czwartek, 17 maja 2012

Rozdział 8. Uwolnić Krakena cz. 4


            Czyli jesteśmy w czarnej dupie.
 To przeznaczenie. Zupełnie jak w kinie, czujesz, jak w kinie!
Och, zamknij się. Dlaczego, do cholery, jedyną dziewczyną w klubie, która mi się podoba jest Róża?  I co ona tu robi? Przecież ledwo wyleczyła swoje zapalenie płuc.
Zsunąłem się na kanapie, żeby mnie nie zauważyła. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie czy mnie zauważy czy nie? Ten wieczór chyba już nie może być gorszy.
- Krystian, co jest? – Bartek popatrzył na mnie lekko zmieszany.
- Wyobraź sobie, że znam tamtą dziewczynę.
-  To uderzaj do niej. I to już.
- W tym problem. Bo to jest Róża.
- Nie! – Maratończyk obrócił się znowu i zmierzył wzrokiem Olmasz. – W takim razie w pełni rozumiem twoje rozgoryczenie. Przyjaźń z nią nie wchodzi w rachubę. No, chyba że FWB. – Mój przyjaciel oderwał ode mnie wzrok i pomachał komuś za moimi plecami. Komuś stojącemu na parkiecie.
- Komu tam machasz? Mam nadzieję, że nie Róży.
- Ciepło. Oldze.
- Tej to tylko tu brakowało. Niech nawet nie próbuje tu przyłazić. To vipowska kanapa. – Niepozornie odwróciłem się, by nie zwracać na siebie uwagi.
            Jakiś cud się stał. Olga wyglądała prawie normalnie. Zielone kudły związała w kitkę, założyła jakąś jaśniejszą, połyskującą koszulkę i marynarkę. Mówiła coś na ucho temu modelo-maserakowi.
            Podsumujmy. Na imprezie jest Krogulec, Żmija i Róża. Nie wyrwałem żadnego lachona. Nie wyluzuję się, ze względu na obecność wyżej wymienionych osób. Piwo jest tu niedobre i ogólnie be. Jestem chujowym wspieraczem, ale to jest jedyny powód, dla którego jeszcze siedzę w tym klubie. Chcę posłuchać, za co Bartek jest DJ-em namber łan tego wieczoru.
            Wreszcie nadszedł czas na DJ-a Maratona. Pojawienie się Bartosza na podeście dla grajka  spowodowało nawet kilka pisków dziewuch. Ja tam się na muzyce klubowej nie znam. Dla mnie to wszystko brzmiało tak samo. Ale po reakcjach tłumu można było wywnioskować, że Bartek to nie pierwszy lepszy DJ amator, co puszcza głośno muzykę z telefonu, gdy jedzie środkami komunikacji miejskiej. W sumie zgodnie z jego wizją ludzie wyluzowali się i tłumnie okupowali parkiet. Czy ciała lepiły się do siebie, to nie jestem pewien, ale od potu lepiły się na pewno. Alkohol (to „piwo” się do niego nie zaliczało) raczej nie lał się strumieniami. Ale brazylijskie tancerki były. W kolorowych strojach. I wywijały tyłkami.
            Swoją misję uznałem za wykonaną. Wspierałem Bartka (duchowo) przy puszczaniu muzy do tańczenia. Czyli spokojnie mogłem zatoczyć się do domu. Wiec dlaczego siedziałem jeszcze? Bo patrzyłem na wirującą w tańcu Różę. Niczym nieskrępowana wywijała i wygłupiała się ze swoim towarzystwem.
            Ciekawym przedmiotem obserwacji była Kruel i  Olga. Tańczyły dosłownie metr od siebie i udawały, że się nie znają. A Kruel już wybitnie to czyniła. W jej sposobie tańczenia dało się wyczuć, że chce pokazać jaka to ona nie jest światowa. Jak to ona się świetnie bawi. Jak to świetnie tańczy. Żałosne.
            Po drugiej Róża zniknęła mi sprzed oczu. Rozejrzałem się dokładnie po lokalu. I nic. Tu z „pomocą” przyszła mi Olga. Jakby instynktownie wyczuła, że nie mogę znaleźć Olmasz, subtelnym ruchem w tańcu wskazała mi przejście do toalet.
            Podniosłem się z kanapy, zlazłem po schodkach w tłum i przemieściłem się w stronę łazienek. Nie znalazłem tam Róży. Zamiast niej, była tam Olga.
- Zbieraj się – Powiedziała do mnie, rozglądając się, czy nikt nieproszony nie patrzy.  – Co się tak patrzysz? Oddajesz numerek do szatni, zabierasz kurtkę i wychodzisz.
- To jakiś dowcip? Gdzie jest Róża?
- Posłuchaj. Chcę byś odprowadził Różę bezpiecznie do mieszkania. Usrała się, że teraz wróci. A ja nie bardzo mogę wyjść. Bo jestem odpowiedzialna i za Bartka i za Łukasza.
- To gdzie ona jest?
- Już wyszła.
- To znaczy, że może ona nie chce, bym ją odprowadzał?
-Posłuchaj mnie, ona CHCE byś ją odprowadził! Zrób dla mnie jebaną przysługę i choć raz nie kwestionuj tego, co mówię! To, że się nie znam na popieprzonych całkach nie oznacza, że się na niczym nie znam. A znam się! Więc się, do kurwy nędzy rusz! Jak zwykle wszystko jest na mojej głowie! Dorośli ludzie, a zachowują się jak bachory!
- Chyba nikt cię dawno nie posuwał, bo taka chodzisz wkurwiona. – Miałem nadzieję, że jak znowu jej pocisnę, to się wreszcie zamknie.
- To zrób tę przysługę społeczeństwu i światu i zerżnij mnie!
- Chyba podziękuję.
- No jasne, każdy narzeka na zło tego świata, ale nikt nie ruszy się, by to zmienić. Idź i nie denerwuj mnie bardziej. – Ze złością machnęła rękami, przybrała pokerface i wróciła na salę.
            A mnie nie pozostało nic innego jak odebrać kurtkę i opuścić klub. Warszawa nocą nie imponuje może jak Nowy Jork albo Los Angeles. I nie przytłacza wielkością jak wyżej wymienione miasta. Ale ma w sobie to coś. Zwłaszcza gdy z nieba sypie się puchaty śnieg. Jest taka spokojna i pusta. Bez tych wszędzie śpieszących się ludzi. Bez korków na drogach i tego całego hałasu.
            Przed klubem nie spotkałem Róży. Dlatego przyspieszyłem kroku. Pewnie ruszyła do najbliższego przystanku, by złapać jakiś nocny.
            Ale nie zaszła daleko. A przynajmniej nie sama. Zobaczyłem, że otaczała ją grupka wątpliwego indywiduum. Ona jak zwykle się wpakuje w jakieś porachunki z dresami. A ja jak zwykle mam ją ratować z opresji. Powinni mi płacić za etat anioła stróża. Nie wyglądało to ciekawie, ale nie miałem czasu, by zaplanować sobie atak. Przede wszystkim nie miałem szans z tymi 4 rosłymi blokersami. Musiałem postawić wszystko na swoje umiejętności aktorskie i urok osobisty.
- Róża! Tu jesteś! Mówiłem ci, żebyś poczekała na mnie w klubie! – Podbiegłem do niej i objąłem ją ramieniem. – Panowie. – Tu zwróciłem się do żulerii. – Dziękuję za tak zacną ochronę mojej narzeczonej. Gdyby nie wy, zapewne zaczepiliby ją jacyś niemilcy. – Cała banda popatrzyła po sobie kompletnie zszokowana.
- Yyy… Nie ma sprawy stary… - Odezwał się herszt grupy. Z przekonaniem uścisnąłem mu rękę i pożegnałem się.
            I tym właśnie sposobem stałem się właścicielem Oskara® za rolę w krótkometrażowym thrillerze psychologicznym.
- Co tu robisz?
- Nie no, nie ma sprawy.  Nie ma za co.
- Dziękuję. – Róża odsunęła się ode mnie. – Byłeś w klubie, co? Nie widziałam cię.
- Nie rzucałem się w oczy. Za to ty… - Popatrzyłem na nią z politowaniem.
- Co ja?
- Zupełnie jak małe dziecko. – Ściągnąłem czapkę z głowy  i naciągnąłem ją na Róży przyprószone śniegiem włosy. – Dopiero, co wyleczyłam zapalenie płuc. Jestem chodzącą fabryką bakterii – Przedrzeźniałem ją. – Dobra, chodź na ten nocny. – Złapałem ją za rękę i zrobiłem krok do przodu. Olmasz nie ruszyła się z miejsca. Popatrzyłem na nią pytającym wzrokiem. Ona w odpowiedzi podniosła dłoń, za którą ją trzymałem.
- W ten sposób chcę poczuć się pewniej.
- Ty? Pewniej?
- Będę pewniejszy, że nie zrobisz żadnej głupoty.
- Nie potrzebuję opieki.
- Pewnie to chciałaś powiedzieć tamtym czterem, przesympatycznym panom, co cię otoczyli?
- Oj. – Cicho mruknęła pod nosem i pozwoliła się prowadzić na przystanek.
            Władowaliśmy się w pierwszy nocny, który zajechał. Na centralnym dziękowałem sobie w duchu za ten genialny pomysł, jakim było trzymanie Róży przy sobie. Na dworcu zgromadziło się dużo podejrzanego elementu, z kilkoma promilami krwi w alkoholu. Ponadto spora grupka obcokrajowców, którzy darli japy na pół centrum. Czułem się bezpieczniej, wiedząc, że żaden z tych upojonych alkoholem Arabów nie zaczepi jej.
            Znaleźliśmy autobus, który z centralnego kierował się na Białołękę.
- Masz zimne dłonie. – Objąłem swoimi rękami jej.
- Nie rób tak, proszę. Nie powinieneś tak robić. – Wyrwała dłonie. Odwróciła ode mnie wzrok.
Autobus ruszył, Róża patrzyła na uciekający za oknem Pałac Kultury. Dopiero po przejechaniu Wisły łaskawie obdarzyła mnie spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz dlaczego. Maglowaliśmy to już tyle razy!
- Więc twoja odpowiedź to nie?
- Nie.
- Nie że nie czy nie że tak?
- Och, nie wiem! – Wykrzyknęła stojąc już na przystanku Białołęka – Ratusz.
- To ja mam wiedzieć?
- Co ja mam o tym myśleć?
- Może za dużo myślisz? – Odburknąłem. – Ja jestem gotowy zaryzykować. To ty co chwilę zmieniasz decyzję. Jesteś jak chorągiewka, która odkręca się w stronę, z której wieje wiatr! A może po prostu powiedz, że się mną bawisz!
- Nie bawię się – Spuściła głowę.
- Tak? Wiesz co? Może i jestem Boskim Lolem, ale wyobraź sobie, że Boskie Lole jednak mają uczucia! – Rzuciłem jej na odchodnym. Wkurwiony na maksa wcisnąłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed siebie.
- Krystian, przestań! Słyszysz? Przestań, do cholery!
- To ty, do cholery przestań! Róża! – Zatrzymałem się i odwróciłem do niej. Dzieliło nas jakieś 15 metrów, ale to nie przeszkodziło nam drzeć się na siebie. Pieprzyć ciszę nocną! – W końcu nadszedł czas byś podjęła decyzję! Byś przestała się pierdolić ze sobą i ze mną i w końcu przystanęła za czymś. Zrozumiałbym,  gdybyś cały czas dawała mi do zrozumienia, że jesteś na nie. Ale ty po prostu się bawisz! Dziś jesteś słodka do porzygu, jutro plujesz jadem, by kolejnego dnia znów ściekać lukrem. Kolejnego dnia! Dobre sobie! Ty potrafisz się zmienić w ciągu kilku minut! Zniósłbym to, gdybym tylko wiedział, na czym stoję.  Ale teraz? Na dzień dzisiejszy wysiadam. – Podniosłem ręce w geście poddania. Przez chwilę popatrzyłem na Olmasz. Potem znów obrałem kierunek w stronę mieszkania.
            Chrzanić to! Chrzanić to po stokroć. Zapić, zapomnieć. Skleić urażoną męską dumę. Serce, zjebałeś sprawę. I to bardzo. Dlaczego cię w ogóle posłuchałem?
            Może dlatego? – Serce nieśmiało uśmiechnęło się i wskazało na moją dłoń.
            Dłoń, którą ściskała Róża. I dodatkowo wtuliła się w moje ramię.
- Jestem potworem. – Powiedziała niewyraźnie. – Może to jest jedyny powód, by zostawić mnie samą? Już teraz, kiedy to łatwe?
- Bullshit.
- Nie musisz mi mówić, że trudno za mną nadążyć. Mam ten problem od dwudziestu lat.
- Przynajmniej jest bardzo spontanicznie. – Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Aż za bardzo. Ale z tym Boskim Lolem dałeś do pieca.
- Ja dałem do pieca? A kto to niby wymyślił?
- Ym… - Róża uśmiechnęła się głupkowato.
            Pozwoliłem sobie nie komentować tego. Olmasz była mi za to chyba bardzo wdzięczna.
            Olga powinna być ze mnie dumna. Cała rodzina Bartko- Olgowa powinna być ze mnie dumna. Chyba zaczynam być jakimś przyjacielem rodziny. Najpierw wspieram DJ-a Maratona, potem wyświadczam Żmii przysługę. W każdym razie bezpiecznie odprowadziłem Olmasz przed jej blok.
            Puściłem jej dłoń i patrzyłem jak Róża zatrzymała się na szczycie schodów.
- I co? Już koniec? Tak po prostu?
-  Cholera, zapomniałem zabrać z mieszkania fajerwerki. Wtedy nie byłoby tak po prostu, co nie?
- No wiesz, podobno mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. – Róża uśmiechnęła się łobuzersko ( niczym Edward w „Zmierzchu).  Potem wzruszyła ramionami, wstukała kod i otworzyła drzwi z zamiarem wejścia do bloku.
            A mnie jakby olśniło. Ech, ta mega szybka rozkmina, o co tej kobiecie chodzi. Dwoma susami pokonałem te marne kilka schodków i zatrzasnąłem otwarte drzwi. Róża jakby na to czekała. Wyczekująco odwróciła się w moją stronę. I wtedy tratatatam (fanfary), pochyliłem się i pocałowałem ją.
 Boże, błogosław wysokie obcasy. Bo dzięki nim Rołz nie była tak niska i nie musiałem się aż tak garbić. Uwaga, będę się teraz rozpływał, także lojalnie ostrzegam. Bo kiedy już się do siebie przyssaliśmy, to nie mogliśmy się odessać. Moja jedna dłoń błądziła gdzieś w jej gęstych falach, druga podtrzymywała plecy. Ale i Róża nie była jakoś bierna. Uczepiła się mojego karku i nie chciała puścić. A kiedy przygryzała moje wargi, na zawsze odnotowałem sobie w pamięci, że wzorowa studentka, to nie zawsze grzeczna dziewczynka. Wręcz przeciwnie. Tak długo się opierała, ale teraz prawie, że poszła na całość. Mmm… Me gusta.
„We were tight, but it falls apart as silver turns to blue. Waxing with the candlelight…”
- Nie odbieraj – Mruknąłem, nie przestając ustami muskać jej warg.
- Muuszę – Niechętnie się odsunęła i spojrzała na wyświetlacz. – To Basia.
            A niech ją wszyscy diabli!
- Halo?
- Co się stało?! Gdzie jesteś?! – Usłyszałem głos w słuchawce. A usłyszeć nie było trudno, bo Basia darła ryja.
- A co się miało… staać? – Róża powstrzymała się od jęknięcia. Tak, zaatakowałem jej szyję. – I dlaczego jeszcze… nie śpisz?
- Nie mogę usnąć, oglądam jakiś głupi film. Dziesięć minut temu wbiłaś kod, to odtworzyłam ci drzwi od mieszkania. A ciebie nie ma. Co się stało?
- Za.. Zagadałam się.
- Zagadałaś…. Jasne – Wyszeptałem jej prosto do ucha.
- Oj, przestań – Skarciła mnie. Za późno, kochanie. Wypuściłaś Krakena, to teraz cierp. Obsypałem pocałunkami jej policzek i ucho wolne od telefonu. – Zaraz.. Zaraz przyjdę.  – Rozłączyła się. Instynktownie znalazła moje usta i kontynuowała pocałunek.
            Gdy minęła mniej więcej wieczność, Róża odsunęła się ode mnie.
Cała zdyszana i zarumieniona oblizała wargi.
- Wystarczy. Muszę wracać, bo Basia mnie zabije.
            Uśmiechnąłem się. Bo przecież nie mogłem liczyć na więcej. Chociaż to, co dostałem, przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania.
- Wystarczająco efektownie?
- I efektownie i efektywnie. – Pogładziła mnie po moim kilkudniowym zaroście. – Ale teraz naprawdę idź. Póki jestem w stanie cię wypuścić…
- Oj, nie kuś… - Pocałowałem ją w czoło.
            Z ogarniającą całe ciało lekkością zszedłem po schodach.
- Krystian, poczekaj!
            Róża zbiegła i z powrotem wylądowała w moich ramionach. Całowała mnie jakby to był ostatni dzień na ziemi.
- Dlaczego całujesz mnie tak, jakbyśmy mieli się już więcej nie spotkać?
- Może właśnie dlatego?
- Jak ja cię nienawidzę. – Mruknąłem, gdy ufnie wtuliła się we mnie.
- Kto kogo bardziej nienawidzi, to bym polemizowała. Ale nie teraz.
- A co powiesz na piątek?
- Może…
 Jak zwykle to „może”. Najwyższy czas, bym zaczął się do niego przyzwyczajać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz