środa, 16 maja 2012

Rozdział 8. Uwolnić Krakena cz. 3




****
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz?
- Nie, dlaczego? Pytałem na poważnie.
- Bo ten pomysł jest poroniony? Jeżeli to żart, to naprawdę kiepski. Nie, Bartek, nigdzie nie idę.
- Oj, coś czuję, że ktoś nadepnął ci na odcisk? Czyżby Rołz?
- Naśmiewaj się. A jeśli nawet to nie ma to związku, z tym, że nie mam ochoty iść do jakiegoś klubu na jakieś pieprzone ostatki!
- Oczywiście, że to nie ma związku. Żadnego!
-Jak masz mi tak dogryzać, to lepiej już skończ, bo nie jestem w nastroju.
- Och, Boże, Krystian, a może ci przynieść różaniec i wór pokutny, co?
- Nie przeginaj pały!
- Człowieku, ty się lepiej posłuchaj! Autentycznie dostałeś okresu! Weź już lepiej nie pierdol, za kilka minut będę u ciebie.
-No chyba cię… - Rozłączył się. No, bosko.
            Co temu człowiekowi odjebało? Żeby łazić do jakiegoś pieprzonego klubu, na jakąś wątpliwą imprezę? Jakbym nie miał nic ciekawszego do roboty. Co z tego, że faktycznie nie mam nic ciekawego do roboty, Bartek nie musi o tym wiedzieć.  No, nie mam nastroju i już! Posiedziałbym sobie w mieszkaniu z jakąś ciekawą książką albo filmem.
- To co ci ta Rołz nagadała? – Ciebie też miło widzieć.
            Bartek bez żadnego zaproszenia wparadował mi  do mieszkania. Ta. Zamknąłem za nim drzwi. Chłopak czuł się jak u siebie. Od razu skierował swoje kroki do mojej sypialni. Otworzył szafę i zaczął przeglądać jej zawartość.
-Dzieciak, na widok twojej szafy to i emo by zapłakało.
-O co ci chodzi?
- O ten tramwaj…
- Co?
- Chodź no tu. – Wyciągnął jakiś wieszak i przyłożył ciuch do mojej sylwetki. – E… Nie. – Rzucił moją koszulę na fotel. Powtórzył tę czynność aż do całkowitego ogołocenia szafy.
- Masz, załóż to. Nie, nie… ściągaj to zaraz! Narobisz mi wstydu w takiej szmacie. A to? Jezu, kto ci to kupił? Mama? Może to? Od biedy, w jakimś ciemnym  zaułku. No, to jeszcze przeczesz włosy i możemy iść.
- Bartku, której części zdania „Ja nigdzie nie idę” nie rozumiesz? – Odrzuciłem koszulę, która od biedy mogła być, na łóżko. Po tych przebierankach czułem się jak pierdolony model.
- Zawsze byłeś kiepski w wspieraniu swoich przyjaciół.
- A co to ma do jakiegoś klubu?
- A to, wyobraź sobie mój najdroższy Eskimosku, – Poczułem takie małe, wewnętrzne fuuj – że Maratończyk będzie w tym pieprzonym klubie DJ- em namber łan.
            Rozdziawiłem japę.
- Tak, tak. Ty nigdy nie jesteś w niczym zorientowany. Żyjesz w tym swoim malutkim światku, ograniczającym się do miejsca pracy, mieszkania i najbliższego warzywniaka.  A z kulturą jesteś na bakier. Tylko tyle mogę rzec.
- Bartek, jak wspomniałeś, jest ze mnie chujowy wspieracz, więc…
- Jak pożyczę od kuzynki kija i jak nie pierdolnę… Jeszcze nie wiem, kogo najpierw, czy ciebie, czy tę dziewuchę, co zrobiła z ciebie większą cipę niż byłeś do tej pory.
- Pierdol się. – Założyłem ręce na piersi i odwróciłem się do Maratończyka plecami. Scena musiała wyglądać przekomicznie. Ja, z gołą klatą, dookoła porozrzucana garderoba i Bartek z miną WTF.
- Nie pierdol się, tylko tak! Kriss, ja potrafię zrozumieć wiele, ale człowieku ogarnij się! Czego ty chcesz od życia? Naprawdę, nie znam tej ciksy, ale już czuję, że jej nie polubię. Jaki jest z nią problem?
- Och, nie jesteś taki jak myślałam! – Wybuchłem. Co tak spokojnemu człowiekowi jak ja zdarza się rzadko. Przesadnie wysokim głosem parodiowałem Różę – Jestem taka okropna, że pochopnie cię oceniłam! Nie doceniałam cię, bla, bla, bla. Jesteś taki cudowny! Dlatego zostańmy przyjaciółmi! Kurwa! – Gwałtownie odwróciłem się do Bartka.
- Mogę jej jebnąć?
- Nie. – Wypuściłem głośno powietrze z płuc. – Ja chcę zrobić to pierwszy.
- Dlatego właśnie musimy iść do klubu. Wyżyjesz się, poznasz zajebistą laskę, pozbędziesz się kłopotu. Bo nie oszukujmy się. Ta cała Róża to jeden wielki problem. Niezdecydowana, nieokreślona, powodująca seksualne frustracje, mogąca doprowadzić do twojego zwolnienia z roboty…
- Masz rację. Tak. Masz rację! – Porwałem zrzuconą koszulę, naciągnąłem na kark.
- To mi się podoba.

***

- To jest ten twój klub? – Zapytałem z powątpiewaniem. Wrażenia to on na mnie nie zrobił.
- Człowieku, spokojnie. Ja tu rozkręcę taką imprezę, że będziecie przez lata to wspominać. – Bartek z rozmarzoną miną przedstawiał mi wizję tej biby dziesięciolecia. – Mówię, ci. Brazylijskie tancerki, na parkiecie klejące się ciała, alkohol lejący się strumieniami. A za stołem do didżejowania JA!  DJ Maraton, zapamiętaj tę ksywę, bo razem z tłumem będziesz ją wykrzykiwał.
-Ta. Z pewnością.
            Przysiadłem się do vipowskiego stolika dla DJ. Bartek miał zacząć grać jakoś tak po północy. Ale pozostałego czasu nie miał zamiaru zmarnować na siedzenie i żłopanie piwa. A raczej napoju o nazwie piwo. Bo z prawdziwym piwem nie miało to za wiele wspólnego. Smakowało jak końskie siki i do tego kosztowało fortunę.
            Jak na razie wieczór nie zapowiadał się jakoś wyjątkowo.  Może jakaś towarzyszka by to zmieniła. Nie przeczę całkiem sporo było tu kocic polujących na samotnych myśliwych. Takie awangardowe polowanie. Role się odmieniają. Teraz to potencjalna ofiara poluje na potencjalnego zdobywcę. A niektóre niewiasty w istocie przypominają kocice. Odziane w sukienki z panterką, zaopatrzone w krzykliwy makijaż i długi szpon, postukujące niebotyczną szpilą. Normalnie mrrr. Są szalone, napalone i chętne. I całkiem bogate. Ale po trzydziestce lub jeszcze dojrzalsze.  W sam raz, by zostać utrzymankiem takiej pantery. Taka dojrzała kobieta wie czego chce i co więcej nie wstydzi się o to poprosić. I lubi młodych ogierów, którzy…
            Czy ja o tym myślę na poważnie?  O Boże. Popadanie ze skrajności w skrajność. Czy to nie jest objaw jakiejś choroby?  Braku seksu, to na pewno.  Jaki ja jestem beznadziejnie sfrustrowany. Ale jakby nie patrzeć, od czasu Mmmoniki zachowywałem wstrzemięźliwość. Z Różą w żaden sposób nie jestem związany, ani węzłem małżeńskim, ani jakimkolwiek innym przyrzeczeniem. Co więcej mamy być tylko przyjaciółmi. Więc nie powinna mi mieć za złe, że sobie pofolguję? Nie powinna? Ona NIE MOŻE mi mieć za złe. Bo jakby nie patrzeć, to nie jej sprawa.
            Czyli wielki łowca, hunter przez duże H wybiera się na łów?
            Ej, nie mówiłeś ostatnio, że na tani podryw jesteś za stary?
            Pieprz się Mózgu.
            A Róża?
            Jest hodowlą bakterii.
            Ja też tu mam coś do powiedzenia. Tak, Krystian śmiało! Najwyższy czas uwolnić Krakena!
            Taki doping lubię. Teraz tylko wypatrzeć w tłumie smaczny kąsek. Zakładam noktowizor i obserwuję. Nie chodzi nawet o konkretny typ urody. Musi mieć w sobie to „coś”. Ładnie się ruszać. Kręcić subtelnie biodrami. Mieć kształtny tyłeczek, co by odpowiadał mojemu. Dzisiaj muszę wybrać taką, bym rano nie wstydził się patrzeć na łóżko. Ale jeżeli poza kształtami będzie miała do zaoferowania coś jeszcze, to tylko lepiej. Jeżeli będzie fascynująca, to nawet jeśli nie „zamoczę”, to i tak dobrze. No i najważniejsze kryterium. Musi być lepsza do Róży Olmasz.
            Po wstępnej eliminacji, postanowiłem zagadać do jednej takiej siedzącej przy barze. To nawet lepiej, że siedzącej, bo nie będę musiał prezentować swoich wątpliwych tanecznych skilli. A do tego siedziała sama. Nie otoczona przez koleżaneczki. I z daleka wygląda na naprawdę ładną. Czyli jak na razie same plusy. Jest motywacja, by się podnieś ć z vipowskiej kanapy.
            Zmobilizowałem mięśnie i ruszam. Zatrzymałem się w pół kroku. Mój ambitny plan poszedł się kochać. Zamiast mnie. Owa dziewoja była sama. Ale przez chwilę. Bo potem podlazł do niej pieprzony Krogulec i wyciągnął ją na parkiet. A pod nazwą Krogulec kryje się nikt inny tylko Anetka Kruel. Co ta cholera tu, do cholery robi? Moja frustracja tylko rośnie. Mam nadzieję, że ta idiotka mnie nie zauważyła. Opadłem z powrotem na mebel. No i dupa blada. A ja już sobie narobiłem chęci. Głupia raszpla.
- I jak ci się podoba?
- Gorzej bywało i się klaskało.
- Ale wypatrzyłeś coś? – Bartek wrócił z omawiania czegośtam z kimśtam.
- Tak jakby. Ale nic z tego nie wyszło.
- Wyjdź na parkiet, zakręć tyłkiem i od razu coś znajdziesz.
- Weź nie żartuj.
 - Ty… Zobacz tamtą.
            Podążyłem za wzrokiem przyjaciela. Wyjątkowo udało mu się wynaleźć w tłumie prawdziwy klejnocik. Szkoda, że ten klejnocik już świecił na czyimś palcu. To znaczy intensywnie tańcował z jakimś kolesiem. Kolesiem, który wywijał girami jak profesjonalista. I wyglądał, jakby go wyciągnęli z sesji zdjęciowej Tyszki, ewentualnie z jego łóżka.
- Noo, popisałeś się Bartuś. Tamta laska, jakbyś nie zauważył jest już zajęta.
- Przeca tamten chłopak to gej. Z kilometra to widać!

-Nic mi nie wiadomo na temat tego, że geje pożerają wzrokiem osobniczki płci przeciwnej.  A tamten ewidentnie tak robi. A do tego jak on tańczy! Jak pieprzony Maserak!
- Ale popatrz na nią!
No widzę, Bartuś, widzę. Bozia obdarzyła ją ładną figurą, którą potrafiła wykorzystać zakładając dopasowaną sukienkę w kolorze kwitnącego bzu. I połyskującymi ciemnymi włosami, które swobodnie opadały falami na plecy. Gdyby jeszcze chciała się odwrócić do nas twarzą.
Odwróć się. Odwróć się. Odwróć się! Tak jestem pieprzonym cudotwórcą. Bo dziewczyna poprawiając włosy, spojrzała się w stronę vipowskiej kanapy.
Jezusie Brodaty i Matko Boska Granatowa! Toż to… Tak, to Róża. No ja jebie!!! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz