No i jest. W końcu. Jeszcze trochę się ze mną pomęczycie, ale już macie bliżej niż dalej. Co mogę powiedzieć o tym rozdziale? Jaki jest jego poziom? Powiem tak: jest chujowo, ale stabilnie. Ta część jest sponsorowana wyrażeniem: po co się uczyć na ważnego kolosa, skoro można pisać "pomarańcze..."?
****
Na granicy
snu i jawy zanotowałem, że coś mnie łaskotało w nos. Zmarszczyłem go kilka razy
( w sensie mój nos), ale to nic nie dało. Coś niezaprzeczalnie mnie denerwowało
swoją obecnością w okolicach mojego oblicza. Ale że nie chciałem jeszcze
otwierać gał i planowałem włączyć fazę
REM, to mój Mózg wysłał sygnał do ramienia, co by poruszyło gałęzią i
odmachnęło ten przeszkadzacz. Wszystko ładnie, pięknie tylko coś z moim
przewodzeniem było do dupy. A mianowicie za Chiny Ludowe nie mogłem poruszyć
ręką! No pięknie! Paraliż! Ja jestem za młody, żeby być inwalidą! Nic takiego
nie zrobiłem w życiu, by los i Bóg tak mnię pokarał!
Ta przerażająca myśl odegnała
całkowicie resztki snu, którego, zważywszy na fakt nieczucia ręki, kompletnie
nie pamiętałem. Rozchyliłem powieki, by ujrzeć centralnie przed sobą jeden
wielki busz. Tak oto otrzymałem odpowiedź na pytanie: co mnie tak, cholera,
łaskotało i czemu, do cholery, pachniało owocami? Uniosłem się trochę wyżej, na
łokciu drugiej kończyny, która szczęśliwie nie została pozbawiona czucia.
Ogarnąłem widok dookoła mnie i wszystko się do końca wyjaśniło. Przedramię nie
zostało sparaliżowane, a jedynie przygniecione. Obok mnie, na owym kawałku łapy
spała, połowicznie przykryta kołdrą, Róża. No tak! Przecież w nocy ją
rozdziewiczyłem.
Ups. To brzmi dziwnie. Opadłem z
powrotem na poduszkę, obróciłem się na plecy i wgapiłem w sufit. No i stało
się. Ewentualnie: w końcu do tego doszło. <- To bardzo dobre wyrażenie, gdy
się nie wie, co powinno się powiedzieć. Niezależnie od kontekstu brzmi dobrze.
Tak jak brzmi stare chińskie przysłowie: jeśli nie wiesz co powiedzieć, powiedz
stare chińskie przysłowie. No tak. To głupie, ale czuję się trochę dziwnie.
Nie, nie czuję wyrzutów sumienia, kaca moralnego, ale też brak jakiejś
wewnętrznej satysfakcji. Boże, robię się już na to za stary.
Róża lekko się przekręciła, ale to
był jedyny znak życia z jej strony. Przynajmniej uwolniła moją rękę. Poczułem
jak przyjemnie ogarnia ją ciepło, gdy krew znów płynęła w tętnicach. Delikatnie
wysunąłem grabę, po tym jak całkowicie minęło uczucie mrowienia. Usiadłem na
brzegu łóżka. W szale wczorajszego podniecenia machnąłem gdzieś gacie, które
teraz próbowałem zlokalizować. Nie udało się. Wstałem i tak jak mnie Bóg
stworzył, majestatycznym krokiem przemknąłem w stronę szafy. Dorwałem jakieś
czyste bokserki i spodnie.
Odkręciłem kurek z gorącą wodą i
ustawiłem się wprost pod strumieniem. Woda ściekała z czubka głowy, poprzez
pierś, no i do samego brodzika. Rozkoszowałem się chwilą kompletnego
bezmyślenia. Czarnej dziury, zwykłej pustki, całkowitego skupienia na
przewodzeniu impulsów. Prawie że czułem, jak moje kanały sodowe otwierają się,
sód napływa, prąd idzie dalej wzdłuż nerwu. Ewentualnie przeskakuje od jednego
przewężenia Ranviera do drugiego. Aż do synapsy. Pęcherzyki z acetylocholiną
połączyły się z błoną. Receptor nikotynowy odebrał sygnał, otwarły się kolejne
kanały i tak dalej. Klatka piersiowa unosi się i opada, serducho pompuje i
pompuje. Skurcz, rozkurcz, przerwa. I tak na nowo. Czasem, kiedy za dużo mam w
głowie przemyśleń, czuję się prawie boleśnie oderwany od ciała. Jakby go w
ogóle nie było. Jakbym był tylko zbitkiem moich myśli, wspomnień czy opinii.
Jakbym był ideą, duchem unoszącym się gdzieś ponad. Ale w chwili, gdy stoję pod
prysznicem, a woda sieka mi strumieniem w twarz, czuję ciało, swoje ciało.
Tylko i wyłącznie. Jestem świadomy każdego mięśnia, każdego stawu, kości,
naczynia. Świadom, z czego jestem zbudowany. Czuję swoją fizyczność w każdym
znaczeniu tego słowa. Czy to nie piękne? Patrzenie na tę zaawansowaną fabrykę,
gdzie każdy maleńki trybik, w postaci chociażby jonów wapnia ma swoje miejsce i
swoje zadanie, którego nawet niewielki brak prowadzi do spadku sprawności
całego układu. To JEST piękne.
A potem nadchodzi czas, że trzeba
zakręcić kran i się napianić żelem pod prysznic. Boże drogi, zdecydowanie za
dużo czasu spędzam z Różą. Skoro już zaczynam znać fizjologiczne podstawy
przekazywania informacji w neuronach? Ona zdecydowanie za dużo o tym gada.
Chociaż, jakby nie patrzeć, wczoraj
za wiele nie mówiła. A przynajmniej dźwięki nie układały się w poszczególne
słowa. Uśmiechnąłem się głupkowato na samo wspomnienie. Bo Rołz nie należała do
kobiet, które są ciche w łóżku. Zastanawia mnie tylko czyja to zasługa. Moja
czy jakiegoś Cosmopolitana, w którym umieszczono artykuł jak prawidłowo jęczeć
w sypialni. Że niby podejrzliwy jestem albo niewierzący w swoje umiejętności?
Gówno prawda. Najzwyczajniej w świecie nie chce mi się wierzyć, by dziewica
przy pierwszym razie dostała bombowego orgazmu. Nie i kropka. Niezależnie od
tego czy jest się Chrystianem Grayem, Edwardem Cullenem czy innym Don Juanem.
Nie da się i już. Ale nie powiem, Róża sprawdziła się całkiem nieźle. Nie
leżała jak kłoda. Była naprawdę… zadowalająca. Prawie podchodząca pod powyżej
oczekiwań. To było trochę zabawne, bo zachowywała się jak badacz. Lekko
zaskoczona nową sytuacją, aczkolwiek nie udawała cnotki niewydymki. Podeszła do
tego z charakterystyczną dla siebie ciekawością i naturalnością. To było dobre
doświadczenie. To znaczy takie, które trochę nauczyło zarówno ją jak i mnie.
Opłukałem się z piany w miarę szybko i wytarłem ręcznikiem. Odziałem
części poniżej pasa i wyszedłem. Przez chwilę miałem nadzieję zastać Różę
śpiącą. Niekoniecznie po to, by złożyć na jej ustach pocałunek albo popatrzeć
na jej uśpioną twarzyczkę. Aż tak romantyczny nie byłem, nie jestem i nie będę.
Ale to i tak bez znaczenia, bo Rołz już nie spała. Siedziała na biurku,
narzuciła na siebie moją koszulę i merdała nogami z zadowoleniem. Coś mi ten
widok przypominał. Hm. Monika.
Czyżby jakieś deja vu? Niekoniecznie. Bo Róża nie przeglądała
żadnych kolokwiów, tylko z figlarnym uśmieszkiem patrzyła mi prosto w oczy. Po
drugie nie była blondowłosą wywłoką, którą po półgodzinnej rozmowie zaciągnąłem
do łóżka i bez większych refleksji i wyrzutów sumienia wyrzuciłem z domu
następnego ranka. Nabrałem powietrza w płuca. A przede wszystkim Rołz wyglądała
w mojej koszuli tak seksownie i niewinnie jednocześnie, że miałem nie lada
dylemat: czy ją rozebrać, czy może zasiąść na fotelu i cieszyć oczy.
- Dzień dobry.
- Nawet bardzo. – Przeciągnęła się i przeczesała palcami włosy.
Nie mogłem pozostać obojętny
na jej rozkoszny uśmiech. Zbliżyłem się, objąłem ją w pasie i musnąłem wargami
jej rozciągnięte w satysfakcji usta. Oparła głowę na moim ramieniu i w
milczeniu pozwalała się delikatnie przytulać. Wodziłem opuszkami palców małe
kręgi na jej udzie. Gdy zaśmiała się, myślałem, że łaskotał ją mój błądzący na
granicy świadomości ruch. Pocałowała mnie w obojczyk i odsunęła się, ukazując
niebezpieczne ogniki w oczach.
- To jest
naprawdę ciekawe. – Wyszczerzyła się.
- Niby co
takiego? – Zapytałem lekko zdezorientowany, marszcząc brwi.
- To. –
Podbródkiem wskazała futerał z pomarańczami, leżący sobie ot tak przy biurku.
Po pierwsze nie miałem gdzie go sprzątnąć, po drugie nie był aż tak
zagradzającym pomieszczenie gratem, i wreszcie nadal pełnił rolę misy na owoce.
– Bo pomarańcze w futerale, to było takie nasze hasło, które…
- Nasze…?
- No, moje i
dziewczyn, no bo my tak mówiłyśmy na pewną rzecz… Bo była w kształcie
pomarańczy, no i och. – Zachichotała. – Czasem po prostu nie wypada mówić o
takich rzeczach na wydziale, a tym bardziej przy niektórych osobach, więc
wymyśliłyśmy takie coś, by każda z nas wiedziała, o co chodzi.
- To wszystko
wyjaśnia. – Przewróciłem oczami. – A jestem godzien, by dowiedzieć się, co było
określane mianem… yyy…
- Pomarańczy
w czarnym futerale? – Róża zaczęła się delikatnie rumienić.
- Właśnie
tak. Więc czym były pomarańcze w futerale?
Wierzcie mi, takiej odpowiedzi bym
się nigdy nie spodziewał. Rołz zsunęła dłonie z moich pleców i wcisnęła je w
tylne kieszenie moich spodni.
- Twoim
tyłkiem – Zaszczebiotała mi do ucha, jednocześnie zaciskając palce na moich
„pomarańczkach”.
Ze świstem chwyciłem powietrze w
płuca. Brwi same powędrowały na plecy. I przez chwilę nie byłem w stanie nic
powiedzieć. Nawet nie pamiętam, kiedy jakakolwiek dziewczyna tak drapieżnie
chwyciła mnie za tyłek. To było, hmmm. Ale to tylko jedna strona medalu. Bo
zgodnie z prawem fizyki, jak w baloniku, jak się go z jednej strony pocisnęło,
to wybrzuszenie robiło się z drugiej. Jak w doskonale działającej fabryce, tu
się naciśnie, w wyniku czego wajcha się podnosi. Tak, ta wajcha. Różę to
cholernie rozbawiło. A jeszcze wczoraj była dziewicą. Jakoś nie chce mi się w
to wierzyć. No, chyba, że przy pęknięciu błony uwolniła swoje wszystkie dzikie
żądze i niezbadane pokłady nimfomanii? A diabli ją wiedzą.
- Och, od
zawsze chciałam to zrobić. – Zaśmiała się z satysfakcją.
- Od zawsze?
– Wykrztusiłem.
- No dobra,
myślałam o tym, za każdym razem, gdy pisałeś coś na tablicy.
- I mimo
TAKICH myśli jesteś najlepsza w grupie? Boże, boję się pomyśleć, co sobie
wyobrażają ci najsłabsi.
-Jeżeli
myśleli o tym, o czym ja myślę teraz, to rozumiem ich słabe wyniki. – Powolnym
i swawolnym ruchem otarła swoim kolanem najpierw moje udo, a potem jechała
coraz wyżej. Wprost proporcjonalnie do odległości jej kolana od podłogi rosło
moje kumulowanie się krwi w różnych miejscach i trudność w sprawnym
przełykaniu.
Patrzyłem w jej iskrzące i
rozmarzone oczy. Potem na rozchylone, co i rusz oblizywanie usta. Kiedy dała mi
tak wyraźne przyzwolenie, nie miałem zamiaru się kontrolować. Rzuciłem się jak
lew na swoją ofiarę. Kąsałem, drapałem, pozostawiałem ślady swojej
działalności. Uwolniłem swojego Krakena. Nie, nie wewnętrznego boga, czy nawet
bożka. Kraken w pełni odwzorowywał to, czym się stawałem w momencie zerowej
kontroli. Wyciągałem tysiące macek z przyssawkami, unieruchomiałem ofiarę,
pozbawiałem ją jakiejkolwiek obrony, sprowadzałem na sam skraj instynktu
samozachowawczego. W takiej chwili, złapana, zaczynała rozumieć, w jakiej jest
sytuacji. I miała tylko 2 wyjścia: błagać o wypuszczenie albo błagać pożarcie,
bez uprzedniego torturowania. Niestety, na dzisiaj zaplanowałem sobie sesję
a’la mój szary imiennik.
Dopiero podczas seksu ludzie
pokazują swoje prawdziwe oblicze. Zrzucają swoje maski, nie mogą kamuflować się
wykształceniem, obyczajami, kulturą czym czymkolwiek innym. Przy tej tak
pierwotnej czynności, gdzie w chwili porażania poszczególnych neuronów, nie
potrafią utrzymać rezonu. W tej chwili nie różnimy się niczym od zwierząt. Nie
kierujemy się rozumem, a instynktem. Z gardeł wyrywa się ryk, warczenie i jęki.
Dość tego! Wykrzyknął Panujący, o
długości ponoć od nadgarstka do końca palca środkowego. Czyli długości dłoni.
Mojej dłoni. Niniejszym ogłaszam, że Mózg ma zakaz pierdolenia o
zezwierzęceniu. Otrzymuje natomiast rozkaz natychmiastowego przeniesienia
Obiektu Zero na łóżko.
Ta jeeeest!
Let’s play a game. Błądziłem dłońmi
wzdłuż Różanych ud. Cóż za miła niespodzianka. Panna Olmasz była bez bielizny.
Przecież to aż grzech tego nie wykorzystać! Ale z drugiej strony, po co się
spieszyć? Może by tak pobawić się przed konsumpcją? Zbadać dokładniej
wrażliwość różnych miejsc. Pomęczyć, powyrywać się tylko po to, by usłyszeć
urywany, płytki oddech, popatrzeć jak Róża cała sztywnieje, przewraca oczami,
wbija paznokcie w kołdrę. Doprowadzić na skraj przepaści. I obserwować jak
skacze. Było to dla mnie bardziej porywające i pociągające niż zaspokajanie
samego siebie. Czyżbym skrywał w sobie sadystę?
Mój perfekcyjny plan miał tylko
jeden słaby punkt. Różę. Oczywiście nie wziąłem pod uwagę jej charakteru i
niektórych właściwości. O kilka chwil za późno spostrzegłem, że powoli tracę
stery w tym statku zwanym pożądaniem. Bardzo sprytnie poczekała aż nie będę w
stanie uszczęśliwić jej komórką (swoją, a do tego posiadającą zdolność ruchu),
przekręciła mnie na plecy i klęcząc nade mną uśmiechnęła się po edziowemu.
Perfidny uśmieszek, który wykwitł na jej usteczkach nie mógł wróżyć niczego
dobrego. Przygryzła wargę w wyrazie głębokiego zamyślenia. Lekko się
zaniepokoiłem. Co ona ma zamiar robić z moim sprzętem? Kochanie, bądź co bądź,
to jedna z najważniejszych części mojego ciała i jak wcześniej było wspomniane,
brak tego trybiku będzie miał poważne konsekwencje w funkcjonowa….
O MÓJ BOŻE! Ty uprzedzaj, kiedy masz
zamiar przystąpić do ofensywy! To było coś. Róża w pierwszej chwili zastygła
bez ruchu, ale już chwilę później, zaznajomiona z sytuacją poczęła kręcić
młynki biodrami. Potem kołysała się lekko w przód i w tył, jeszcze później na
boki. Jakby sprawdzała, co jej pasuje. A potem to już tylko szarżowała jak
doświadczona dżokejka.
Ktoś tu miał zaciskać palce na
kołdrze? No faktycznie, tylko czemu to akurat ja? W sumie, to głupie pytanie,
bo jakoś pokrzywdzony się nie czuję. Wręcz przeciwnie.
Póki jeszcze mogłem, patrzyłem na
moją prywatną boginię seksu. Z perfekcyjnymi półkulami rozmiar C, które latały
w dół i w górę, kiedy Róża kłusowała. Co i rusz odrzucała głowę do tyłu,
strząsała z twarzy kosmyki.
Chciałem jej coś powiedzieć.
Cokolwiek. Co pewnie nie miało większego znaczenia. Ale chciałem. Póki byłem w
stanie układać poszczególne literki w wyrazy.
- Jesteś…
taka… piękna… - Każde słowo przechodziło mi przez gardło z coraz większym
trudem.
A co dostałem w zamian? Wydyszane „zamknij
się”. I dogłębne badanie migdałków Różanym językiem. Zerwałem ręce z pościeli i
rozpocząłem wędrówkę od ud, poprzez biodra do jej pleców.
To był błąd. Poczułem zbliżającą się
eksplozję. Jak w butelce wstrząśniętej coli, czułem buzujące bąbelki, które
lada chwila mnie rozsadzą. Nie! To stanowczo za szybko. Za szybko. Musiałem
wykorzystać pewną sztuczkę, którą stosowałem nie raz i nie dwa. Fragment
książki, który potrafiłem zacytować tylko w takich momentach. „Ten mały
chłopiec, ta zimna noc, to wszystko staje się częścią gówna, o którym myślisz
podczas seksu, aby powstrzymać się od wystrzelenia. Jeżeli jesteś facetem”.
Wtedy automatycznie przypominałem sobie pierwszy rozdział książki „Udław się”. Chucka
Palahniuka, a jakże. I to wystarczało za każdym razem, by uczucie nadciągającej
fali tsunami odeszło, choć na kilka chwil.
Ale dzięki temu zyskałem możliwość obejrzenia
ciekawej sceny. Kiedy to Róża wyprostowała się, a potem wygięła w łuk. Odchyliła
do tylu i oparła dłońmi o moje uda. Jej biodra unosiły się i opadały coraz
bardziej rozpaczliwie. Wbiła mocno paznokcie w moją skórę. Ała! Ale moje
syknięcie utonęło w jej arii, na którą składały się najpierw ciche pomruki,
potem lekkie pojękiwanie, następnie część werbalna z przeplatającymi się: „O
Boże!” i „Krystian!”. A na koniec to był pisk, na granicy szlochu.
W pewnym momencie aria zmieniła się
w duet, bo dołączył do niej drugi głos. Ale zbrakło mi czasu na analizowanie
tego, ponieważ…
Yes, we go, kaboom! Słodki Jezu,
Wielka Nieobliczalna Całko i ex! Kraken zawył radośnie, zesztywniał
i po chwili, która zdawała się być wiecznością, opadł bez życia. Moja
świadomość, podświadomość podświadomość nadświadomość po krótkiej podróży do
raju, który jawił mi się niczym nieskończona biała przestrzeń, powróciła na
swoje miejsce. Próbowałem oddychać powoli, ale serducho rozbijało się po kolei
o wszystkie żebra.
Dodatkowym utrudnieniem dla moich
mięśni poruszających żebrami był trup, który chwilę później się na mnie uwalił.
Znaczy nie do końca trup, bo ziajał lepiej, niż huski pod koniec wyścigu zaprzęgów.
Ale innych znaków życia nie dawał. Nie ma to jak dwa nieruchome, dyszące,
zgony.
Ostatkiem
sił, które udało mi się wykrzesać, przykryłem kołdrą siebie i Rołz. Ta natomiast
zreflektowała się, że może warto byłoby mnie dłużej nie przygniatać i zsunęła się
na wyrko. Od razu łatwiej było mi zaczerpnąć powietrza.
Róża odgarnęła włosy z twarzy i jak
urzeczona popatrzyła na mnie.
- Czy to było…?
- Mhm.
- Wow.
Naprawdę. Wow. – Wywróciła oczami na samo wspomnienie, tego jak „rozpadała się
na miliony kawałeczków, a jej wewnętrzna boginie wymachiwała pomponami”. Od
dziś tytułujcie mnie Orgazmator 2012.
Ta. No super. Cieszmy się. Seks z
rana lepszy niż śmietana. Ale kurcze, czułem, że na to nie zasługuję. Bo nadal
nie wykluczam zostawienia Rołz. Tylko jeszcze nie wiem, kiedy. Najlepiej jak
najprędzej. A im dłużej będę zwlekał, tym gorzej będzie to wyglądało. Już teraz
wygląda to bardzo źle. Bo poszliśmy do łóżka. Tak czy inaczej wyjdę na
sukinsyna bez uczuć. Ale tak będzie lepiej. Bo ja nie chcę się wiązać, a Róża
tego będzie chciała. Nawet jeżeli na razie o tym nie mówi. Będzie chciała mieć
chłopaka, przy którym będzie się czuła kochana. Ja jej tego nie zapewnię. A
kurczowo trzymając się mnie, nie znajdzie tego odpowiedniego.
Będę musiał podjąć jakieś kroki. Ale
nie teraz. Nie w tej chwili. Mam tylko nadzieję, że Róża nie będzie na tyle
głupia by się we mnie zakochać. Muszę jakoś temu przeciwdziałać. Bo nie
potrafię i nie chcę poświęcić swojej wolności i niezależności, na rzecz regularnego
pozbywania się stresu, w tak wykańczający sposób.
Teraz nasuwa się pytanie: po co mi to było? Po co mi było latanie za
Rołz, randkowanie z nią, spędzanie czasu, w końcu zaciągnięcie jej do łóżka
(choć nie do końca jestem pewien, kto tu kogo zaciągnął)? Nie wiem. Nie znam
odpowiedzi na to pytanie. To był niekontrolowany impuls, spontaniczna reakcja,
poza regulacją mózgu. Szaleńczy poryw. A kiedy przychodzi do rozliczenia się z
tym, okazuje się, że to było kompletnie bez sensu. Mózg z dezaprobatą pokręcił
głową. W coś ty się, Kulig, najlepszego wpakował?
Róża pogłaskała mnie po policzku i prawie niezauważalnie pocałowała
w usta.
- Wyglądasz
naprawdę niesamowicie, kiedy jesteś zamyślony. Szkoda, że tak rzadko ci się to
zdarza. – Uśmiechnęła się złośliwie. Przetoczyła się nade mną. Kiedy już stała
obok łóżka uszczypnąłem ją w tyłek.
- To bolało! –
Pisnęła.
- Bo miało. Ta
zniewaga krwi wymaga. – W odpowiedzi zostałem pozbawiony tchu, gdy
czekoladowooka dosłownie zwaliła się na mnie. A potem agresywnie zagryzała moje
wargi.
- Kobieto!
Zlituj się i daj żyć! – Jęknąłem. – Idź się wykąpać.
- Pff. –
Obrażona wstała, naciągnęła z powrotem moją koszulę, zabrała ze swojej torby
ciuchy i znikła za drzwiami prowadzącymi na korytarz.
A ja opadłem bez życia na poduszkę. Stworzyłem
potwora – nimfomankę.
hahaha zajebiste. :D
OdpowiedzUsuńKiedy będzie nowy rozdział ?;x
OdpowiedzUsuńNowe rozdziały dodawane są nieregularnie, a spowodowane jest to nawałem zajęć, braku czasu tudzież natchnienia. Choć nie ukrywam chciałabym tę książkę do końca roku doprowadzić do epilogu. A jak wyjdzie? Zobaczymy.
Usuń