Take tam. W sumie nic szczególnego. No i krótke. I ogólnie jakoś zatraciłam pazur.
***
Patrząc na moje życie z perspektywy
czasu, to się w sumie niewiele zmieniło. Byłem singlem, wolnym, bez zobowiązań.
A przecież o to właśnie mi chodziło. Róża absolutnie nie była moją dziewczyną.
Ani tym bardziej ja jej chłopakiem (facetem?). Mogłem robić, co chciałem.
Skoczyć z debilami na piwo, pograć z zapaleńcami w kosza. Czy najzwyczajniej w
świecie nic nie robić.
Fakt,
spotykałem się z Różą. Ale tylko wtedy, gdy miałem czas, gdy ona miała czas i
gdy oboje mieliśmy na to ochotę. Czyli łącząc to, nie widywaliśmy się za
często. Raz, może dwa razy w tygodniu. Nie licząc ćwiczeń, które nie były nie
wiadomo jak trudne do zniesienia. Zazwyczaj.
Nie
byliśmy parą. Ani zwykłą ani niezwykłą. I Olmasz to odpowiadało. Wiadomo
mizianie mizianiem, ale nie wisiała mi na ramieniu i nie zachowywała się jak
wyposzczona ciksa. Było ok. Tak jak chciałem. Mogłem się wyluzować, bez zbędnej
wylewności i smęcenia. Każdy sam załatwiał swoje sprawy i nie jęczał drugiemu,
jakie to ma problemy.
Widywaliśmy
się głównie na neutralnym gruncie, w jakiś kawiarniach czy coś. Ewentualnie
zdarzało mi się zasiedzieć u Rołz w mieszkaniu. Ale to wszystko.
Oczywiście, było ryzyko, że ktoś może nas
przyłapać. Zarówno na uczelni jak i w tych knajpkach. Ale pilnowaliśmy się. W
jakimś tam stopniu. Bo nie mogę zaprzeczyć, zdarzało się, że Róża wpadała do
naszej kanciapy pod pretekstem niejasności niektórych zadań. A tak naprawdę…
No, domyślcie się.
Oj tak, Róża nie była grzeczną
dziewczynką. Potrafiła pokazać, na co ją stać. Była temperamentna i oczywiście
spontaniczna. Nawet nie macie pojęcia, jak potrafiła doprowadzać mnie do
szaleństwa, gdy tylko była w nastroju.
Ale gdy nie była w nastroju… To bez
Olgowej włóczni lepiej było do niej nie podchodzić. Najlepiej było mieć przy
sobie długi kij, gaz pieprzowy i tarczę. Naprawdę dużą i odporną tarczę.
Lecz jeśli się ją do takiego wybuchu
sprowokowało, to ręka, noga, mózg na ścianie, oko na widelcu. Ewentualnie płacz
i zgrzytanie zębów.
A
zapowiadało się tak miło. Siedziałem sobie elegancko w knajpce i sprawdzałem
kolokwia farmacji. Na każde spotkanie z Olmasz zabierałem coś do roboty
przyzwyczajony do jej nieogaru.
- Jak dobrze, że masz coś do pisania.
Muszę zrobić swoje sprawozdanie z analitycznej. – Zmaterializowała się przy
mnie. Mówiłem, nieogar. – Farmacja, prawda? – Zapytała, gdy rozodziała się z płaszcza
i szalika. Postęp, jest szalik.
- Ta.
- Co u nich?
- Po staremu. Nadęci, głupi i
lekceważący. – Podałem jej długopis. Podczas gdy ona wyjęła zeszycik ze
sprawozdaniami, ja schowałem kolosy do plecaka.
- Jak Olga? Uspokoiła się trochę?
- Mówisz o niej jak o jakimś dzikusie
z puszczy.
- Ma dzidę, zupełnie jak dzikus z
puszczy. – Róża spojrzała na mnie karcąco znad swoich cyferek i reakcji.
- Staram się jej nie podpadać. I
unikam rozmów na drażliwy temat. – Czyli na mój temat.
- Spędzasz z nią dużo czasu, musicie o
czymś gadać.
- Sądzisz, że jesteś tak fascynujący,
że o niczym innym nie rozmawiam? – Odgryzła się.
- A co u innych dziewczyn?
- Jakby cię to kiedykolwiek
obchodziło…
- Chciałem być miły!
- Chciałeś być miły? Gdybyś chciał być
naprawdę miły, zrobiłbyś coś innego… - Uniosła sugestywnie brew.
- Wystarczająco miły? – Zapytałem,
uwalniając ją ze swojego uścisku. Szczęśliwie nasze narożnikowe miejsce nie
dość, że sprzyjało okazywaniu tego jak jestem miły, to jeszcze było praktycznie
odgrodzone od reszty parawanem.
- Sprawdziłem wasze kolosy. – Tak
jakoś mi się wyrwało.
- I?
- No cóż. Szału nie ma, dupy nie
urywa.
- To znaczy?
- 18 punktów na 25 to trochę mało jak
na ciebie. – Miałem nadzieję, że mój ton głosu wskazuje na przekomarzanie się i
żarty.
- 18 punktów to dobry wynik.
- Może dla Olgi. A taka Joanna miała
maksa. Powinnaś chyba coś z tym zrobić.
- Czyżbyśmy właśnie dotarli do
momentu, w którym mówisz mi z kim mam się zadawać? Że niby kontakt z Olgą
zaniża moje wyniki z matmy? A co z Anią i Kasią? Z nimi też mam nie rozmawiać?
Jedynie pani Joanna jest godna?
- Ale… Um…
- A może to JA nie jestem godna spotykać się z tobą,
co?
- Rołz, to nie…
- No co? Hmm, wiesz za to dlaczego
Asia ma maksa? Bo żaden kretyn nie zabiera jej czasu przeznaczonego na naukę!
Skoro pani Joanna ma maksa, to uderz do niej! Niech przejmie po mnie pałeczkę!
– Róża wstała. Wrzuciła swoje rzeczy do torby. Owinęła się szalikiem i
narzuciła płaszcz.
Wybiegłem
za nią na ulicę. Szczerze mówiąc czułem się jak chłopiec, który kijkiem strącił
gniazdo os. Rozwścieczonych os.
- Czemu za mną idziesz? Przecież
miałam TYLKO 18 punktów!
- Róża, dajże już spo…
- Na co czekasz? Idź w te pędy do Asi!
Ona przecież MIAŁA MAKSA!
- Ty jesteś o nią zazdrosna…
- Och, chciałbyś. – Wpadła do
pobliskiego Tesco. Zaczął się wyścig między półkami.
- Róża…
- Nie, nie jestem zazdrosna o tę… O tę
świętojebliwą Joasię. Już za życia wyniosą ją na ołtarze! Ona przecież miała
maksa! A ja tylko 18 punktów! – Rozszerzyła zasięg rażenia.
Już nie tylko mi się oberwało, ale też Bogu
ducha winnej Maukos. Róża była nieźle wkurzona. Nigdy, naprawdę nigdy nie
powiedziała z zamysłem złego słowa na którąkolwiek z papużek. A tu od razu
wytoczyła ciężkie działa. To mogło oznaczać tylko jedno. Ona była naprawdę
zazdrosna. Poczułem się przyjemnie połechtany.
- Jesteś zazdrosna. – Powiedziałem z
bananem na twarzy.
- Hm. Chyba brak ci błonnika. – Olmasz
zatrzymała się przy jednej z półek.
- Dlaczego?
- Bo cię posrało! – Cisnęła we mnie,
porwanym z półki opakowaniem. A potem szybkim krokiem oddaliła się.
Oczywiście
ruszyłem w dalszą pogoń za nią. Nie na długo. Przy kasach zatrzymali mnie
przesympatyczni panowie ochroniarzowie. Ta, nadal ściskałem w rękach pieprzone
opakowanie otrębów owsianych.
Róża
strzeliła focha. No, cudownie. Zrobiła mi awanturę o byle gówno. Podrażniłem ją
niczym dentysta nerw wiertłem? Trafiłem w czuły punkt? Tylko który? Ambicje czy
zazdrość? A cholera ją wie!
Nie
powiem, popsuło mi to wieczór, ale nie na tyle, by zawinąć się w kocyk i nadąsany
na cały świat oglądać „M jak miłość”. Robert i Jacek byli milo zaskoczeni, gdy się
do nich odezwałem. Nawet nie wyobrażacie sobie ich min, gdy w końcu
opowiedziałem im wszystko. Byli ze mnie dumni. Niczym rodzice, gdy ich pociecha
odbiera najwyższą nagrodę w konkursie. Tak samo właśnie moi debile ucieszeni,
że ich namowy i wysiłki nie poszły na marne.
- No cóż, musisz się ukorzyć, wybulić
kasę na kwiatka i ładnie przeprosić.
- Jak zwykle. Zawsze ja mam ustępować.
– Czy to Róży czy Oldze.
- Wedle zasady: głupszemu się
ustępuje. – Jacek, jako nie-singiel w naszym gronie, oczywiście zasypał mnie
milionem dobrych rad. Pierwszą z nich był, rzecz jasna, seks na zgodę. Tyle, że
w moim przypadku on nie wchodził w grę. Przynajmniej na razie.
- Ale patrzcie go, ten nasz
Krystianek, taka cicha woda. Taki nietykalski i w ogóle. A tutaj, proszę,
proszę. – Robert poczochrał mnie po czuprynie.
- Och, spadaj.
- 8 marca się zbliża. Idealna okazja,
by ruszyć do Róży z badylem. I wtedy może dostaniesz seks na zgodę w prezencie.
Ta.
Srali muchi, będzie wiosna. Będzie trawka szybciej rosła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz