czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 2


          
Od tego momentu rozpoczynamy rzyganie tęczą. Prawdziwe rzyganie tęczą. Do wyboru paw strumieniowy, panoramiczny albo noszony. Wygląd tego partu jest totalną improwizacją. No ok, wszystko jest jakąś improwizacją. Ale w moim głowowym planie takiej sceny miało wgl nie być. To dlatego, że poprzedni post był jaki był. A miał być wesoły. Nawet zapuściłam piosenkę "Sarah smiles" co by ją w jakiś ciekawy sposób wkomponować w tekst. I nie wyszło ;/


***
          Otworzyłem drzwi, lekko nimi poskrzypując. Delikatnie je zamknąłem. Ruszyłem w głąb pomieszczenia i zasiadłem na fotelu w kącie. Niespiesznie wyjąłem z plecaka książkę. Miałem przecież co najmniej pół godziny. Obnażyłem jej nagie strony i zanurzyłem się w lekturze.
            Szkoda tylko, że trafiłem na mieliznę i nie dane mi było czytać. Zrozumiałem to, gdy po raz piąty czytałem pierwsze zdanie na którejśtam stronie. Nie wiem, o czym traktowało, ani tym bardziej nie widziałem jego związku z fabułą. Nie pamiętałem fabuły. Książka zwana życiem absorbowała mnie bardziej.
            Przetarłem zmęczone oczy, odłożyłem tomik na stolik. Uśmiechnąłem się sztucznie do kelnerki, która przyniosła mi filiżankę z wrzącą wodą i torebką herbaty. Rozerwałem folijkę i maczałem woreczek z herbatą. Bursztynowe zabarwienie kłębiło się i ogarniało coraz bardziej przezroczysty dotąd wrzątek.
Obojętny na to mini dzieło sztuki przypatrywałem się siedzącym ludziom. Ale oni tak nadzwyczajnie zwyczajni nie pomogli mi odciągnąć się od myśli, które kłębiły się w mojej głowie jak brązowy płyn w filiżance. Splotłem dłonie, oparłem na nich podbródek i niewidzący wzrok wlepiłem w blat stołu. A w mojej czaszce, na kości czołowej, projektor wyświetlił film z wczoraj.       
Nie byłem pewien czy powinienem w ogóle się tym przejmować. Problemy Róży to przecież nie moje problemy. Ale nie dawało mi to spokoju. Nawet jeśli nie miałem na to większego wpływu. Jest dorosła, ponosi więc konsekwencje za swoje czyny. I słowa. „To twoja wina”. Brzmi zupełnie jakby zbiła szybę, a tysiące szkiełek wycelowała wprost w Olgę.
Możliwe, że Żmija sobie na to zasłużyła. Czyżby coś poszło nie tak w jej misternym planie? W planie, w którym… No właśnie, co? Róża miała mi dać kosza? Rozkochać mnie w sobie? Kto by na tym zyskał? „To ty mnie w to popchnęłaś!” Co siedzi im obu w głowach? O co chodzi w tym wszystkim? Zaczynam się czuć jak pionek w jakiejś poplątanej grze. Gdybym chociaż był skoczkiem albo królem. Nie, jestem zwykłym pionkiem. Czyli teraz tylko powinienem czekać, kiedy zostanę zbity i zdjęty z szachownicy. Przydałoby się chociaż wiedzieć czyim jestem pionkiem. Olgi? A może Róży?
Może za bardzo to przeżywam? Zbyt się przejmuję? Gdyby obie były facetami poszłoby o wiele łatwiej. Dałyby sobie po mordzie i wszystko byłoby jak dawniej. A tak to pewnie będzie foch jak stąd do Łodzi przez Londyn i Buenos Aires. Niedobrze. Bo Olga na razie jest potrzebnym sprzymierzeńcem. Może raczej powiernikiem pewnego sekretu, który nie może wyjść na jaw.
I w ten sposób dochodzimy do wniosku. Kto ma informacje, ten ma władzę. Pieniądze już dawno przestały być wyznacznikiem potęgi. W takim razie, tą grą są karty, a Olga je rozdaje wedle uznania.
- Cześć i przepraszam za spóźnienie. – Róża dopadła stolik, przy którym siedziałem. Musnęła mój policzek zimnymi ustami. W cudowny sposób wyssała ze mnie myśl o tym, jak bardzo mam przejebane, będąc znów na łasce Żmii.
- Przyzwyczaiłem się, że jesteś taka roztrzepana. – W nagrodę za szczerość otrzymałem dźgnięcie w bok.
- Wcale nie jestem roztrzepana.
- Pomyślmy… Notorycznie się spóźniasz…
- Na uczelni jestem…
- Na spotkania ze mną. Nie nosisz czapki. Rozsiewasz bakterie. – Zrobiłem przesadnie zamyśloną minę. – Co tam jeszcze?
- Paskudny jesteś, wiesz? Nienawidzę cię. – Wyszczerzyła się.
- Czuję się usatysfakcjonowany, że odwzajemniasz moje uczucia.
- To jest już was dwoje.  – Jej kąciki ust momentalnie opadły na dół. – Nawarzyłam cholernie dużo piwa, które muszę wypić.
- Ważne, żebyś go nie rozlała. Olga jest naprawdę aż tak zła?
- Nie odzywa się do nikogo. Dziewczyny patrzą na mnie krzywo. Ja też czuję się dziwnie.  Bo to nie jest tak, że Olgę wywyższam ponad nie, ale…
- Im mniej osób wie, tym lepiej?
- One… mogłyby nie zrozumieć. A raczej inaczej. Analizowałyby to na tysiąc sposobów i doradzały jak Olga. One potrafią być głośne.
- Nie musisz mi mówić. Najpierw was słychać, a dopiero potem widać. Zawsze wiadomo, w której sali macie zajęcia.
- A gdyby tak przypadkiem chlapnęły coś w nieodpowiednim momencie? Och, nie wiem. Już sama nie wiem jak powinnam to rozwiązać.
- Każdy ma jakiś sekret. Nie wierzę, że one ci się ze wszystkiego zwierzają.
- A jaki sekret ma Krystian Kulig, hm? – Oczy Róży rozbłysły.
- Mój sekret? Ma 160 cm wzrostu i ciemne włosy. I – Przysunąłem usta do Różanego ucha. – uśmiecha się najbardziej uroczo na świecie. – Nigdy nie wierzcie tym, którzy uważają, że zabawa w Don Juana jest nudna czy głupia. A już tym bardziej nie wierzcie w to, że kobiety nie lubią komplementów.
            Oparłem się na fotelu z satysfakcją wypisaną na twarzy. Olmasz próbowała ukryć, że to pochlebstwo wcale jej nie ruszyło. Policzki ją zdradziły. Spuściła wzrok i poczęła bawić się wisiorkiem, który do tej pory bezpiecznie leżał w dolince miedzy dwoma wzgórzami. Na moje oko wzgórza rozmiaru C. Co prawda ukryte pod bluzeczką w paski, ale i tak pobudzały wyobraźnię.
- Mówiłam ci już, że jesteś paskudny? – Odezwała się, nie odrywając wzroku od wisiorka. – Obłapiasz mnie wzrokiem.
- Moja droga paskudo, gdybym naprawdę cię obłapiał, to z pewnością byś nie narzekała.
- Jesteś pewien?
- Mhm. Jak chcesz, to możemy sprawdzić.
- Ale ty jesteś paskudny.
- Dlatego pasujesz do mnie. – Oderwałem plecy od oparcia. Pochyliłem się nad stolikiem. – No, chodź tu paskudo.
- Ale ludzie…?
- W istocie. Prawie siedem miliardów. Z czego jakieś kilkadziesiąt tysięcy ma to gdzieś i właśnie się całują.
-  Nienawidzę cię. – Ale i tak po chwili dołączyliśmy do tych kilkudziesięciu tysięcy innych, wymieniających się bakteriami parek.
- Myślisz, że Olga mi wybaczy? – Zapytała Róża, gdy już szliśmy tam, gdzie ją nogi poniosą.
- Zależy co. Czy to, co jej powiedziałaś wczoraj, czy to, że spotykasz się ze mną, zamiast klęczeć przed nią i błagać o wybaczenie.
- A ty byś wybaczył? – Przewróciłem oczami.
- Boskiego Lola przeżyłem, chyba nic więcej mnie nie zabije.
- Ale jakby nie patrzeć ukryty jest w tym komplement.
- To bardzo głęboko, bo nie zauważyłem.
- I może mam cię za to przepraszać?
- Warto potrenować, zanim pójdziesz do Zodun.
            Róża tylko głośno westchnęła.
- Ok. Przepraszam, że nazywałam cię Boskim Lolem. Pasuje? – Pokręciłem głową.
- O, tutaj przyjmuję łapówki – wskazałem palcem policzek.
- To przychyl się.
-  Nie. Kombinuj.
            Ciągnięcie za rękę i podskoki nic nie dały. Brak obcasa zrobił swoje. Chociaż raz się postaraj, korona z tej małej główki ci nie spadnie. No i wykombinowała. Wlazła na betonowy kwietnik. I dała mi słodką łapówę.
- Widzisz, jak chcesz to potrafisz.
- Sądzisz, że to ją zaspokoi?
- Jeżeli jest lesbijką, to na pewno. – Posłała mi karcące spojrzenie.
 - Ale kiedy powinnam to zrobić?
- Teraz. – Pociągnąłem ją do przystanku. – Wieczór jeszcze młody, a jak nie to urządzicie sobie babski wieczór czy coś tam. Prześpisz się w pokoiku na poddaszu. Tylko uważaj na stolik, łatwo w niego walnąć głową.
- Poczekaj – Założyła ręce na piersi. – Skąd ty o tym wiesz?
- To jest element historii jakby dziwnej – Zainteresowałem się rozkładem jazdy, poszukując czegoś jadącego na Wolę.
- Ta twoja historia jest dziwna, bez jakby.
- Widocznie wszystko, co jest związane z Olgą, jest dziwne.
- Ale…
- O, twój autobus.  – Wskazałem podbródkiem nadjeżdżający środek transportu.
- Czy to w porządku? No wiesz, to miała być nasza… - Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z randką.
- Przekupisz mnie czymś i wtedy zapomnę o wszystkim
- Jesteś… - Rzuciła mi się na szyję i obdarzyła namiętnym pocałunkiem.
            Tak, wiem. Jestem idiotą. Ale to chyba żadna nowość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz