środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 3


Take tam. W sumie nic szczególnego. No i krótke. I ogólnie jakoś zatraciłam pazur. 


***
Patrząc na moje życie z perspektywy czasu, to się w sumie niewiele zmieniło. Byłem singlem, wolnym, bez zobowiązań. A przecież o to właśnie mi chodziło. Róża absolutnie nie była moją dziewczyną. Ani tym bardziej ja jej chłopakiem (facetem?). Mogłem robić, co chciałem. Skoczyć z debilami na piwo, pograć z zapaleńcami w kosza. Czy najzwyczajniej w świecie nic nie robić.
            Fakt, spotykałem się z Różą. Ale tylko wtedy, gdy miałem czas, gdy ona miała czas i gdy oboje mieliśmy na to ochotę. Czyli łącząc to, nie widywaliśmy się za często. Raz, może dwa razy w tygodniu. Nie licząc ćwiczeń, które nie były nie wiadomo jak trudne do zniesienia. Zazwyczaj.
            Nie byliśmy parą. Ani zwykłą ani niezwykłą. I Olmasz to odpowiadało. Wiadomo mizianie mizianiem, ale nie wisiała mi na ramieniu i nie zachowywała się jak wyposzczona ciksa. Było ok. Tak jak chciałem. Mogłem się wyluzować, bez zbędnej wylewności i smęcenia. Każdy sam załatwiał swoje sprawy i nie jęczał drugiemu, jakie to ma problemy.
            Widywaliśmy się głównie na neutralnym gruncie, w jakiś kawiarniach czy coś. Ewentualnie zdarzało mi się zasiedzieć u Rołz w mieszkaniu. Ale to wszystko.
 Oczywiście, było ryzyko, że ktoś może nas przyłapać. Zarówno na uczelni jak i w tych knajpkach. Ale pilnowaliśmy się. W jakimś tam stopniu. Bo nie mogę zaprzeczyć, zdarzało się, że Róża wpadała do naszej kanciapy pod pretekstem niejasności niektórych zadań. A tak naprawdę… No, domyślcie się.
Oj tak, Róża nie była grzeczną dziewczynką. Potrafiła pokazać, na co ją stać. Była temperamentna i oczywiście spontaniczna. Nawet nie macie pojęcia, jak potrafiła doprowadzać mnie do szaleństwa, gdy tylko była w nastroju.
Ale gdy nie była w nastroju… To bez Olgowej włóczni lepiej było do niej nie podchodzić. Najlepiej było mieć przy sobie długi kij, gaz pieprzowy i tarczę. Naprawdę dużą i odporną tarczę.
Lecz jeśli się ją do takiego wybuchu sprowokowało, to ręka, noga, mózg na ścianie, oko na widelcu. Ewentualnie płacz i zgrzytanie zębów.
            A zapowiadało się tak miło. Siedziałem sobie elegancko w knajpce i sprawdzałem kolokwia farmacji. Na każde spotkanie z Olmasz zabierałem coś do roboty przyzwyczajony do jej nieogaru.
- Jak dobrze, że masz coś do pisania. Muszę zrobić swoje sprawozdanie z analitycznej. – Zmaterializowała się przy mnie. Mówiłem, nieogar. – Farmacja, prawda? – Zapytała, gdy rozodziała się z płaszcza i szalika. Postęp, jest szalik.
 - Ta.
- Co u nich?
- Po staremu. Nadęci, głupi i lekceważący. – Podałem jej długopis. Podczas gdy ona wyjęła zeszycik ze sprawozdaniami, ja schowałem kolosy do plecaka.
- Jak Olga? Uspokoiła się trochę?
- Mówisz o niej jak o jakimś dzikusie z puszczy.
- Ma dzidę, zupełnie jak dzikus z puszczy. – Róża spojrzała na mnie karcąco znad swoich cyferek i reakcji.
- Staram się jej nie podpadać. I unikam rozmów na drażliwy temat. – Czyli na mój temat.
- Spędzasz z nią dużo czasu, musicie o czymś gadać.
- Sądzisz, że jesteś tak fascynujący, że o niczym innym nie rozmawiam? – Odgryzła się.
- A co u innych dziewczyn?
- Jakby cię to kiedykolwiek obchodziło…
- Chciałem być miły!
- Chciałeś być miły? Gdybyś chciał być naprawdę miły, zrobiłbyś coś innego… - Uniosła sugestywnie brew.
- Wystarczająco miły? – Zapytałem, uwalniając ją ze swojego uścisku. Szczęśliwie nasze narożnikowe miejsce nie dość, że sprzyjało okazywaniu tego jak jestem miły, to jeszcze było praktycznie odgrodzone od reszty parawanem.
- Sprawdziłem wasze kolosy. – Tak jakoś mi się wyrwało.  
- I?
- No cóż. Szału nie ma, dupy nie urywa.
- To znaczy?
- 18 punktów na 25 to trochę mało jak na ciebie. – Miałem nadzieję, że mój ton głosu wskazuje na przekomarzanie się i żarty.
- 18 punktów to dobry wynik.
- Może dla Olgi. A taka Joanna miała maksa. Powinnaś chyba coś z tym zrobić.
- Czyżbyśmy właśnie dotarli do momentu, w którym mówisz mi z kim mam się zadawać? Że niby kontakt z Olgą zaniża moje wyniki z matmy? A co z Anią i Kasią? Z nimi też mam nie rozmawiać? Jedynie pani Joanna jest godna?
- Ale… Um…
- A może  to JA nie jestem godna spotykać się z tobą, co?
- Rołz, to nie…
- No co? Hmm, wiesz za to dlaczego Asia ma maksa? Bo żaden kretyn nie zabiera jej czasu przeznaczonego na naukę! Skoro pani Joanna ma maksa, to uderz do niej! Niech przejmie po mnie pałeczkę! – Róża wstała. Wrzuciła swoje rzeczy do torby. Owinęła się szalikiem i narzuciła płaszcz. 
            Wybiegłem za nią na ulicę. Szczerze mówiąc czułem się jak chłopiec, który kijkiem strącił gniazdo os. Rozwścieczonych os.
- Czemu za mną idziesz? Przecież miałam TYLKO 18 punktów!
- Róża, dajże już spo…
- Na co czekasz? Idź w te pędy do Asi! Ona przecież MIAŁA MAKSA!
- Ty jesteś o nią zazdrosna…
- Och, chciałbyś. – Wpadła do pobliskiego Tesco. Zaczął się wyścig między półkami.
- Róża…
- Nie, nie jestem zazdrosna o tę… O tę świętojebliwą Joasię. Już za życia wyniosą ją na ołtarze! Ona przecież miała maksa! A ja tylko 18 punktów! – Rozszerzyła zasięg rażenia.
 Już nie tylko mi się oberwało, ale też Bogu ducha winnej Maukos. Róża była nieźle wkurzona. Nigdy, naprawdę nigdy nie powiedziała z zamysłem złego słowa na którąkolwiek z papużek. A tu od razu wytoczyła ciężkie działa. To mogło oznaczać tylko jedno. Ona była naprawdę zazdrosna. Poczułem się przyjemnie połechtany.
- Jesteś zazdrosna. – Powiedziałem z bananem na twarzy.
- Hm. Chyba brak ci błonnika. – Olmasz zatrzymała się przy jednej z półek.
- Dlaczego?
- Bo cię posrało! – Cisnęła we mnie, porwanym z półki opakowaniem. A potem szybkim krokiem oddaliła się.
            Oczywiście ruszyłem w dalszą pogoń za nią. Nie na długo. Przy kasach zatrzymali mnie przesympatyczni panowie ochroniarzowie. Ta, nadal ściskałem w rękach pieprzone opakowanie otrębów owsianych.
            Róża strzeliła focha. No, cudownie. Zrobiła mi awanturę o byle gówno. Podrażniłem ją niczym dentysta nerw wiertłem? Trafiłem w czuły punkt? Tylko który? Ambicje czy zazdrość? A cholera ją wie!
            Nie powiem, popsuło mi to wieczór, ale nie na tyle, by zawinąć się w kocyk i nadąsany na cały świat oglądać „M jak miłość”. Robert i Jacek byli milo zaskoczeni, gdy się do nich odezwałem. Nawet nie wyobrażacie sobie ich min, gdy w końcu opowiedziałem im wszystko. Byli ze mnie dumni. Niczym rodzice, gdy ich pociecha odbiera najwyższą nagrodę w konkursie. Tak samo właśnie moi debile ucieszeni, że ich namowy i wysiłki nie poszły na marne.
- No cóż, musisz się ukorzyć, wybulić kasę na kwiatka i ładnie przeprosić.
- Jak zwykle. Zawsze ja mam ustępować. – Czy to Róży czy Oldze.
- Wedle zasady: głupszemu się ustępuje. – Jacek, jako nie-singiel w naszym gronie, oczywiście zasypał mnie milionem dobrych rad. Pierwszą z nich był, rzecz jasna, seks na zgodę. Tyle, że w moim przypadku on nie wchodził w grę. Przynajmniej na razie.
- Ale patrzcie go, ten nasz Krystianek, taka cicha woda. Taki nietykalski i w ogóle. A tutaj, proszę, proszę. – Robert poczochrał mnie po czuprynie.
- Och, spadaj.
- 8 marca się zbliża. Idealna okazja, by ruszyć do Róży z badylem. I wtedy może dostaniesz seks na zgodę w prezencie.
            Ta. Srali muchi, będzie wiosna. Będzie trawka szybciej rosła.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz