała dzida. Tak dzida. Długi połyskujący
kij zaopatrzony w srebrne ostrze i doczepioną do niego czerwoną kitę. Tak sobie
stała oparta. Nie wisiała na ścianie jak jakieś trofeum. Dla mnie co najmniej
dziwny sposób eksponowania ozdoby.
Zasiedliśmy
w ogromnej kuchni. W sumie miała metraż prawie jak moje mieszkanie. Co prawda
była połączona z jadalnią, ale robiła mega wrażenie. Dla kogoś kto całe życie
mieszka w blokach, ta przestrzeń była trochę onieśmielająca.
Olga
kręciła się przy kuchni. Niczym perfekcyjna pani domu przygotowywała śniadanie.
Pomagał jej potężnie zbudowany osobnik z włosami za ramiona. Od tyłu
przypominał Janosika. W istocie. Prawdopodobnie jej brat. Choć nie
powiedziałbym, że mojego wzrostu, a wyższy. I fakt, tęższy ode mnie. Odwrócił
się i podał mi rękę. Nie miał więcej niż 14- 15 lat.
Zasiadłem
z rozkoszą na krześle w części jadalnianej. Niestety tylko na chwilę. Bo przylazła
dziewucha.
- A Bozia to rączek nie dała? Czy ja
wyglądam na służącą?
Pomagaliśmy
jej w rozstawieniu wszystkiego na stole. A na sam widok tego „wszystkiego” aż
poczułem, że od dawna nie jadłem. Tosty, jakieś wędliny, warzywka. Olaboga,
nawet jajecznica z pomidorami i szczypiorkiem.
Po
upchnięciu kolejnego, przewchujwyśmienitego tosta zrozumiałem. To żarcie warte
jest znoszenia fińskiego punk rocka, noszenia beznadziejnych gaci i
późniejszych dziwnych sytuacji na uczelni. Na Boga, te tosty są tego warte.
Gdy
żołądki są pełne, to i humor się poprawia, dlatego atmosfera przy stole się
rozluźniła. Co do staruszków, na szczęście nie mieli pojęcia, że nocuję sobie w
ich domu. Bo aktualnie znajdowali się w Poznaniu na jakimśtam zjeździe. Dlatego pozwoliłem sobie, dopytać się o
szczegóły z wczorajszej nocy.
- Dzięki, że mnie przenocowałaś. –
Burknąłem cicho pod nosem.
-Nie zrobiłam tego dla ciebie. Kłacznikow
ma wystarczająco przerąbane z Packiem w szpitalu. Przecież on by wyłysiał,
gdyby dowiedział się, że i drugiego asystenta szlag trafił.
- Nie mogłaś mnie chociaż ostawić do
domu?
- Próbowałam – prawie krzyknęła. –
Ale.. – Tu wstała i zaczęła naśladować kogoś kompletnie zalanego – to jesss
pszeesieszzz tajemnisaa pajstfofa… Co mogłam zrobić? Wsadziłam dwa trupy do
taksówki i przywiozłam tutaj. Żałowałam w momencie, gdy prawie zwaliłeś puchar
mojego ojca. Potem było tylko gorzej. Ale w sumie czego można było się
spodziewać po człowieku , który po pięciu latach studiów matematycznych i dwóch
latach praktyki zawodowej na WUM-ie, nadal nie potrafi wyjaśnić co to jest
moduł.
Cudownie.
Przeżuwając kolejny kęs nieba w gębie, pomyślałem nawet, że te epitety o
pomiocie szatańskim są niesprawiedliwe. Bo w sumie przenocowała mnie, odziała,
nakarmiła, napoiła. Miłosierna samarytanka, można by nawet rzec.
To
straszne, jak pyszne żarcie może zniekształcić osąd o człowieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz