środa, 25 kwietnia 2012

Rozdział 7.Jaskółka i ogrodnik cz. 4


Ten post, wyjątkowo jest bardziej refleksyjny. Nie, żebym podejrzewała naszego, przyszłego bezrobotnego o takie porywy serca. Po prostu środowy poranek, sprzyjał wyrażeniu moich przemyśleń które od dawna chodzą mi po głowie. 


***

Ale wylazło szydło z worka. A może raczej żmija?
- Tego samego można się spodziewać po smarkuli, która nie uczy się, a potem obwinia wszystko dookoła za niekończące się poprawki!- Wybuchnąłem.
- Mówiłaś przecież, że Kris cię nie uczy?- Bartek próbował załagodzić sytuację, ale że był w ciężkim szoku, to mu trochę nie wyszło.
- Bo to prawda. On mnie nie uczy, ja mam z nim tylko ćwiczenia.
- Myślisz, że jesteś taka przezabawna i mocna w gębie? Szkoda, że przy tablicy podkulasz ogonek i z błagalną minką czekasz aż podyktuję ci rozwiązanie.
            Po raz pierwszy Olga nie odszczeknęła. Stała tak po prostu i milczała. Aż sam się zdziwiłem. Poskromiłem złośnicę? A może to tylko cisza przed burzą? Obserwowaliśmy się wzajemnie. Mobilizowałem mięśnie, by w każdej chwili usunąć się z linii uderzenia.
            Ale nic takiego się nie wydarzyło. Żmija zebrała talerze. Resztę produktów spożywczych schowała do lodówki. Nikt nie śmiał się odezwać, bo to jak nadepnąć na bombę albo podpalić lont.
- Olka…? – Jej brat niepewnie ruszył w jej kierunku.
- Zejdźcie mi z oczu! Marsz do pokoju i przemyślcie swoje zachowanie!
            A teraz grasz mamuśkę? O nie, chyba się posuwasz za daleko!
- Nie zagalo… - reszta zdania zatonęła w jej wydarciu.
-Milcz!
            Nie próbuj mnie zastraszać. Choć czułem, ze robiła to skutecznie. Była wściekła. Erupcja wulkanu, te sprawy. Oczekiwałem już tylko trzęsienia ziemi. I pewnie bym go doświadczył, gdyby nie Bartek, który zaciągnął mnie do pokoju.
- Uspokój się –Syknął na mnie Maratończyk, gdy miałem ochotę rozwalić komodę.
- Do złej osoby kierujesz prośbę.
- Daj jej wytchnąć. Wbrew temu, co tu widzisz, w jej domu wcale nie jest za różowo.
- Gówno mnie obchodzi czy w jej domu jest różowo, czy perkalikowo w groszki. Jej zachowanie… Och, mam chęć ją rozpierdolić.
- I tu bym uważał.
- Proszę cię! Zero szacunku! Jak ja jej nienawidzę!
- Nie tocz piany z pyska. Weź 10 oddechów, przeproś i wynosimy się stąd.
- Przeproś? PRZEPROŚ? – Chwyciłem Bartka za kołnierzyk. – Za co? Do cholery?
- I podziękuj za gościnę. Nie daj jej powodu by nienawidziła cię bardziej niż teraz. Popadnie w konsternację, gdy uznasz jej wyższość. I może cię nie zatłucze.
            Zaśmiałem się. I wyczułem w swoim śmiechu nutkę histerii. Noo, dobra. Niech jej tam będzie. Ale co powinienem jej powiedzieć. Tak by jej dodatkowo nie rozwścieczyć i samemu nie wyjść na służalczego durnia.
            Zszedłem na dół. Olga siedziała w salonie na brązowej, skórzanej kanapie. Ze srogą miną i założonymi na piersi rękami. Stanąłem w progu. Na początku planowałem się przysiąść, ale to byłoby zbytnie spoufalanie się. Oparłem się o futrynę.
- Słuchaj, może załatwmy to jak normalni ludzie? To, że masz trudną sytuację w domu…
- Gówno cię obchodzi moja sytuacja rodzinna! – odwarknęła, patrząc się w przestrzeń.
- To dobre słowo. Bo rzeczywiście mnie to gówno obchodzi. Podobnie znaczenie ma dla mnie, to co o mnie myślisz. I tym bardziej ty masz gdzieś, co ja myślę o tobie. Nie lubimy się, dlatego więcej nie wchodźmy sobie w drogę. Noo, i na zajęciach zachowujmy się lepiej jakby nic się nie wydarzyło.
- A co się wydarzyło? Nie mam pojęcia o co panu chodzi. – powiedziała beznamiętnym głosem.
- Dobrze, że doszliśmy do porozumienia.
            Wcisnąłem ręce w kieszenie. Przeprosiny to nie były, ale to chyba wystarczyło i jej i mi. Czyżby Olga pokorniała? A kto ją tam wie.
            Długo nie zabawiłem w domu Żmii. Ugadałem się z Bartkiem, że pójdziemy trochę pogrzmocić w kosza. Jak na dwóch zapaleńców amatorów przystało.
Maratończyk zapożyczył samochód od Olgi rodziców. Wyszedł go wyprowadzić z garażu, a tymczasem ja zostałem sam na sam ze Żmiją. Dzięki niespisanemu paktowi nie wytykała mi już braku umiejętności tłumaczenia modułów.
Miałem już zamiar opuścić przedpokój, gdy coś świsnęło mi kilka centymetrów przed nosem. Popatrzyłem w dół. Drogę ku drzwiom wyjściowym zagradzał mi wyposażony w ostrze koniec kija. Drugi koniec znajdował się w dłoni Zodun. A ona stała jak gdyby nigdy nic. Obojętnym spojrzeniem zbyła mój wzrok. O co jej jeszcze, do jasnej ciasnej chodziło.
- Podobno lubisz kwiaty. – Powiedziała.
- Jak to? – zapytałem zdezorientowany.
- Ale kwiaty są delikatne. Nawet jeśli mają kolce. Trzeba o nie dbać. Nie wyrywać! Dbać! Troszczyć się i otaczać szczególną opieką. Jeżeli się już zdecydowało, że się chce mieć taki właśnie kwiat. Na szczęście są jeszcze ogrodnicy, którzy widzą kto się stara, a kto nie. Widzisz, bo ja bardzo nie lubię, jak ktoś wyrywa kwiaty dla samego rwania. I tą włócznią, niby grabiami będę bronić kwiatów.
            Potem, nagle i nieoczekiwania zrobiła tym swoim kijem takie śśrrruuu. Ów dźwięk nie skończył jeszcze brzmieć, a koniec kija, na szczęście ten nieostry, wylądował elegancko między moimi żebrami, by po chwili zrobić kolejny świst i zdecydowanym uderzeniem pchnąć mnie w stronę drzwi.
            No nie, tego już, do kurwy nędzy za wiele! Odkręciłem się, by wyrazić mój zdecydowany sprzeciw. Na zamiarze się skończyło. Ostre gówno wbiło mi się delikatnie w jabłko Adama.
- Widzę i wiem dużo więcej niż myślisz. A to jest tylko mała część tego, co potrafię. Dlatego pamiętaj: nawet nie myśl próbować bawić się czyimkolwiek kosztem. Do widzenia, proszę pana. Widzimy się w poniedziałek na ćwiczeniach. – Na pożegnanie, Olga uśmiechnęła się bezczelnie.
            Przełknąłem ślinę i oparłem się na klamce. Wytoczyłem się na podwórko. Moje wydzielanie adrenaliny było w jak najlepszym porządku. Zimny pot na karku i zimne łapy, a do tego zapierdalajace jak dyliżans serce.
            Za to z myśleniem nie do końca było dobrze. Bo dopiero na dworze zajarzyłem o jakie kwiaty chodziło Oldze. Róża. Ona wie. Co, kurwa? ONA WIE!  Przecież to koniec świata. Równie dobrze, zamiast do mieszkania mogę iść się kłaść na tory tramwajowe! A co jeśli inne papużki też już wiedzą?! A jeżeli to tylko głupi żart ze strony Róży? I one teraz mają ubaw po pachy i to za darmochę? Olka pewnie w tym momencie tarza się po podłodze ze śmiechu. Idiota! Idiota! Pięknie, kurwa, pięknie.
            Ale zaraz, zaraz… Gdyby to były tylko żarty, to w jakim celu Żmija straszyła mnie tym swoim dziabongiem? Nie wiem, naprawdę, nie wiem. Co ja mam o tym wszystkim myśleć?
- Te, myśliciel, wsiadasz czy mam jechać bez ciebie?
            Bartek! No, tak! Bartek! Dzięki wam, o niebiosa! Już on mi powie co i jak. Tylko co mam mu powiedzieć? „mam konflikt z twoją kuzyneczką, ponieważ chcę…”. No i tu jest problem, bo sam nie wiem czego chcę. Czego chcę od siebie, a czego od Róży? Sama myśl o byciu z nią wydaje mi się absurdalna, a myśl o zakochaniu się w niej wręcz śmieszna. Ja po prostu chyba lubię spędzać z nią czas. Lubię jej dokuczać i przedrzeźniać, gadać z nią o filmach i książkach. Ale nie myślę o niej jako o potencjalnej partnerce. Absolutnie.
            Nie lubię tego. Nie lubię nazywania rzeczy, określania ich. Bo kiedy zaczynam myśleć kategoriami, ograniczam to. Bo kiedy nie zostanie coś postanowione, to wszystko się może zdarzyć. Związek jest taki ograniczający, nadający pewne ramy i zasady, których muszę przestrzegać, by to słowo miało sens. Musiałbym się dostosowywać. A nie chcę tego. Zatracić coś na rzecz głupiego słowa. Wolność i niezależność. Bo związek to oznacza, że już coś trzeba robić razem. Uzgadniać, stawiać na kompromisy, rezygnować z czegoś. A ja chciałbym coś mniej zobowiązującego. Dobrze się bawić, spędzać razem czas, ale jednocześnie nie musieć dzielić się swoim życiem. Być razem, ale jednocześnie osobno.
            Ale ze mnie jebany filozof. Zacznijmy najlepiej od tego, że nauczyciel NIE MOŻE  wiązać się ze swoją studentką! No i masz! Kolejne ograniczenie! Szufladkowanie. Atmosfera skandalu! Mała, głupia siksa, co wskoczyła asystentowi do łóżka, by mieć więcej punktów. Czyhający na młode ciałka nauczyciel, który czeka tylko aż znajdzie się mała, głupia siksa.
            Dlaczego patrzymy tylko na etykietki, jakimi są nasze przynależności społeczne, status majątkowy, zawód, wiek? Nie jestem przecież swoją pracą. Ani ilością pieniędzy na koncie w banku. A tym bardziej butami, które noszę*. A dla dzisiejszego świata, to właśnie określa ludzi. Jakby jebana gwiazdka Converse dawała znak otoczeniu, że jestem wartościowym człowiekiem.
            O nie, nigdy więcej już nie piję. Wsiadłem do samochodu i razem z Bartkiem pojechaliśmy najpierw do mojego mieszkania, a potem na halę sportową.
            Zdrowa, kumpelska rywalizacja, nawet na kacu, potrafi na chwilę zaangażować mózg tak, by nie mógł zająć się problemami egzystencjalnymi. Kiedy okiwanie i zdobycie kilku punktów, staje się ważniejsze niż głód na świecie. Skupiamy się na czymś prostym i przyjemnym, by choć przez chwile nie czuć się winnym za to, co się dzieje wokół nas. Zasłaniamy się koszykówką, arcy ważnym odcinkiem serialu. Ustawiamy emocjonalną pralkę na 60° C i dodatkowe wirowanie. Wsypujemy proszek marki Obojętność ® i płyn zmiękczający wodę. A potem jesteśmy wyprani z emocji i głębi psychologicznej. Jesteśmy czyści i puści. Ale za to z hollywoodzkim uśmiechem przyklejonym do gęby, w okularach Raybana i z wystającą na pół kilometra metką Armani.
- Więc mów o co chodzi. – zagadnął mnie Maratończyk, gdy staliśmy pod prysznicami, oddzielonymi przeszkloną ścianą.
- Jak to?
- Jesteś taki milczący. Powiedz mi w końcu, co jest?
            Zanim ubrałem swoje myśli w słowa, napianiłem się porządnie żelem pod prysznic. I wtedy zauważyłem, że prawą część klatki piersiowej zdobił malowniczo fioletowy siniak. Och, lepiej nie wiedzieć, jak wyglądały moje plecy. Tym bardziej, że już podczas gry poczułem, że miejsce, w które dostałem kijem, porządnie mnie napierdala.
- Więc jaki jest z nią problem? Mężatka? Gwiazda showbizu czy podstarzały MILF? – Bartek i jego rzeczowy ton. Chyba rodzinny.
- Co?!- Wyjrzałem zza szklistej ściany i wlepiłem swój wzrok w namydlony tyłek Bartka.
- No ta laska, z którą masz problem – Odkręcił się bokiem, jakby był urażony moim oglądaniem jego pośladków. – Nie patrz tak na mnie. Znam cię przecież nie od wczoraj. Więc?
- Więc. – Wróciłem pod swój prysznic. – Jest studentką.
- No bracie…
- Ale to nie wszystko.
- Jest córką rektora, dziekana, prezydenta Warszawy albo jest już zajęta przez syna rektora, dziekana, prezydenta Warszawy?
- Nie. Och, Boże, to nie jest takie proste. Nie myśl sobie, że planuję w związku z nią coś poważnego.
- Rzadko który wykładowca planuje ze swoją uczelnianą maskotką robić coś poważnego.
- Bartek, ona nie jest maskotką! – Puściłem strumień umiarkowanie ciepłej wody i stałem tak przez dłuższą chwilę, delektując się spływającą na moje ciało świeżością.
- Co miało znaczyć  „ale to nie wszystko…”? – Oczywiście, że mój przyjaciel drążył temat. Przecież właśnie po to był.
            Przeszliśmy do szatni, ubierając się opowiedziałem mu pokrótce jak się sprawy mają.
- Czyli podsumowując: jest sobie Róża, na którą lecisz…
-Nie lecę tylko…
- Tylko?
-No właśnie nie wiem.
- Dobra, jeszcze raz. Jest sobie Róża, z którą sam nie wiesz co. Ona jest przyjaciółką, koleżanką czy co tam jeszcze Olgi. Olga nie znosi ciebie, ty jej, ale ona wie, że ty i Róża sami nie wiecie co. I w zależności od tego czy będziesz już wiedział co albo nie będziesz wiedział co, ona cię zapierdoli tym swoim nomen omen różanym kijem, którym nota bene posługuje się naprawdę nieźle albo nie. To wszystko?
- Jeszcze weź pod uwagę fakt, że Róża jest moją studentką, najlepszą na roku,  jest ode mnie 9 lat młodsza i broni się przede mną obiema rękami, mimo że ma na mnie ochotę.
- Sumując to, mogę powiedzieć tylko jedno. Masz przejebane.
- Niezmiennie potrafisz podnieść na duchu.
- Zawsze do usług.
- To chociaż doradź mi cholero, co mogę zrobić?
- Zrezygnować?
-Mm… Niiby taak, ale… Chciałbym…
- Chciałbyś coś, sam nie wiesz co? Niechybnie musimy kupić tampony albo podpaski.
- Po cholerę?
- Bo lada dzień dostaniesz miesiączki.
- Och, pierdol się.
- Ale na pocieszenie dodam, że sms-y w 36i6 nigdy się nie kończą. A tak na poważnie. Nie widzę innego wyjścia jak tylko z ową dziewoją porozmawiać. Ponieważ masz jakiś blady cień szansy. Olga zapowiedziała ci, że wtrąci się w to, tylko jeśli coś spieprzysz. W twoim interesie jest, by tego NIE spieprzyć. Jak się postarasz, przestaniesz grać w gierki, tylko w otwarte karty, to może coś z tego wyjdzie.
- Tak się składa, że to nie ja gram w gierki.
- Widzisz! I to jest nasz pieprzony problem! Te warsiaskie pedałki w szaliczkach i rurkach, które zatraciły męskość doprowadziły do tego, że tylko granie w gierki się liczy. Te zniewieściałe bobki wysyłają tak sprzeczne sygnały, że laski nie wiedzą, co jest grane. Podchodzą do wszystkiego z rezerwą. Cholera jasna, wszyscy podchodzimy do tego z rezerwą! A gdzie instynkt łowcy! Gdzie romantyczne porywy, bez chłodnej kalkulacji czy nam się to opłaca! Mówię ci! Wyjdź zza zasłony, coffee on the table! A jak laska się spłoszy, to tylko jej strata, co nie?
- Bartuś… Nie pijmy już nigdy więcej z twoją kuzynką, dobrze?


* Cytat z "Fight Clubu", jeden z moich ulubionych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz