wtorek, 16 października 2012

Rozdział 11. Burza cz. 4



No i jest. W końcu. Jeszcze trochę się ze mną pomęczycie, ale już macie bliżej niż dalej. Co mogę powiedzieć o tym rozdziale? Jaki jest jego poziom? Powiem tak: jest chujowo, ale stabilnie. Ta część jest sponsorowana wyrażeniem: po co się uczyć na ważnego kolosa, skoro można pisać "pomarańcze..."?

****
              Na granicy snu i jawy zanotowałem, że coś mnie łaskotało w nos. Zmarszczyłem go kilka razy ( w sensie mój nos), ale to nic nie dało. Coś niezaprzeczalnie mnie denerwowało swoją obecnością w okolicach mojego oblicza. Ale że nie chciałem jeszcze otwierać gał i  planowałem włączyć fazę REM, to mój Mózg wysłał sygnał do ramienia, co by poruszyło gałęzią i odmachnęło ten przeszkadzacz. Wszystko ładnie, pięknie tylko coś z moim przewodzeniem było do dupy. A mianowicie za Chiny Ludowe nie mogłem poruszyć ręką! No pięknie! Paraliż! Ja jestem za młody, żeby być inwalidą! Nic takiego nie zrobiłem w życiu, by los i Bóg tak mnię pokarał!
            Ta przerażająca myśl odegnała całkowicie resztki snu, którego, zważywszy na fakt nieczucia ręki, kompletnie nie pamiętałem. Rozchyliłem powieki, by ujrzeć centralnie przed sobą jeden wielki busz. Tak oto otrzymałem odpowiedź na pytanie: co mnie tak, cholera, łaskotało i czemu, do cholery, pachniało owocami? Uniosłem się trochę wyżej, na łokciu drugiej kończyny, która szczęśliwie nie została pozbawiona czucia. Ogarnąłem widok dookoła mnie i wszystko się do końca wyjaśniło. Przedramię nie zostało sparaliżowane, a jedynie przygniecione. Obok mnie, na owym kawałku łapy spała, połowicznie przykryta kołdrą, Róża. No tak! Przecież w nocy ją rozdziewiczyłem.
            Ups. To brzmi dziwnie. Opadłem z powrotem na poduszkę, obróciłem się na plecy i wgapiłem w sufit. No i stało się. Ewentualnie: w końcu do tego doszło. <- To bardzo dobre wyrażenie, gdy się nie wie, co powinno się powiedzieć. Niezależnie od kontekstu brzmi dobrze. Tak jak brzmi stare chińskie przysłowie: jeśli nie wiesz co powiedzieć, powiedz stare chińskie przysłowie. No tak. To głupie, ale czuję się trochę dziwnie. Nie, nie czuję wyrzutów sumienia, kaca moralnego, ale też brak jakiejś wewnętrznej satysfakcji. Boże, robię się już na to za stary.
            Róża lekko się przekręciła, ale to był jedyny znak życia z jej strony. Przynajmniej uwolniła moją rękę. Poczułem jak przyjemnie ogarnia ją ciepło, gdy krew znów płynęła w tętnicach. Delikatnie wysunąłem grabę, po tym jak całkowicie minęło uczucie mrowienia. Usiadłem na brzegu łóżka. W szale wczorajszego podniecenia machnąłem gdzieś gacie, które teraz próbowałem zlokalizować. Nie udało się. Wstałem i tak jak mnie Bóg stworzył, majestatycznym krokiem przemknąłem w stronę szafy. Dorwałem jakieś czyste bokserki i spodnie.
            Odkręciłem kurek z gorącą wodą i ustawiłem się wprost pod strumieniem. Woda ściekała z czubka głowy, poprzez pierś, no i do samego brodzika. Rozkoszowałem się chwilą kompletnego bezmyślenia. Czarnej dziury, zwykłej pustki, całkowitego skupienia na przewodzeniu impulsów. Prawie że czułem, jak moje kanały sodowe otwierają się, sód napływa, prąd idzie dalej wzdłuż nerwu. Ewentualnie przeskakuje od jednego przewężenia Ranviera do drugiego. Aż do synapsy. Pęcherzyki z acetylocholiną połączyły się z błoną. Receptor nikotynowy odebrał sygnał, otwarły się kolejne kanały i tak dalej. Klatka piersiowa unosi się i opada, serducho pompuje i pompuje. Skurcz, rozkurcz, przerwa. I tak na nowo. Czasem, kiedy za dużo mam w głowie przemyśleń, czuję się prawie boleśnie oderwany od ciała. Jakby go w ogóle nie było. Jakbym był tylko zbitkiem moich myśli, wspomnień czy opinii. Jakbym był ideą, duchem unoszącym się gdzieś ponad. Ale w chwili, gdy stoję pod prysznicem, a woda sieka mi strumieniem w twarz, czuję ciało, swoje ciało. Tylko i wyłącznie. Jestem świadomy każdego mięśnia, każdego stawu, kości, naczynia. Świadom, z czego jestem zbudowany. Czuję swoją fizyczność w każdym znaczeniu tego słowa. Czy to nie piękne? Patrzenie na tę zaawansowaną fabrykę, gdzie każdy maleńki trybik, w postaci chociażby jonów wapnia ma swoje miejsce i swoje zadanie, którego nawet niewielki brak prowadzi do spadku sprawności całego układu. To JEST piękne.
            A potem nadchodzi czas, że trzeba zakręcić kran i się napianić żelem pod prysznic. Boże drogi, zdecydowanie za dużo czasu spędzam z Różą. Skoro już zaczynam znać fizjologiczne podstawy przekazywania informacji w neuronach? Ona zdecydowanie za dużo o tym gada.
            Chociaż, jakby nie patrzeć, wczoraj za wiele nie mówiła. A przynajmniej dźwięki nie układały się w poszczególne słowa. Uśmiechnąłem się głupkowato na samo wspomnienie. Bo Rołz nie należała do kobiet, które są ciche w łóżku. Zastanawia mnie tylko czyja to zasługa. Moja czy jakiegoś Cosmopolitana, w którym umieszczono artykuł jak prawidłowo jęczeć w sypialni. Że niby podejrzliwy jestem albo niewierzący w swoje umiejętności? Gówno prawda. Najzwyczajniej w świecie nie chce mi się wierzyć, by dziewica przy pierwszym razie dostała bombowego orgazmu. Nie i kropka. Niezależnie od tego czy jest się Chrystianem Grayem, Edwardem Cullenem czy innym Don Juanem. Nie da się i już. Ale nie powiem, Róża sprawdziła się całkiem nieźle. Nie leżała jak kłoda. Była naprawdę… zadowalająca. Prawie podchodząca pod powyżej oczekiwań. To było trochę zabawne, bo zachowywała się jak badacz. Lekko zaskoczona nową sytuacją, aczkolwiek nie udawała cnotki niewydymki. Podeszła do tego z charakterystyczną dla siebie ciekawością i naturalnością. To było dobre doświadczenie. To znaczy takie, które trochę nauczyło zarówno ją jak i mnie.
Opłukałem się z piany w miarę szybko i wytarłem ręcznikiem. Odziałem części poniżej pasa i wyszedłem. Przez chwilę miałem nadzieję zastać Różę śpiącą. Niekoniecznie po to, by złożyć na jej ustach pocałunek albo popatrzeć na jej uśpioną twarzyczkę. Aż tak romantyczny nie byłem, nie jestem i nie będę. Ale to i tak bez znaczenia, bo Rołz już nie spała. Siedziała na biurku, narzuciła na siebie moją koszulę i merdała nogami z zadowoleniem. Coś mi ten widok przypominał. Hm. Monika.
Czyżby jakieś deja vu? Niekoniecznie. Bo Róża nie przeglądała żadnych kolokwiów, tylko z figlarnym uśmieszkiem patrzyła mi prosto w oczy. Po drugie nie była blondowłosą wywłoką, którą po półgodzinnej rozmowie zaciągnąłem do łóżka i bez większych refleksji i wyrzutów sumienia wyrzuciłem z domu następnego ranka. Nabrałem powietrza w płuca. A przede wszystkim Rołz wyglądała w mojej koszuli tak seksownie i niewinnie jednocześnie, że miałem nie lada dylemat: czy ją rozebrać, czy może zasiąść na fotelu i cieszyć oczy.
- Dzień dobry.
- Nawet bardzo. – Przeciągnęła się i przeczesała palcami włosy.
 Nie mogłem pozostać obojętny na jej rozkoszny uśmiech. Zbliżyłem się, objąłem ją w pasie i musnąłem wargami jej rozciągnięte w satysfakcji usta. Oparła głowę na moim ramieniu i w milczeniu pozwalała się delikatnie przytulać. Wodziłem opuszkami palców małe kręgi na jej udzie. Gdy zaśmiała się, myślałem, że łaskotał ją mój błądzący na granicy świadomości ruch. Pocałowała mnie w obojczyk i odsunęła się, ukazując niebezpieczne ogniki w oczach.
- To jest naprawdę ciekawe. – Wyszczerzyła się.
- Niby co takiego? – Zapytałem lekko zdezorientowany, marszcząc brwi.
- To. – Podbródkiem wskazała futerał z pomarańczami, leżący sobie ot tak przy biurku. Po pierwsze nie miałem gdzie go sprzątnąć, po drugie nie był aż tak zagradzającym pomieszczenie gratem, i wreszcie nadal pełnił rolę misy na owoce. – Bo pomarańcze w futerale, to było takie nasze hasło, które…
- Nasze…?
- No, moje i dziewczyn, no bo my tak mówiłyśmy na pewną rzecz… Bo była w kształcie pomarańczy, no i och. – Zachichotała. – Czasem po prostu nie wypada mówić o takich rzeczach na wydziale, a tym bardziej przy niektórych osobach, więc wymyśliłyśmy takie coś, by każda z nas wiedziała, o co chodzi.
- To wszystko wyjaśnia. – Przewróciłem oczami. – A jestem godzien, by dowiedzieć się, co było określane mianem… yyy…
- Pomarańczy w czarnym futerale? – Róża zaczęła się delikatnie rumienić.
- Właśnie tak. Więc czym były pomarańcze w futerale?
            Wierzcie mi, takiej odpowiedzi bym się nigdy nie spodziewał. Rołz zsunęła dłonie z moich pleców i wcisnęła je w tylne kieszenie moich spodni.
- Twoim tyłkiem – Zaszczebiotała mi do ucha, jednocześnie zaciskając palce na moich „pomarańczkach”.
            Ze świstem chwyciłem powietrze w płuca. Brwi same powędrowały na plecy. I przez chwilę nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nawet nie pamiętam, kiedy jakakolwiek dziewczyna tak drapieżnie chwyciła mnie za tyłek. To było, hmmm. Ale to tylko jedna strona medalu. Bo zgodnie z prawem fizyki, jak w baloniku, jak się go z jednej strony pocisnęło, to wybrzuszenie robiło się z drugiej. Jak w doskonale działającej fabryce, tu się naciśnie, w wyniku czego wajcha się podnosi. Tak, ta wajcha. Różę to cholernie rozbawiło. A jeszcze wczoraj była dziewicą. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. No, chyba, że przy pęknięciu błony uwolniła swoje wszystkie dzikie żądze i niezbadane pokłady nimfomanii? A diabli ją wiedzą.
- Och, od zawsze chciałam to zrobić. – Zaśmiała się z satysfakcją.
- Od zawsze? – Wykrztusiłem.
- No dobra, myślałam o tym, za każdym razem, gdy pisałeś coś na tablicy.
- I mimo TAKICH myśli jesteś najlepsza w grupie? Boże, boję się pomyśleć, co sobie wyobrażają ci najsłabsi.
-Jeżeli myśleli o tym, o czym ja myślę teraz, to rozumiem ich słabe wyniki. – Powolnym i swawolnym ruchem otarła swoim kolanem najpierw moje udo, a potem jechała coraz wyżej. Wprost proporcjonalnie do odległości jej kolana od podłogi rosło moje kumulowanie się krwi w różnych miejscach i trudność w sprawnym przełykaniu.
            Patrzyłem w jej iskrzące i rozmarzone oczy. Potem na rozchylone, co i rusz oblizywanie usta. Kiedy dała mi tak wyraźne przyzwolenie, nie miałem zamiaru się kontrolować. Rzuciłem się jak lew na swoją ofiarę. Kąsałem, drapałem, pozostawiałem ślady swojej działalności. Uwolniłem swojego Krakena. Nie, nie wewnętrznego boga, czy nawet bożka. Kraken w pełni odwzorowywał to, czym się stawałem w momencie zerowej kontroli. Wyciągałem tysiące macek z przyssawkami, unieruchomiałem ofiarę, pozbawiałem ją jakiejkolwiek obrony, sprowadzałem na sam skraj instynktu samozachowawczego. W takiej chwili, złapana, zaczynała rozumieć, w jakiej jest sytuacji. I miała tylko 2 wyjścia: błagać o wypuszczenie albo błagać pożarcie, bez uprzedniego torturowania. Niestety, na dzisiaj zaplanowałem sobie sesję a’la mój szary imiennik.
            Dopiero podczas seksu ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze. Zrzucają swoje maski, nie mogą kamuflować się wykształceniem, obyczajami, kulturą czym czymkolwiek innym. Przy tej tak pierwotnej czynności, gdzie w chwili porażania poszczególnych neuronów, nie potrafią utrzymać rezonu. W tej chwili nie różnimy się niczym od zwierząt. Nie kierujemy się rozumem, a instynktem. Z gardeł wyrywa się ryk, warczenie i jęki.
            Dość tego! Wykrzyknął Panujący, o długości ponoć od nadgarstka do końca palca środkowego. Czyli długości dłoni. Mojej dłoni. Niniejszym ogłaszam, że Mózg ma zakaz pierdolenia o zezwierzęceniu. Otrzymuje natomiast rozkaz natychmiastowego przeniesienia Obiektu Zero na łóżko.
            Ta jeeeest!
            Let’s play a game. Błądziłem dłońmi wzdłuż Różanych ud. Cóż za miła niespodzianka. Panna Olmasz była bez bielizny. Przecież to aż grzech tego nie wykorzystać! Ale z drugiej strony, po co się spieszyć? Może by tak pobawić się przed konsumpcją? Zbadać dokładniej wrażliwość różnych miejsc. Pomęczyć, powyrywać się tylko po to, by usłyszeć urywany, płytki oddech, popatrzeć jak Róża cała sztywnieje, przewraca oczami, wbija paznokcie w kołdrę. Doprowadzić na skraj przepaści. I obserwować jak skacze. Było to dla mnie bardziej porywające i pociągające niż zaspokajanie samego siebie. Czyżbym skrywał w sobie sadystę?
            Mój perfekcyjny plan miał tylko jeden słaby punkt. Różę. Oczywiście nie wziąłem pod uwagę jej charakteru i niektórych właściwości. O kilka chwil za późno spostrzegłem, że powoli tracę stery w tym statku zwanym pożądaniem. Bardzo sprytnie poczekała aż nie będę w stanie uszczęśliwić jej komórką (swoją, a do tego posiadającą zdolność ruchu), przekręciła mnie na plecy i klęcząc nade mną uśmiechnęła się po edziowemu. Perfidny uśmieszek, który wykwitł na jej usteczkach nie mógł wróżyć niczego dobrego. Przygryzła wargę w wyrazie głębokiego zamyślenia. Lekko się zaniepokoiłem. Co ona ma zamiar robić z moim sprzętem? Kochanie, bądź co bądź, to jedna z najważniejszych części mojego ciała i jak wcześniej było wspomniane, brak tego trybiku będzie miał poważne konsekwencje w funkcjonowa….
            O MÓJ BOŻE! Ty uprzedzaj, kiedy masz zamiar przystąpić do ofensywy! To było coś. Róża w pierwszej chwili zastygła bez ruchu, ale już chwilę później, zaznajomiona z sytuacją poczęła kręcić młynki biodrami. Potem kołysała się lekko w przód i w tył, jeszcze później na boki. Jakby sprawdzała, co jej pasuje. A potem to już tylko szarżowała jak doświadczona dżokejka.
            Ktoś tu miał zaciskać palce na kołdrze? No faktycznie, tylko czemu to akurat ja? W sumie, to głupie pytanie, bo jakoś pokrzywdzony się nie czuję. Wręcz przeciwnie.
            Póki jeszcze mogłem, patrzyłem na moją prywatną boginię seksu. Z perfekcyjnymi półkulami rozmiar C, które latały w dół i w górę, kiedy Róża kłusowała. Co i rusz odrzucała głowę do tyłu, strząsała z twarzy kosmyki.
            Chciałem jej coś powiedzieć. Cokolwiek. Co pewnie nie miało większego znaczenia. Ale chciałem. Póki byłem w stanie układać poszczególne literki w wyrazy.
- Jesteś… taka… piękna… - Każde słowo przechodziło mi przez gardło z coraz większym trudem.
            A co dostałem w zamian? Wydyszane „zamknij się”. I dogłębne badanie migdałków Różanym językiem. Zerwałem ręce z pościeli i rozpocząłem wędrówkę od ud, poprzez biodra do jej pleców.
            To był błąd. Poczułem zbliżającą się eksplozję. Jak w butelce wstrząśniętej coli, czułem buzujące bąbelki, które lada chwila mnie rozsadzą. Nie! To stanowczo za szybko. Za szybko. Musiałem wykorzystać pewną sztuczkę, którą stosowałem nie raz i nie dwa. Fragment książki, który potrafiłem zacytować tylko w takich momentach. „Ten mały chłopiec, ta zimna noc, to wszystko staje się częścią gówna, o którym myślisz podczas seksu, aby powstrzymać się od wystrzelenia. Jeżeli jesteś facetem”. Wtedy automatycznie przypominałem sobie pierwszy rozdział książki „Udław się”. Chucka Palahniuka, a jakże. I to wystarczało za każdym razem, by uczucie nadciągającej fali tsunami odeszło, choć na kilka chwil.
            Ale dzięki temu zyskałem możliwość obejrzenia ciekawej sceny. Kiedy to Róża wyprostowała się, a potem wygięła w łuk. Odchyliła do tylu i oparła dłońmi o moje uda. Jej biodra unosiły się i opadały coraz bardziej rozpaczliwie. Wbiła mocno paznokcie w moją skórę. Ała! Ale moje syknięcie utonęło w jej arii, na którą składały się najpierw ciche pomruki, potem lekkie pojękiwanie, następnie część werbalna z przeplatającymi się: „O Boże!” i „Krystian!”. A na koniec to był pisk, na granicy szlochu.
            W pewnym momencie aria zmieniła się w duet, bo dołączył do niej drugi głos. Ale zbrakło mi czasu na analizowanie tego, ponieważ…
            Yes, we go, kaboom! Słodki Jezu, Wielka Nieobliczalna Całko i ex! Kraken zawył radośnie, zesztywniał i po chwili, która zdawała się być wiecznością, opadł bez życia. Moja świadomość, podświadomość podświadomość nadświadomość po krótkiej podróży do raju, który jawił mi się niczym nieskończona biała przestrzeń, powróciła na swoje miejsce. Próbowałem oddychać powoli, ale serducho rozbijało się po kolei o wszystkie żebra.
            Dodatkowym utrudnieniem dla moich mięśni poruszających żebrami był trup, który chwilę później się na mnie uwalił. Znaczy nie do końca trup, bo ziajał lepiej, niż huski pod koniec wyścigu zaprzęgów. Ale innych znaków życia nie dawał. Nie ma to jak dwa nieruchome, dyszące, zgony.
            Ostatkiem sił, które udało mi się wykrzesać, przykryłem kołdrą siebie i Rołz. Ta natomiast zreflektowała się, że może warto byłoby mnie dłużej nie przygniatać i zsunęła się na wyrko. Od razu łatwiej było mi zaczerpnąć powietrza.
            Róża odgarnęła włosy z twarzy i jak urzeczona popatrzyła na mnie.
- Czy to było…?
- Mhm.
- Wow. Naprawdę. Wow. – Wywróciła oczami na samo wspomnienie, tego jak „rozpadała się na miliony kawałeczków, a jej wewnętrzna boginie wymachiwała pomponami”. Od dziś tytułujcie mnie Orgazmator 2012.
            Ta. No super. Cieszmy się. Seks z rana lepszy niż śmietana. Ale kurcze, czułem, że na to nie zasługuję. Bo nadal nie wykluczam zostawienia Rołz. Tylko jeszcze nie wiem, kiedy. Najlepiej jak najprędzej. A im dłużej będę zwlekał, tym gorzej będzie to wyglądało. Już teraz wygląda to bardzo źle. Bo poszliśmy do łóżka. Tak czy inaczej wyjdę na sukinsyna bez uczuć. Ale tak będzie lepiej. Bo ja nie chcę się wiązać, a Róża tego będzie chciała. Nawet jeżeli na razie o tym nie mówi. Będzie chciała mieć chłopaka, przy którym będzie się czuła kochana. Ja jej tego nie zapewnię. A kurczowo trzymając się mnie, nie znajdzie tego odpowiedniego.
            Będę musiał podjąć jakieś kroki. Ale nie teraz. Nie w tej chwili. Mam tylko nadzieję, że Róża nie będzie na tyle głupia by się we mnie zakochać. Muszę jakoś temu przeciwdziałać. Bo nie potrafię i nie chcę poświęcić swojej wolności i niezależności, na rzecz regularnego pozbywania się stresu, w tak wykańczający sposób.
Teraz nasuwa się pytanie: po co mi to było? Po co mi było latanie za Rołz, randkowanie z nią, spędzanie czasu, w końcu zaciągnięcie jej do łóżka (choć nie do końca jestem pewien, kto tu kogo zaciągnął)? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na to pytanie. To był niekontrolowany impuls, spontaniczna reakcja, poza regulacją mózgu. Szaleńczy poryw. A kiedy przychodzi do rozliczenia się z tym, okazuje się, że to było kompletnie bez sensu. Mózg z dezaprobatą pokręcił głową. W coś ty się, Kulig, najlepszego wpakował?
Róża pogłaskała mnie po policzku i prawie niezauważalnie pocałowała w usta.
- Wyglądasz naprawdę niesamowicie, kiedy jesteś zamyślony. Szkoda, że tak rzadko ci się to zdarza. – Uśmiechnęła się złośliwie. Przetoczyła się nade mną. Kiedy już stała obok łóżka uszczypnąłem ją w tyłek.
- To bolało! – Pisnęła.
- Bo miało. Ta zniewaga krwi wymaga. – W odpowiedzi zostałem pozbawiony tchu, gdy czekoladowooka dosłownie zwaliła się na mnie. A potem agresywnie zagryzała moje wargi.
- Kobieto! Zlituj się i daj żyć! – Jęknąłem. – Idź się wykąpać.
- Pff. – Obrażona wstała, naciągnęła z powrotem moją koszulę, zabrała ze swojej torby ciuchy i znikła za drzwiami prowadzącymi na korytarz.
            A ja opadłem bez życia na poduszkę. Stworzyłem potwora – nimfomankę.
            

3 komentarze:

  1. hahaha zajebiste. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy będzie nowy rozdział ?;x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowe rozdziały dodawane są nieregularnie, a spowodowane jest to nawałem zajęć, braku czasu tudzież natchnienia. Choć nie ukrywam chciałabym tę książkę do końca roku doprowadzić do epilogu. A jak wyjdzie? Zobaczymy.

      Usuń