Tak, wiem, że napisałam iż nie będzie mnie aż do września albo i poźniej. a to wszystko przez poprawki. Ktore mam w poniedziałek i we wtorek. Ale miałam już dość uczenia się, a to jakoś samo wyszło w mniej niż dwie godziny. Co jest chyba ostatnio dla mnie rekordem, bo zazwyczaj piszę to o wieeeele dłużej. Jakościowo jest jakoś średnie. Co jest jeszcze dziwniejsze im dalej tym ta książka mniej przypomina i pierwowzór i pierwotne założenie, że ma to być lekki, przyjemny harlequin. Ale za to przy dobrej muzyce pisałam to. Ehem, nadal żyję wspomnieniami z Coke'a i wystarczą pierwsze dźwięki piosenek, a ja już mam zaciesz. Jak zazwyczaj piszę przy moim Placebo <3, tak dzisiaj śmigali aż miło Killersi. :) Dobra, nie zatrzymuję was, idźta czytać tego przeciętniaka.
Indżoj.
****
Dobraliśmy
się wręcz perfekcyjnie. W beznadziejnie identyczny sposób udajemy, że tych
kilku chwil zapomnienia w Poniedziałek Wielkanocny po prostu nie było. Niby
dobrze, bo jest jak dawniej i nie ma przedłużającej się ciszy. Ale… no właśnie.
Sam nie wiem.
Och, po prostu powinienem przestać o
tym myśleć. Wcześniej jakoś tak
strasznie nie przeżywałem tego, że nie dobrałem się do Różanych majtek. Więc co
się nagle stało? Przede wszystkim po co była ta cała akcja ze ściąganiem koszulki?
To jest męczące. Nie lubię sprzecznych sygnałów.
Lecz… czyż
nie powinienem się przyzwyczaić? To tylko Róża. Ten typ tak po prostu ma.
A poza tym, pamiętaj cepie, seks
seksem, ale liczy się wolność! Na drodze do niezależności zawsze majaczy się
pieprzenie. Przecież jak pójdę z nią do łóżka raz, to czy na razie się
zakończy? Nie chcę być pieprzonym królikiem, który nie myśli i nie mówi, więc
jedyne co mu zostaje, to posuwanie kolejnych samiczek. No i będzie tylko
gorzej, bo majtki mógłbym przedstawić jako metaforę smyczy. Jestem grzeczny
będzie seksik, jestem niegrzeczny, muszę zadowolić się jazdą na ręcznym. Znaczy,
och!
Walnąłem pięścią w stół.
- Krystian,
coś się stało? – Odwróciłem głowę.
Krzysztof patrzył na mnie trochę
zdziwiony. Co on robił u mnie w mieszkaniu? Rozejrzałem się po ścianach. Ach,
siedzę w kanciapie.
Spuściłem wzrok.
Na biurku przede mną leżały kartkówki 4 grupy farmacji.
- Nic. To
trochę irytujące, tłumaczyć coś studentom kilka razy, a potem oni i tak robią
znów ten sam błąd. – Palnąłem pierwsze, co mi wpadło do głowy.
- Takie uroki
bycia nauczycielem.
Boże,
znowu. Cały czas chodzę rozkojarzony. To jest naprawdę okropne uczucie –
błądzić i przemykać jak cień zupełnie poza kontrolą świadomości.
Bach i nagle jestem w warzywniaku.
Bach. Zatłoczony autobus.
Bach. Ćwiczenia. Przy tablicy stoi
student i patrzy na mnie z politowaniem. Potem okazuje się, że pytał mnie o coś
trzy razy.
Ponoć mężczyźni myślą o seksie co najmniej
kilkanaście razy w ciągu dnia. Ja myślę nie tyle o samej czynności, czy
obiekcie pożądania, ale o konsekwencjach tegoż właśnie czynu.
Dni mijają mi same nawet nie wiem
kiedy. Bo całkowicie nie myślę o tym, co robię. Ostatnio pisałem z Różą i
przyrządzałem sobie obiad. To znaczy chciałem podgrzać w mikrofali resztki z poprzedniego
dnia. I co? Tak, podgrzałem swój telefon. Zorientowałem się, dopiero, gdy
skojarzyłem, że kurczak w sosie śmietanowym nie może śmierdzieć plastikiem. Telefonu
nie uratowałem, a obiad jadłem na zimno, bo cała kuchenka waliła spalenizną.
Bach, stoję na przystanku. Nie
pamiętam bym się na nim znalazł. I to do tego na Bitwy Warszawskiej, a nie na
Banacha. No cholera! Mózgu, mógłbyś się od czasu do czasu załączyć! Sprawdziłem
czy wszystko mam. Uff. Bo ostatnim razem wyruszyłem do pracy bez butów. Oczywiście
załączyłem świadomość, gdy wlazłem w kałużę.
Naprawdę muszę coś z tym zrobić. Uwaga,
pełne skupienie. Muszę przecież wsiąść do dobrego autobusu. Bo wsiadanie do złego
stało się dla mnie prawie normą. Dobra, jedzie 186. Można wchodzić bezpiecznie.
I pamiętaj! Stała kontrola!
Lubię, gdy ten autobus jest na tyle
pusty, że można sobie usiąść. Wyjąć książkę na przykład i poczytać. A
przynajmniej pojeździć wzrokiem po literkach. Upolowałem wolne siedzenie. Ostatnie.
Rozglądam się. Żadnych starszych bab, które zaraz by podniosły alarm, że
śmiałem sobie usiąść? O dziwo brak.
Przemieszczam się w stronę siedziska. I też w sumie rozumiem
dlaczego jest wolne. Jakiś osobnik siedzący na siedzeniu naprzeciwko opiera
swoje trampki o ten wolny poddupnik. Żadne ekhm nie pomoże, bo ma słuchawki na
uszach i muzykę włączoną tak głośno, że spokojnie mogę rozróżnić poszczególne
słowa piosenki. Na szczęście osobnik był mi znany, więc bez większego
zmieszania i pardonu zwaliłem te syry i sam zasiadłem.
Osobnik, a raczej osobnicza wyjrzała zza zasłony, jaką była książka.
Łypnęła na mnie złowieszczo, prychnęła, aż zielonkawa grzywka lekko uniosła się
do góry. Odłożyła na kolana lekturę. Zdążyłem przeczytać na okładce: William
Szekspir „Burza”. Wyciągnęła słuchawki z uszu.
- Czego? –
Warknęła.
- Czytasz
Szekspira?
- Nie,
oglądam obrazki, mistrzu głupich pytań. Jasne, że czytam, a co? Nie wolno?
- Wolno, jak
najbardziej. Chociaż na twoim miejscu czytałbym „Poskromienie złośnicy”.
- Och, aleś
ty dowciapny. – Przewróciła oczami.
- Jedziesz do
Róży? – Zapytałem.
- Może. Ty,
mam nadzieję tam teraz nie jedziesz.
- Nie. Jadę
do mieszkania.
Odwróciłem wzrok, Olga wróciła do
czytania. Z powrotem zanurzyłem się w czymś, co można było nazwać bezdennym
oceanem sprzecznych osądów i opinii. Między innymi takich czy nie odpocząć choć
trochę od Róży. Ponoć, jeśli ktoś zaczyna zastanawiać się nad rozstaniem, to
tak naprawdę już podjął tę decyzję. Nie mówię, że mi z Różą aż tak źle. Nie.
Tylko na drugiej szali leżała moja wolność i bycie samemu sobie sterem i
okrętem. Teraz może tego jeszcze nie było, ale z pewnością niedługo się
zacznie. Snucie wspólnych planów, oczekiwanie niewiadomo czego, pytania się co
pięć minut, o czym myślę. Aż w końcu chorobliwa zazdrość. O każdą kobietę, z
którą gadałem nawet, jeśli to będzie jędza jędz dr. Zosieńka Szajber. O nie, ja
na to się nie piszę. Nie dam się spętać. Nie dam sobie założyć obroży i smyczy.
Wystarczy zobaczyć, co się dzieje z Jackiem. On nawet zmienił styl ubierania.
Na to nie pozwolę! I do tego te złowieszcze opowieści Roberta. To chore. To
naprawdę chora sytuacja. Która się nigdy nie skończy.
- Coś
ostatnio jesteś nie w sosie. – Stwierdziła Żmija, nie odrywając wzroku od
lektury.
- Tak i
sądzisz, że zaraz zacznę jakieś wynurzenia przed tobą? – Odgryzłem się.
- Och będą
zbędne, wystarczą mi wynurzenia Róży. – Polizała palec i przekręciła stronę książki.
O tym zapomniałem. Nie dopisałem do
mojej listy rzeczy, które robią kobiety w związku. I których szczerze
nienawidzę. To jest takie upokarzające. Może jeszcze wszystkie papużki wiedzą o
tym, co robię, jak całuję, albo cholera wie jeszcze to. Taka cholerna płynność
informacji!
- A wydawało
mi się, że o mnie nie rozmawiacie.
- Bo to
prawda. Jeżeli masz jakiś pieprzyk na tyłku, znamię czy jakąś inną tajemnicę
czy cokolwiek to możesz być spokojny, o tych sprawach z Olmasz nie rozmawiam. Pamiętaj
co ci powiedziałam, potrafię wiele dostrzec między wierszami.
- No i co?
Masz dla mnie jakąś drogocenną radę. Tak? Albo jakąś niesamowitą teorię na
temat mojego bycia „nie w sosie”.
- Może.
- Więc? –
Uniosłem brwi, szczerze zainteresowany.
- Jest
niewiele powodów, dlaczego facet jest nie w sosie. Chyba łapiesz, co mam na
myśli.
- Noo.
- A rada? Hm.
Nie. Tej nie posłuchasz. Ale tą, weź chociaż pod uwagę. Czy to, czego tak
pragniesz, jest warte takiego wysiłku? – Podniosła się. – Dobra, dziś mam dobry
dzień. Dam ci jeszcze jedną radę. Nie chodź taki rozkojarzony, bo jeszcze
usiądziesz na jakimś gównie. – Klepnęła mnie w ramię i wyszła z autobusu na przystanek.
A ja przez resztę podróży do
mieszkania zastanawiałem się nad tym, co powiedziała. I nie chodziło wcale o tę
radę z gównem. Bo sam doskonale wiedziałem jak się kończyło moje nadmierne
zamyślenie.
Jak brzmiała pierwsza rada, której niby
miałbym nie posłuchać? A ta druga? O co jej chodziło? Czego mogę pragnąć i co
nie jest warte wysiłku? Róża? Czy to kolejny podstęp Żmii, by odciągnąć mnie od
swojej przyjaciółki? Ale wtedy ta rada brzmiała bardzo dziwnie. Sugerowała,
jakoby Rołz na mnie nie zasługiwała. O nie, Olga tego nigdy by nie powiedziała.
Za bardzo mnie nie lubi. A jednak udziela mi rad…
Wlazłem do mieszkania. Ściągnąłem kurtkę
i buty. Popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Czego ja mogłem tak pragnąć? To
jest dobre pytanie. Czego pragniesz Krystianie Kuligu? Lustro nie
odpowiedziało. Bo niby czemu miałoby? Może gdzieś, w świecie stycznym do tego,
wiedziałem czego chcę i pewnie podejmowałem całkiem inne decyzje. Ciekawe jak
by było po drugiej stronie zwierciadła? Gdybym mógł spotkać Franka albo chociaż białego
królika. Czy bym poszedł za nimi? Dotknąłem srebrzystej tafli i niemalże się
rozczarowałem, że moje palce nie przeniknęły dalej. Odsunąłem rękę. Nic się nie zmieniło. Nic,
poza śladem moich odcisków palców.
Bzdury. Kompletne bzdury, przez
które tylko ubrudziłem lustro w przedpokoju.
Wróciłem z kuchni z płynem do mycia
szyb i szmatką. Popatrzyłem na swoje odbicie i dotarł do mnie sens drugiej
rady. Do moich czarnych spodni przykleiła się paskudna, przeżuta i wypluta
guma. No cudownie! Kurwa.
****
Z komentarzami to coś słabo. Ale w sumie jak ostatnio piszę tak średniawo, to jakoś nie wymagam uwielbienia. Macie tylko padać mi do stóp. ;D Ach i jeszcze małe wyjaśnienie. Frank, mowa jest w scenie przy lustrze to królik (a jakże), jedna z postaci filmu "Donnie Darko". Ostatnio mam lekkiego fioła na punkcie tego filmu. Polecam go naprawdę, naprawdę, naprawdę. Do najlżejszych nie należy, namyśleć się nad nim trzeba sporo, ale warto. No to chyba tyle. ;)http://www.filmweb.pl/Donnie.Darko.
Eh, Żmija namieszała Krystiankowi jeszcze bardziej w głowie xD A to z tym dzieleniem się szczegółami (pieprzyki i te inne dziwne rzeczy...) to ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo to okropne jest. Śmianie się z dziwactw innych ludzi (ekhm, chłopaków przyjaciółek, ekhm) powinno być zabronione :D I takk, białego królika to i ja bym chciała spotkać i poszłabym za nim bez chwili zwątpienia.
OdpowiedzUsuńCzekam w takim razie na następną część i powodzenia na poprawkach! :)