Czyli jesteśmy w czarnej dupie.
To przeznaczenie. Zupełnie jak w kinie,
czujesz, jak w kinie!
Och, zamknij się. Dlaczego, do
cholery, jedyną dziewczyną w klubie, która mi się podoba jest Róża? I co ona tu robi? Przecież ledwo wyleczyła
swoje zapalenie płuc.
Zsunąłem się na kanapie, żeby mnie nie
zauważyła. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie czy mnie zauważy czy nie? Ten
wieczór chyba już nie może być gorszy.
- Krystian, co jest? – Bartek
popatrzył na mnie lekko zmieszany.
- Wyobraź sobie, że znam tamtą
dziewczynę.
-
To uderzaj do niej. I to już.
- W tym problem. Bo to jest Róża.
- Nie! – Maratończyk obrócił się znowu
i zmierzył wzrokiem Olmasz. – W takim razie w pełni rozumiem twoje
rozgoryczenie. Przyjaźń z nią nie wchodzi w rachubę. No, chyba że FWB. – Mój
przyjaciel oderwał ode mnie wzrok i pomachał komuś za moimi plecami. Komuś
stojącemu na parkiecie.
- Komu tam machasz? Mam nadzieję, że
nie Róży.
- Ciepło. Oldze.
- Tej to tylko tu brakowało. Niech
nawet nie próbuje tu przyłazić. To vipowska kanapa. – Niepozornie odwróciłem
się, by nie zwracać na siebie uwagi.
Jakiś
cud się stał. Olga wyglądała prawie normalnie. Zielone kudły związała w kitkę,
założyła jakąś jaśniejszą, połyskującą koszulkę i marynarkę. Mówiła coś na ucho
temu modelo-maserakowi.
Podsumujmy.
Na imprezie jest Krogulec, Żmija i Róża. Nie wyrwałem żadnego lachona. Nie
wyluzuję się, ze względu na obecność wyżej wymienionych osób. Piwo jest tu
niedobre i ogólnie be. Jestem chujowym wspieraczem, ale to jest jedyny powód,
dla którego jeszcze siedzę w tym klubie. Chcę posłuchać, za co Bartek jest DJ-em
namber łan tego wieczoru.
Wreszcie
nadszedł czas na DJ-a Maratona. Pojawienie się Bartosza na podeście dla
grajka spowodowało nawet kilka pisków
dziewuch. Ja tam się na muzyce klubowej nie znam. Dla mnie to wszystko brzmiało
tak samo. Ale po reakcjach tłumu można było wywnioskować, że Bartek to nie
pierwszy lepszy DJ amator, co puszcza głośno muzykę z telefonu, gdy jedzie
środkami komunikacji miejskiej. W sumie zgodnie z jego wizją ludzie wyluzowali
się i tłumnie okupowali parkiet. Czy ciała lepiły się do siebie, to nie jestem
pewien, ale od potu lepiły się na pewno. Alkohol (to „piwo” się do niego nie
zaliczało) raczej nie lał się strumieniami. Ale brazylijskie tancerki były. W
kolorowych strojach. I wywijały tyłkami.
Swoją
misję uznałem za wykonaną. Wspierałem Bartka (duchowo) przy puszczaniu muzy do
tańczenia. Czyli spokojnie mogłem zatoczyć się do domu. Wiec dlaczego
siedziałem jeszcze? Bo patrzyłem na wirującą w tańcu Różę. Niczym nieskrępowana
wywijała i wygłupiała się ze swoim towarzystwem.
Ciekawym
przedmiotem obserwacji była Kruel i Olga.
Tańczyły dosłownie metr od siebie i udawały, że się nie znają. A Kruel już
wybitnie to czyniła. W jej sposobie tańczenia dało się wyczuć, że chce pokazać
jaka to ona nie jest światowa. Jak to ona się świetnie bawi. Jak to świetnie
tańczy. Żałosne.
Po
drugiej Róża zniknęła mi sprzed oczu. Rozejrzałem się dokładnie po lokalu. I
nic. Tu z „pomocą” przyszła mi Olga. Jakby instynktownie wyczuła, że nie mogę
znaleźć Olmasz, subtelnym ruchem w tańcu wskazała mi przejście do toalet.
Podniosłem
się z kanapy, zlazłem po schodkach w tłum i przemieściłem się w stronę
łazienek. Nie znalazłem tam Róży. Zamiast niej, była tam Olga.
- Zbieraj się – Powiedziała do mnie,
rozglądając się, czy nikt nieproszony nie patrzy. – Co się tak patrzysz? Oddajesz numerek do
szatni, zabierasz kurtkę i wychodzisz.
- To jakiś dowcip? Gdzie jest Róża?
- Posłuchaj. Chcę byś odprowadził Różę
bezpiecznie do mieszkania. Usrała się, że teraz wróci. A ja nie bardzo mogę
wyjść. Bo jestem odpowiedzialna i za Bartka i za Łukasza.
- To gdzie ona jest?
- Już wyszła.
- To znaczy, że może ona nie chce, bym
ją odprowadzał?
-Posłuchaj mnie, ona CHCE byś ją
odprowadził! Zrób dla mnie jebaną przysługę i choć raz nie kwestionuj tego, co
mówię! To, że się nie znam na popieprzonych całkach nie oznacza, że się na
niczym nie znam. A znam się! Więc się, do kurwy nędzy rusz! Jak zwykle wszystko
jest na mojej głowie! Dorośli ludzie, a zachowują się jak bachory!
- Chyba nikt cię dawno nie posuwał, bo
taka chodzisz wkurwiona. – Miałem nadzieję, że jak znowu jej pocisnę, to się
wreszcie zamknie.
- To zrób tę przysługę społeczeństwu i
światu i zerżnij mnie!
- Chyba podziękuję.
- No jasne, każdy narzeka na zło tego
świata, ale nikt nie ruszy się, by to zmienić. Idź i nie denerwuj mnie
bardziej. – Ze złością machnęła rękami, przybrała pokerface i wróciła na salę.
A
mnie nie pozostało nic innego jak odebrać kurtkę i opuścić klub. Warszawa nocą
nie imponuje może jak Nowy Jork albo Los Angeles. I nie przytłacza wielkością
jak wyżej wymienione miasta. Ale ma w sobie to coś. Zwłaszcza gdy z nieba sypie
się puchaty śnieg. Jest taka spokojna i pusta. Bez tych wszędzie śpieszących
się ludzi. Bez korków na drogach i tego całego hałasu.
Przed
klubem nie spotkałem Róży. Dlatego przyspieszyłem kroku. Pewnie ruszyła do
najbliższego przystanku, by złapać jakiś nocny.
Ale
nie zaszła daleko. A przynajmniej nie sama. Zobaczyłem, że otaczała ją grupka
wątpliwego indywiduum. Ona jak zwykle się wpakuje w jakieś porachunki z
dresami. A ja jak zwykle mam ją ratować z opresji. Powinni mi płacić za etat
anioła stróża. Nie wyglądało to ciekawie, ale nie miałem czasu, by zaplanować
sobie atak. Przede wszystkim nie miałem szans z tymi 4 rosłymi blokersami.
Musiałem postawić wszystko na swoje umiejętności aktorskie i urok osobisty.
- Róża! Tu jesteś! Mówiłem ci, żebyś
poczekała na mnie w klubie! – Podbiegłem do niej i objąłem ją ramieniem. –
Panowie. – Tu zwróciłem się do żulerii. – Dziękuję za tak zacną ochronę mojej
narzeczonej. Gdyby nie wy, zapewne zaczepiliby ją jacyś niemilcy. – Cała banda
popatrzyła po sobie kompletnie zszokowana.
- Yyy… Nie ma sprawy stary… - Odezwał
się herszt grupy. Z przekonaniem uścisnąłem mu rękę i pożegnałem się.
I
tym właśnie sposobem stałem się właścicielem Oskara® za rolę w krótkometrażowym
thrillerze psychologicznym.
- Co tu robisz?
- Nie no, nie ma sprawy. Nie ma za co.
- Dziękuję. – Róża odsunęła się ode
mnie. – Byłeś w klubie, co? Nie widziałam cię.
- Nie rzucałem się w oczy. Za to ty… -
Popatrzyłem na nią z politowaniem.
- Co ja?
- Zupełnie jak małe dziecko. –
Ściągnąłem czapkę z głowy i naciągnąłem
ją na Róży przyprószone śniegiem włosy. – Dopiero, co wyleczyłam zapalenie
płuc. Jestem chodzącą fabryką bakterii – Przedrzeźniałem ją. – Dobra, chodź na
ten nocny. – Złapałem ją za rękę i zrobiłem krok do przodu. Olmasz nie ruszyła
się z miejsca. Popatrzyłem na nią pytającym wzrokiem. Ona w odpowiedzi
podniosła dłoń, za którą ją trzymałem.
- W ten sposób chcę poczuć się
pewniej.
- Ty? Pewniej?
- Będę pewniejszy, że nie zrobisz
żadnej głupoty.
- Nie potrzebuję opieki.
- Pewnie to chciałaś powiedzieć tamtym
czterem, przesympatycznym panom, co cię otoczyli?
- Oj. – Cicho mruknęła pod nosem i
pozwoliła się prowadzić na przystanek.
Władowaliśmy
się w pierwszy nocny, który zajechał. Na centralnym dziękowałem sobie w duchu
za ten genialny pomysł, jakim było trzymanie Róży przy sobie. Na dworcu
zgromadziło się dużo podejrzanego elementu, z kilkoma promilami krwi w
alkoholu. Ponadto spora grupka obcokrajowców, którzy darli japy na pół centrum.
Czułem się bezpieczniej, wiedząc, że żaden z tych upojonych alkoholem Arabów
nie zaczepi jej.
Znaleźliśmy
autobus, który z centralnego kierował się na Białołękę.
- Masz zimne dłonie. – Objąłem swoimi
rękami jej.
- Nie rób tak, proszę. Nie powinieneś
tak robić. – Wyrwała dłonie. Odwróciła ode mnie wzrok.
Autobus ruszył, Róża patrzyła na uciekający
za oknem Pałac Kultury. Dopiero po przejechaniu Wisły łaskawie obdarzyła mnie
spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz dlaczego. Maglowaliśmy
to już tyle razy!
- Więc twoja odpowiedź to nie?
- Nie.
- Nie że nie czy nie że tak?
- Och, nie wiem! – Wykrzyknęła stojąc
już na przystanku Białołęka – Ratusz.
- To ja mam wiedzieć?
- Co ja mam o tym myśleć?
- Może za dużo myślisz? – Odburknąłem.
– Ja jestem gotowy zaryzykować. To ty co chwilę zmieniasz decyzję. Jesteś jak
chorągiewka, która odkręca się w stronę, z której wieje wiatr! A może po prostu
powiedz, że się mną bawisz!
- Nie bawię się – Spuściła głowę.
- Tak? Wiesz co? Może i jestem Boskim
Lolem, ale wyobraź sobie, że Boskie Lole jednak mają uczucia! – Rzuciłem jej na
odchodnym. Wkurwiony na maksa wcisnąłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed
siebie.
- Krystian, przestań! Słyszysz?
Przestań, do cholery!
- To ty, do cholery przestań! Róża! –
Zatrzymałem się i odwróciłem do niej. Dzieliło nas jakieś 15 metrów, ale to nie
przeszkodziło nam drzeć się na siebie. Pieprzyć ciszę nocną! – W końcu nadszedł
czas byś podjęła decyzję! Byś przestała się pierdolić ze sobą i ze mną i w
końcu przystanęła za czymś. Zrozumiałbym, gdybyś cały czas dawała mi do zrozumienia, że
jesteś na nie. Ale ty po prostu się bawisz! Dziś jesteś słodka do porzygu,
jutro plujesz jadem, by kolejnego dnia znów ściekać lukrem. Kolejnego dnia! Dobre
sobie! Ty potrafisz się zmienić w ciągu kilku minut! Zniósłbym to, gdybym tylko
wiedział, na czym stoję. Ale teraz? Na
dzień dzisiejszy wysiadam. – Podniosłem ręce w geście poddania. Przez chwilę popatrzyłem
na Olmasz. Potem znów obrałem kierunek w stronę mieszkania.
Chrzanić
to! Chrzanić to po stokroć. Zapić, zapomnieć. Skleić urażoną męską dumę. Serce,
zjebałeś sprawę. I to bardzo. Dlaczego cię w ogóle posłuchałem?
Może
dlatego? – Serce nieśmiało uśmiechnęło się i wskazało na moją dłoń.
Dłoń,
którą ściskała Róża. I dodatkowo wtuliła się w moje ramię.
- Jestem potworem. – Powiedziała niewyraźnie.
– Może to jest jedyny powód, by zostawić mnie samą? Już teraz, kiedy to łatwe?
- Bullshit.
- Nie musisz mi mówić, że trudno za
mną nadążyć. Mam ten problem od dwudziestu lat.
- Przynajmniej jest bardzo spontanicznie.
– Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Aż za bardzo. Ale z tym Boskim Lolem
dałeś do pieca.
- Ja dałem do pieca? A kto to niby
wymyślił?
- Ym… - Róża uśmiechnęła się głupkowato.
Pozwoliłem
sobie nie komentować tego. Olmasz była mi za to chyba bardzo wdzięczna.
Olga
powinna być ze mnie dumna. Cała rodzina Bartko- Olgowa powinna być ze mnie
dumna. Chyba zaczynam być jakimś przyjacielem rodziny. Najpierw wspieram DJ-a
Maratona, potem wyświadczam Żmii przysługę. W każdym razie bezpiecznie odprowadziłem
Olmasz przed jej blok.
Puściłem
jej dłoń i patrzyłem jak Róża zatrzymała się na szczycie schodów.
- I co? Już koniec? Tak po prostu?
- Cholera, zapomniałem zabrać z mieszkania
fajerwerki. Wtedy nie byłoby tak po prostu, co nie?
- No wiesz, podobno mężczyznę poznaje
się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. – Róża uśmiechnęła się łobuzersko (
niczym Edward w „Zmierzchu). Potem
wzruszyła ramionami, wstukała kod i otworzyła drzwi z zamiarem wejścia do
bloku.
A
mnie jakby olśniło. Ech, ta mega szybka rozkmina, o co tej kobiecie chodzi.
Dwoma susami pokonałem te marne kilka schodków i zatrzasnąłem otwarte drzwi.
Róża jakby na to czekała. Wyczekująco odwróciła się w moją stronę. I wtedy tratatatam
(fanfary), pochyliłem się i pocałowałem ją.
Boże, błogosław wysokie obcasy. Bo dzięki nim
Rołz nie była tak niska i nie musiałem się aż tak garbić. Uwaga, będę się teraz
rozpływał, także lojalnie ostrzegam. Bo kiedy już się do siebie przyssaliśmy,
to nie mogliśmy się odessać. Moja jedna dłoń błądziła gdzieś w jej gęstych
falach, druga podtrzymywała plecy. Ale i Róża nie była jakoś bierna. Uczepiła się
mojego karku i nie chciała puścić. A kiedy przygryzała moje wargi, na zawsze
odnotowałem sobie w pamięci, że wzorowa studentka, to nie zawsze grzeczna
dziewczynka. Wręcz przeciwnie. Tak długo się opierała, ale teraz prawie, że
poszła na całość. Mmm… Me gusta.
„We were tight, but it falls apart as
silver turns to blue. Waxing with the candlelight…”
- Nie odbieraj – Mruknąłem, nie przestając
ustami muskać jej warg.
- Muuszę – Niechętnie się odsunęła i
spojrzała na wyświetlacz. – To Basia.
A
niech ją wszyscy diabli!
- Halo?
- Co się stało?! Gdzie jesteś?! –
Usłyszałem głos w słuchawce. A usłyszeć nie było trudno, bo Basia darła ryja.
- A co się miało… staać? – Róża powstrzymała
się od jęknięcia. Tak, zaatakowałem jej szyję. – I dlaczego jeszcze… nie śpisz?
- Nie mogę usnąć, oglądam jakiś głupi
film. Dziesięć minut temu wbiłaś kod, to odtworzyłam ci drzwi od mieszkania. A ciebie
nie ma. Co się stało?
- Za.. Zagadałam się.
- Zagadałaś…. Jasne – Wyszeptałem jej
prosto do ucha.
- Oj, przestań – Skarciła mnie. Za późno,
kochanie. Wypuściłaś Krakena, to teraz cierp. Obsypałem pocałunkami jej policzek
i ucho wolne od telefonu. – Zaraz.. Zaraz przyjdę. – Rozłączyła się. Instynktownie znalazła moje
usta i kontynuowała pocałunek.
Gdy
minęła mniej więcej wieczność, Róża odsunęła się ode mnie.
Cała zdyszana i zarumieniona oblizała wargi.
Cała zdyszana i zarumieniona oblizała wargi.
- Wystarczy. Muszę wracać, bo Basia
mnie zabije.
Uśmiechnąłem
się. Bo przecież nie mogłem liczyć na więcej. Chociaż to, co dostałem,
przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania.
- Wystarczająco efektownie?
- I efektownie i efektywnie. –
Pogładziła mnie po moim kilkudniowym zaroście. – Ale teraz naprawdę idź. Póki
jestem w stanie cię wypuścić…
- Oj, nie kuś… - Pocałowałem ją w
czoło.
Z
ogarniającą całe ciało lekkością zszedłem po schodach.
- Krystian, poczekaj!
Róża
zbiegła i z powrotem wylądowała w moich ramionach. Całowała mnie jakby to był
ostatni dzień na ziemi.
- Dlaczego całujesz mnie tak, jakbyśmy
mieli się już więcej nie spotkać?
- Może właśnie dlatego?
- Jak ja cię nienawidzę. – Mruknąłem,
gdy ufnie wtuliła się we mnie.
- Kto kogo bardziej nienawidzi, to bym
polemizowała. Ale nie teraz.
- A co powiesz na piątek?
- Może…
Jak zwykle to „może”. Najwyższy czas, bym
zaczął się do niego przyzwyczajać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz