niedziela, 28 października 2012

Rozdział 11. Burza cz. 5


Po co się uczyć, skoro można pisac? Och po prostu wybitnie mi to dzis nie wychodziło. Jutro bardziej się postaram.


Dobra, dosyć zdychania, trza spiąć poślad i zrobić coś do jedzenia. Z powrotem naciągnąłem bieliznę i spodnie. Z szafy wyczarowałem sobie ekstraordynarne ciuszki. To jest czerwoną podkoszulkę z nadrukiem i uwaga, uwaga coś, czego nie zakładałem już od dawna: moją super kiper dżinsową kamizelkę. Voilá! I oto jawi się prawdziwe bożyszcze.* Przeczesałem palcami swoją fryzurę „just-fucked”. 
Zapukałem w drzwi do łazienki.
- Co chcesz na śniadanie?
- Tosty z Nutellą®. 
- Skąd ja ci wezmę tosty z Nutellą®?
- Głuptasie, kupiłam wczoraj wszystko, co potrzeba.
Perfekcyjna pani domu czy co? Pieczołowicie zaplanowała sobie swój pierwszy raz. Ta, już widzę jej listę: 1. Zrobić kurczaka na winie. 2. Ochlać się winkiem. 3. Przespać się z Kuligiem. 4. Z rańca paradować w jego koszuli. 5. Pojeździć na Kuligu. <- to brzmi ciekawie samo w sobie. Może edytujmy punkt piąty na: urządzić sobie Kulig. 6. Niczym Lisbeth z „Dziewczyny z tatuażem” wpieprzać rano tosty z Nutellą®, siedząc na blacie kuchennym z jedną girą w zlewie. 
Nie, chyba nie chcę wiedzieć, czy rzeczywiście sobie to wszystko obplanowała. Odbiera to wczorajszej nocy lekkiej dozy spontaniczności. I powoduje, że czuję się coraz dziwniej z myślą, iż Róża CHCIAŁA ze mną stracić dziewictwo. A nie, że to wszystko wyszło tak przypadkiem. 
Och Kulig, za dużo myślisz. Zajmij się lepiej tostami zanim się sfajczą. I kawą, dużą porcją kawy. 
Ale jedno trzeba przyznać seksowi. Baardzo redukuje napięcie i jeszcze bardziej poprawia nastrój. Na tyle, że robiłem coś, co nie zdarzało mi się często. A mianowicie podśpiewywałem sobie i wystukiwałem łyżeczką rytm. 
- It’s in the water baby, it’s in the pills that bring you down. It’s in the water baby, it’s in your bag of golden brown. It’s in the water baby, it’s in your frequency. It’s in the water baby, it’s between you and me. It’s in the water baby, it’s in the pills that pick you up… **
- It’s in the water baby, it’s in the special way we fuck. – Nawet nie zauważylem Olmasz opartej o futrynę. Spojrzała na mnie od dołu do góry, a potem od góry do dołu, uniosła brew i uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Wow.
- Ty też wow. – Wyszczerzyłem się. Bo nie było w tym ani grama kłamstwa. Wyglądała fenomenalnie w delikatnej sukience w drobne kwiatki i uwaga: dżinsowej kamizelce. Włosy miała rozpuszczone, loki kaskadami spływały po jej ramionach. 
Pochwyciła z talerza gotowy tost. Podałem jej kubek z kawą. Przez chwilę, w milczeniu pozbywaliśmy się zawartości kubków i talerza. 
- Na co masz dzisiaj chęć? – Zapytałem niezobowiązująco. Zmrużyła oczy w geście głębokiego zastanowienia.
- Chodźmy na Stare Miasto.
- Czy to nie jest trochę nierozsądne? Będzie tam mnóstwo ludzi. A chcę ci przypomnieć, że to, co robimy niekoniecznie musi się podobać władzom uczelni. – Odpowiedziałem ostrożnie.
- Właśnie o to chodzi! – Lekko się zmieszałem. – Będzie dużo ludzi! Nikt na nas nie zwróci uwagi. Poza tym popatrz, tydzień wolnego, ludzie będą woleli pojechać do domu niż łazić na starówce. Zgódź się. Proszę? – Zatrzepotała rzęsami niczym koliberek skrzydełkami. 
- A mam jakieś inne wyjście? – Wzruszyłem ramionami.
Pogoda była wręcz fantastyczna na spacer. I zgodnie z przewidywaniami ludzi na Nowym Świecie (gdzie wysiedliśmy z autobusu) i na Krakowskim przedmieściu było od groma i ciut ciut. Duże grupki, małe grupki, kilka wycieczek z przewodnikiem, chodzące za rączkę pary. Miałem nadzieję, że Róża nie zaproponuje takiego spętanego sposobu chodzenia. Nie zaproponowała. Miała za to stan takiego pobudzenia, że energią mogłaby obdarować spokojnie kilka osób. Podskakiwała kręciła się to tu, to tam, trajkotała jak katarynka, wygłupiała się. Jej wewnętrzne dziecko było dzisiaj nader aktywne. Ale nie przeszkadzało mi to. Bo dzięki temu sam mogłem poczuć się młodziej. Odsunąć na bok marudzenie, cynizm i narzekanie. Raz za razem wybuchałem śmiechem, niejednokrotnie musiałem za nią biec, by dotrzymać jej kroku. 
Była fantastyczna, pomyślałem. I wydawała się być szczęśliwa. Czułem, że taki jej stan kompletnie mnie pochłania, wywołuje we mnie pewien efekt. Udzielało mi się jej zachowanie, jej tryskanie szczęściem. To było tak przyjemne, że nie potrafiłem wtedy myśleć, że muszę ją zostawić. Te myśli napływały do mnie dopiero wtedy, gdy Róża znikała z mojego zasięgu. Kiedy jej nie było, mogłem myśleć racjonalnie. Mogłem planować monologi w stylu: nie jestem facetem dla ciebie, stać cię na kogoś lepszego niż ja. Ale gdy była ze mną, nie potrafiłem sobie odmówić tej dawki cudownego promieniowania, które wydzielała. To było dla mnie coraz bardziej niezbędne do funkcjonowania. 
Mimo to, nie chciałem z nią być. Nie chciałem tworzyć związku. Być i nie być. Mieć ją i nie mieć. Dawać siebie i jednocześnie pozostać całkiem niezależny i autonomiczny. Być tu i teraz. Nie myśleć o tym, co będzie za miesiąc albo dwa. Nie układać w głowie wizji ślubu i nie wymyślać imion dla dzieci.
To nie było wykonalne. Bo to nie sprosta jej wymaganiom. A ja nie potrafiłbym poświęcić więcej. Nie. 
- Chodź, chodź! – Podbiegła do mnie, złapała za rękę i ciągnęła między wysokimi budynkami. – Do Ogrodu Saskiego. 
Pozwoliłem się ciągnąć. Zaraz przed oczami ukazał się nam Plac Piłsudskiego i Grób Nieznanego Żołnierza. I całe morze ludzi. Saski okazał się dobrą decyzją. Wśród drzew, przy pluskającej fontannie, wyjątkowy jak na późny kwiecień gorąc i duchota były do zniesienia. Przy rzeźbach stała jedna grupka turystów. Alejkami pomykały gimbusiary z lustrzankami albo inni gapie z kompaktami, chcący uchwycić to, co było uchwycone tysiąc razy z każdej perspektywy. 
- Wiesz co? – Róża puściła moją dłoń. Pacnęła mnie lekko w klatkę piersiową i zawołała: - Berek!
- No chyba sobie żartujesz!
- No chyba nie! – Zaśmiała się i w następnej sekundzie zwinnie jak sarenka wymijała tłumy spacerowiczów.
 Parsknąłem cicho. Nie pozostało mi nic innego tylko ją złapać. Miała całkiem niezłą kondycję. I nie byle jaki skill biegania w kilkucentymetrowych koturnach. Długo mnie zastanawiało, jak udało jej się nie złamać sobie nogi. Ale w końcu ją dorwałem.
- Bu! Mam cię!
- Jesteś pewien? – Spojrzała na mnie tajemniczo.
I zaczęła łaskotać! Poczułem jak coś mnie skręca. Próbowałem jakoś przerwać tę torturę, ale ona była tak sprytna i zwinna, że nie mogłem nadążyć za jej palcami, które w jednej chwili drażniły brzuch, by za chwilę dźgać żebra. 
- Róża! Przestań! Błagam cię! Przestań!
- Krystianek ma łaskotki!
- Róża! – No rany boskie. Jak to musiało wyglądać? Takie małe gównióżdżko, chucherko, a prawie położyło na łopatki mężczyznę o głowę od niej wyższego. I prawie dekadę starszego. 
Koniec końców udało mi się udaremnić wysłanie mnie na tamten świat za pomocą łaskotek. Złapałem ją za oba nadgarstki, pochyliłem się nad nią, na tyle blisko, by móc policzyć piegi na jej nosie. 
- Stop. – Powiedziałem groźnym tonem. 
- A co? – Zapytała zaczepnie. Wspięła się na palce i próbowała mnie pocałować. Szybko się odsunąłem. Puściłem jej ręce i odsunąłem się kilka kroków. Wyglądała na zszokowaną.
- Była zbrodnia, musi być i kara. – Wyjaśniłem. Opadłem zmęczony na ostatnią wolną ławkę. Róża przewróciła oczami i dołączyła do mnie. 
Naprzeciw nas po drugiej stronie szerokiej ścieżki siedziała na ławce pewna para. On patrzył jej w oczy z taką miłością, jakby nie widział świata poza nią. Pocałował ją delikatnie w dłoń, której nawet przez chwilę nie wypuszczał z uścisku. Ona zerkała na niego śmiejącym wzrokiem. Nie mówili nic. Nie musieli. I oboje mieli coś pewnie koło siedemdziesiątki.
Olmaszówna również obserwowała tamtych ludzi. Z miną lekkiego rozrzewnienia. Nie odrywając od nich wzroku, swoją dłonią sunęła najpierw po ławce, a potem splotła z moją grabą spoczywają sobie spokojnie na moim udzie. Hm. Sorry, ale my i oni, to kompletnie inna bajka. To dwie, skrajne całkowicie inne bajki, które nawet nie mają wspólnego mianownika. Pociągnęła mnie, bym się przysunął. Czyżby miała nadzieję, że ją pocałuję? Że będę jak tamten staruszek? Że będziemy razem tak długo? Że będziemy razem kiedykolwiek?
- Wiesz? To dziwne, ale kiedy patrzę na starszych ludzi, nie potrafię sobie wyobrazić ich, kiedy byli młodzi. A byli przecież, prawda? Tacy jak my. Tak jak my, przyszli tu, wygłupiali się, pieprzyli do utraty tchu. A ja w nich widzę zawsze staruszków. Ona była kiedyś pięknością, a on mógł być uważany za kobieciarza. Patrzę na nich i nic. W mojej głowie funkcjonuje myśl, że kiedyś byli inni, ale moja wyobraźnia zawodzi. 
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przytaknąłem. 
- Ale to nie tylko dotyczy starych ludzi. Na przykład kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić ciebie jako dziecka. To też nie jest najgorsze. Najgorsza w tym wszystkim jest myśl, że kiedy ty przystępowałeś do I Komunii, mnie nie było jeszcze na świecie. 
Co jej miałem odpowiedzieć? No racja, byłaś pojedynczą komórką jajową swojej matki i małym plemniczkiem swojego ojca? 
- Nie lubię sobie o tym przypominać. Bo kiedy jestem z tobą, to wcale tego nie czuję. Nie chcę tego pamiętać. I boję się myśleć o przyszłości. Boję się wyobrażać sobie tego, co będzie. Bo nie chcę, by coś potoczyło się inaczej niż bym chciała. 
- Nie jesteś z tym sama. Uwierz mi. – Tym razem przysunąłem się z własnej woli, objąłem ją i pocałowałem w czubek głowy. 
Przeszły mi ciarki po plecach. Bo wiedziałem, do czego dąży Róża. Mimo wielu godzin rozmów, niezamykających się jadaczek, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co nas łączy. Zawsze było: Ja Krystian, ty Róża. Nigdy nie było my. Nigdy nie było nic o przyszłości. Ona to czuła. Ona bała się końca, którego być może się spodziewała, a z pewnością nie mogła go wykluczyć.
Siedzieliśmy cicho naprawdę długo. Woda w fontannie pluskała, przechodnie gawędzili ze sobą w różnych językach, strzępki rozmów pozbawione kontekstu docierały do moich uszu. Tabuny kolorowych postaci przemykały przed oczami. Wiatr zaczął co i rusz intensywniej poruszać gałęziami i powodował coraz głośniejszy szelest liści. 
Patrzyłem w dal niewidzącym wzrokiem. Nawet gdyby przede mną ktoś zrobił teraz striptiz, nie zauważyłbym tego. Znów poczułem się oderwany od ciała. Całkowicie zanurzony w świecie w świecie idei i myśli. 
Dopiero jej chichot sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
- Co…?
- Nie ruszaj się. – Uśmiechnęła się. Siedzi na tobie motyl. Na głowie.
- I to jest takie zabawne?
- kiedyś czytałam taką mangę o dziewczynie, która podczas orgazmu wydzielała zapach, który przyciągał motyle. Może ty też tak masz?
- Róża… - Pokręciłem głową. To musiało spowodować, że mały owad odleciał. 
- No co? – Zapytała rozbawiona.
- Niic. Po prostu nic.
- Nie spodziewałam się tego, że będziesz taki krzyczący w łózku. – Wypaliła ni z gruchy, ni z pietruchy. Em, że jak?
- O tobie mógłbym powiedzieć to samo. Poza tym ja nie krzyczę.
- Owszem, krzyczysz i to całkiem podniecająco. – Przygryzła wargę i rozmarzyła się.
- Naprawdę? Niby kiedy?
- Niby dzisiaj rano. Ale to dobrze. Bo to znaczy, że jestem zajebista, skoro przy mnie krzyczysz, a przy innych nie. – Popatrzyła na mnie. – No nie! Kulig, nie mówi mi, że jesteś skrępowany! 
- A ty za to jesteś…
- No jaka? – Bez żadnego ostrzeżenia usiadła na mnie okrakiem. Jedyna rzecz, o której myślałem w tamtej chwili – ona nie miała na sobie rajstop i nie byłem do końca pewien, czy miała bieliznę. Para buchnęła mi uszami.
A zacząłem się gotować w momencie, gdy niby przypadkiem, niby niezamierzeni zaczęła zataczać palcem okręgi dookoła mojego rozporka. 
- Rołz!- Zdołałem wyszeptać. Nie bierz przykładu ze złej pani – Marli Singel.
Wpiła mi się mocno w usta.
- Rołz, ludzie.
- W istocie, prawie siedem miliardów. – Po czym wróciła do wypuszczania swojego Krakena. 
Ja pierdolę! To naprawdę nimfomanka! 
Ogród Saski pozostałby jedynie wielką wypaloną dziurą w ziemi, gdyby nie to, że zaczęło padać. Dobre sobie, padać. Zaczęło niespodziewanie lać! I grzmić! Widzę, że nie tylko ja chciałem sobie „potrzaskać”.
Róża zeskoczyła mi z kolan i w te pędy ruszyliśmy w stronę metra. Nie powiem Rołz w przemoczonej sukience wyglądała tak apetycznie, a mnie przecież niewiele akurat trzeba było, by poczuć się wybuchowo. Dopadliśmy w końcu wejście i w podziemiach, razem z tłumem innych zmoklaków czekaliśmy na przyjazd metra. 
Róża akurat śmiała się z mojego, jakże twarzowego, deszczowego uliza, gdy podeszła do nas pewna dziewczyna.
- Ja przepraszam, ale mam do was pewną sprawę. 
 Jehowym dziękujemy, jak i akwizytorom czy ankieciarzom. Ale dziewczyna nie miała żadnych ulotek, żadnych podkładek ani tym bardziej Biblii. Za to na szyi dyndała jej całkiem niezgorsza lustrzanka. Osobnicza nie wyglądała na gimbusiarę, tylko raczej na studentkę. 
- Bo ja, chodzi o to, że… Em. Pozwoliłam sobie porobić wam troszkę zdjęć i… yyy… chodzi mi o to, czy tak jakby wyrażacie zgodę na to, żebym je miała. Znaczy niekoniecznie muszę je rozpowszechniać gdziekolwiek czy coś. Po prostu nie mogłam się powstrzymać, kiedy was zobaczyłam, wyglądaliście tak naturalnie i tak fantastycznie komponowaliście mi się w całość, że…
- Naprawdę? Super! – Róża wyglądała na zachwyconą. Ja nie do końca. Bo choć dziewczyny wcale nie znałem i nie kojarzyłem, jakoś nie napawał mnie radością fakt, że nasze wspólne zdjęcia mogłyby gdzieś wypłynąć albo dostać się w niepowołane ręce.
- I oczywiście prześlę je wam, oryginalne i po obróbce. Jeżeli oczywiście się zgodzicie na to. 
- Oczywiście! Znaczy, podamy ci mejle… Tylko, hm z tym rozpowszechnianiem czy wstawianiem na jakieś fotoblogi…
- Jasne, rozumiem, jeżeli nie wyrażacie zgody. Mimo wszystko bardzo wam dziękuję, bo zdjęcia, jak zresztą zobaczycie wyszły fenomenalnie. 
Trochę nieprzytomnie podałem jej swój adres meljolwy. Zaraz potem alternatywna artystka pożegnała się z nami i oddaliła.
 - I co o tym myślisz? – Róża zapytała niepewnie. 
- Sam nie wiem. Nawet nie chcę myśleć, że ktoś mógłby te zdjęcia wykorzystać w ten czy inny sposób.
- Ale koniec końców, Krystian, czy my naprawdę robimy coś złego?
Sam chciałbym to wiedzieć.
****
*To właśnie to bożyszcze ;) widać, że nie puściła mnie jeszcze faza na Killersów i na Brandona ;)
**http://www.tekstowo.pl/piosenka,placebo,post_blue.html piosenka Placków, która powoduje u mnie niepohamowane fale buchającego żaru i pożądania. Normalnie sam seks.
No i standardowo żebry o komenty ;P Ech cudownie, wszystkie akapity wcięło ;////

1 komentarz:

  1. ahh, taka sielanka. Ale tych zdjęć to ja bym się bała:P w końcu kto wie, kto je zobaczy... No ale Róża wydaje się szczęśliwa i coś mi się wydaje, że Krystian też, tylko jest czarnowidzem i wszystko widzi od najgorszej strony, przez co nie będzie tak kolorowo jak by mogło być...

    OdpowiedzUsuń