wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział 11. Burza cz. 2


No. Jestem właśnie po poprawkach i jutro będę miała wyniki. Ponad to zjadłam parszywy obiad, który sama sobie zrobiłam ;/ Magda Gessler to ze mnie nigdy nie będzie. A na dodatek nucę jakieś kompletne gówno, które jak na złość nie chce wypaść mi z głowy. Także tego. Treść też jest kompletnie do dupy, taki upychacz i ogólnie nic ciekawego. Rzygajmy tęczą, bo jest słodko, no i ktoś tu sobie niedługo kija zamoczy. Dobra ale nie wyprzedzajmy faktów. Jeden
średniak na mdło. Na wynos.

***
- Poczekaj, postaw to tam. – Rołz wskazała mi tackę obok mikrofalówki. Przewróciłem oczami, podniosłem z ziemi reklamówkę z jabłkami i położyłem ją we wskazane miejsce.
            Nie pytajcie, jak to się rozegrało, ale od jakiegoś tygodnia stołuję się u Róży. Bo dostała pierdolca na punkcie gotowania. Smsami przesyła mi listę zakupów, które potem, oczywista, przynoszę do jej mieszkania. Usadzam się na parapecie albo na jednej z szafek i patrzę jak ona pichci. I przy okazji narzeka, że jak każdy facet w kuchni bardziej przeszkadzam niż pomagam. No ja przepraszam bardzo, co mam jej się wcinać, jak ona ma już plan zamysł i w ogóle?
            Dziś wymyśliła sobie coś, czego nazwy nie powtórzę, bo była tak zakręcona. Niby to był francuski, ale też nie do końca. Ze składnikami tegoż dania też do końca nie byłem zaznajomiony, bo kupiłem do niego tylko jakiś, równie zakręcony jak nazwa, słoik z sosem. Czekoladowooka przywdziała fartuszek, swoją drogą bardzo seksowny… Stop! Yyy tak, fartuszek, stanęła do mnie tyłem i rozpoczęła swoje czary- mary, gdzie za różdżkę służyły jej na zmianę nóż i drewniana łyżka.
            Ja w tym czasie sięgnąłem sobie jabłuko. Zatopiłem w nim swoje zębiska i tym przyjemnym trzaskiem oderwałem kawał. Przeżuwając, starałem się za wszelką cenę nie patrzeć na Różane pośladki, podkreślone przez leginsy.
- Wiesz, całkiem sporo osób poprawia matury ode mnie z roku. I planują przenieść się na inne studia.
- Naprawdę? A kto?
- Między innymi Ania.
- Oł. – Nic więcej nie potrafiłem z siebie wykrzesać. To nie moja wina, że jakoś nie pałam miłością do żadnej z papużek. – A Olga? – Zapytałem z nadzieją w głosie.
- Zostaje.
- Szkoda. – Ponowne ugryzłem owoc.
- Nie rozumem, czemu tak jej się uczepiłeś. To pewnie dlatego, że cię zlała.
- Ej! Wcale mnie nie zlała. Zaczaila się z tym swoim kijem i mnie zaskoczyła. A to różnica!
- Jasne, jasne stary. – Mruknęła, ale zanim zdążyłem zaprotestować zmieniła temat. – Co planujesz na weekend majowy?
- Układanie dla was kolokwiów, a co?
- Niic. Przez cały tydzień? – Odwróciła się w moją stronę. – Znaczy… Nie wyjeżdżasz na Śląsk?
- Och, z pewnością przyjęliby mnie z otwartymi ramionami. Zwłaszcza moja matka.
- Czyli uważasz, że jej nie przeszło?
- Przez 26 lat nie przechodziło, to czemu miałoby teraz? – Wzruszyłem ramionami.
- No nie wiem, to w końcu twoja matka.
- I?
- Proszę cię, Krystian, nie rób takiej głupiej miny. Nosiła cię pod sercem 9 miesięcy. Po prostu nie potrafisz jej docenić. Pomyśl o tym, zanim będzie za późno.
- Może to wcale nie byłoby takie złe, gdyby jej zabrakło…
- Nawet nie próbuj tak myśleć, a co dopiero mówić! – Róża aż się nastroszyła. Trochę za mocno postawiła słoik po sosie, w wyniku czego wspomniane naczynie pękło. Coś czuję, że zaraz w tym seksownym fartuszku nie będzie Róży, a Hulk. Może napromieniowała się, na jednym ze swoich laborków z analitycznej.
- Dobrze, dobrze! Ani słowa o mojej matce, a tym bardziej o tym, że ma odwalić kitę! – Zasłoniłem się rękami w geście obronnym. A to i tak nie uchroniło mnie przed pięścią wymierzoną w moje ramię.
- Hej!
- Zasłużyłeś sobie na to. – Spojrzała na mnie groźnie i z powrotem odwróciła się do bulgocącego na wolnym ogniu bagienka, które jakby nie patrzeć będzie moim obiadem. Lepiej już jej nie denerwować, bo czegoś mi jeszcze dosypie.
- Długo jeszcze? – Zeskoczyłem z szafki i powoli przysunąłem się do niej.
- A co?
- Robię się powoli głodny. – Delikatne położyłem swoje łapska na jej biodrach, a nosem trąciłem kucyk, który sobie zawiązała, by włosy nie przeszkadzały jej w gotowaniu.
- Nie wiem, czy zasłużyłeś… - Odpowiedziała.
 No i się zaczyna… Krystianek grzeczny, to będzie papu, niegrzeczny, to obejdzie się smakiem i nawet nie dostanie szans na deser.
            Zignorowałem swój mózg. Zacząłem delikatnie wodzić ustami po krawędzi jej lewego ucha. Spodobało jej się, bo zostawiła gary i odwróciła się znów do mnie. Mmm… a więc dzisiaj zaczynamy od deseru? To mnie się podoba. Nieśpiesznie cieszyłem się upływającą chwilą, bo usta Róży były słodsze od jej ciast.
- Nie przypalisz niczego? – Zapytałem między jednym pocałunkiem, pocałunkiem następnym.
- Czy ja ci się wtrącam w twoje całki? – Odgryzła się. I to całkiem dosłownie. To mi wystarczyło za odpowiedź. Och, bo czy to pierwszy raz będę jadł coś zwęglonego na kość? Żłądek jakoś mi to wybaczy.
            W drzwiach wejściowych zazgrzytał klucz. Basia. Ona mała jakiś dziwny talent do przerywania tego, co naprawdę przyjemne. Niechętnie odsunąłem się od Rołz i z powrotem zająłem swoje miejsce przy szafce.
- Cześć. – W progu pojawiła się szczupła brunetka, trochę wyższa od Róży. – Co pichcicie?
- Embruelblebieblerble – Tak dla mnie właśnie nazywało się to, co miałem zaraz zjeść. A może to był jakiś tajny szyfr? Bo Basia zrobiła minę, jakby doskonale rozumiała to, co jej przekazała współlokatorka.
            Niewiele później dostałem swój przydział. To coś na półmisku nadal wyglądało jak bagienko, z tą różnicą, że z bagienek zazwyczaj nie unosi się para. I nie są chyba aż tak ciepłe. Uzbrojony w widelec i łyżkę, którą dostałem na wszelki wypadek, zostałem królikiem (co ja mam ostatnio z tymi królikami?) doświadczalnym. Powąchałem. Pachniało nawet znośnie. Powoli zanurzyłem widelec i wyłowiłem coś o stałej konsystencji. Wsunąłem to coś do otworu gębowego. Zwarłem szczęki. Rozwarłem i tak kilka razy. Pomieliłem trochę językiem i przełknąłem. Zjadliwe. I nawet dobre. Nietrujące, chociaż to mogło okazać się dopiero za kilka godzin. Lekko pikantne, ale z wyczuwalnymi nutami innych smaków. Ponownie zanurzyłem widelec i przeszedłem do odważniejszej konsumpcji.
- Więc co masz zamiar robić w weekend majowy, oprócz układania kolokwiów dla kogokolwiek?
- Nie wiem. A masz jakieś plany?
- Może. – Zamieszała widelcem w swoim daniu.
- To znaczy?
- Noo… na przykład jeszcze nie byłam w twoim mieszkaniu. – Nieśmiało spojrzała na mnie i czekała na reakcję.
- Chcesz zwiedzić moje mieszkanie… Bo?
- Bo… Basia wyjeżdża, a ja…
- Nie lubię spać sama tutaj?
- Mhm. I?
            Zrobiłem to co zwykle, kiedy nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Napchałem paszczę jedzeniem i powoli przeżuwałem. Uwaga, napięcie rośnie. Co powie Krystian? Czy się zgodzi? Co stoi mu na przeszkodzie? I dlaczego żuje, mimo że nie ma już żarcia w gębie. Tego i wielu innych rzeczy dowiecie się już jutro! Nie przegapcie!
- A za ile to w ogóle jest? – Dobra próba, zmylenie przeciwnika.
- Za półtora tygodnia. I?
            Nabrałem w płuca powietrza. Jeszcze trochę i będę robić za balon. No, kuźwa, człowieku zdecyduj się, bo jak to wygląda, gdy tak każesz jej czekać!
- Hyyy… no dobra. – Powiedziałem na wydechu.
- A będę mogła skorzystać z twojej kuchni? Ugotujemy coś fajnego, hm?
            Uśmiechnąłem się i miałem nadzieję, że uzna to za moją zgodę. Rołz zaczęła opowiadać o czymś tam, a ja znów odpłynąłem. Całkowicie przestałem ją słuchać. Mój mózg znów wyłączył interpretację sygnałów płynących ze świata zewnętrznego, przestawił się na tryb intensywnego główkowania i zaśmiecił mnie tysiącem myśli.
            Róża chce u mnie nocować. Ja mam w mieszkaniu tylko jedno łóżko. Znaczy no niby mam kanapę, ale za chuja wafla nie wiem jak się ją rozkłada. O ile w ogóle się ją rozkłada. Dlatego prawdopodobnie będziemy spać razem. Co ona sobie wyobraża? Od Wielkanocy upłynęły może dwa tygodnie. Czy ona już zapomniała jak prawie zakończyło się moje nocowanie u niej? Teraz będzie o tyle bardziej skomplikowane, że to ona będzie u mnie, a nie ja u niej. Czy ona jest naprawdę nieświadoma tak oczywistych rzeczy? Takich jak: jestem facetem, 29-letnim facetem, który nie licząc wątpliwej nocy z Moniką nie uprawiał seksu od dość długiego czasu i który będzie w weekend majowy gościł w swoim mieszkaniu cholernie seksowną i podniecajacą dziewicę. Do jasnej ciasnej, to tak jakby ktoś podsuwał wilkowi pod nos owcę z nadzieja, a nuż nie zeżre.
            Chyba, że owca chce być zeżarta. Czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nie jestem odpowiednim facetem do tego?
            I co może jej powiesz to? Nie skarbie, nie kochajmy się, bo…?
            Bo gówno. Ty tam na dole, to w ogóle nie myślisz. Chcę, ale jednocześnie nie chcę, bo się… boję?
            To może zastanówmy się, kto tu właściwie jest dziewicą. Ty czy ona?
            Mówiłem ci, zamknij się. Cholera! Ale w takim razie po jaką cholerę tak się z nią spotykam. Przecież to chyba oczywiste, że to wszystko w naturalny sposób dąży do seksu. Gdyby tylko nie była tą pieprzoną dziewicą, to nie byłoby większego problemu. Nawet bym się nie zastanawiał, tylko kuł żelazo póki gorące. A tak? No dupa.
            Może najzwyczajniej w świecie przeceniam to głupie dziewictwo. Rołz chyba nie jest taka, by swoją cnotę oddać tylko jakiemuś księciu na białym koniu. No ale to nie oznacza, że ma ją oddać byle komu. Bez przesady, nie jestem byle kim!
            A czy ona nie może mieć po prostu ochoty na seks? To że jest dziewicą nie oznacza, że jest nietykalska i nie odczuwa żadnej fizycznej przyjemności. Ona z pewnością też ma swoje potrzeby.
            Człowieku, ja cię proszę, po prostu zacznij myśleć. Jesteś wysoki, ogarnięty, wysportowany, bez piwnego brzuszka, z tyłkiem, o którym krążą już na WUMie (i nie tylko) legendy. Co to może oznaczać? Na przykład to, że się po prostu kobietom podobasz! Dlaczego uważasz, że Róża nie dostrzega w tobie mężczyzny? Owszem docenia twoje, jakby nie patrzeć w miarę bogate wnętrze, ale fizycznie też jesteś niczego sobie.
            Nic tak nie poprawia humoru, jak powiedzenie samemu sobie, że jest się seksownym facetem.
            Samopoprawianie humoru przerwała mi Róża, która bez ostrzeżenia wwalila mi się na kolana.
-Co do…?
- Mówię, że właśnie się wkurzam, bo mnie nie słuchasz. Te, Gagarin, widzę, że ci tęskno do kosmosu, ale wróć na ziemię.
- Dobrze, przepraszam. Więc co mówiłaś?

2 komentarze:

  1. ah, ah... Że też ma takie wątpliwości, dziwne xD W sensie... Facet to facet? Może zbyt podmiotowo oceniam ludzkich samców (przepraszam wszystkich "menszczyzn"). Powinien się cieszyć, że Róża mu gotuje coś dobrego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie racja... Samiec to samiec. Za bardzo go "ugłębiłam" i umoralniłam... ;)

      Usuń