środa, 27 czerwca 2012

Rozdział 10. Nie zachowuj się jak Krystian cz. 2


No i stało się. Kubuś wyrósł na kolejny szwarccharakter. Jak tak sobie pomyślę, to nawet trochę mi Krissa szkoda. I szczerze mówiąc ja bym nie wytrzymała z taką flądrą przez 29 lat swojego życia. Znaczy się z Kubulą. ;D
Indżoj ^^


***
- Kubusiu, chcesz zupy?
- Jasne, mamo. – Mój braciszek usiadł obok mnie. – Jak tam, Kriss?
- O co chodziło z tymi treningami?
- Ups. – Kuba uśmiechnął się najbardziej obrzydliwym uśmiechem, jaki miał w zanadrzu. – Kiedyś musiało to się wydać. Bo wyobraź sobie, że rzuciłem studia i postanowiłem spróbować swoich sił w piłce nożnej. Na razie w klubie w czwartej lidze. Ale kto wie, kto wie? Jeszcze mnie na Euro zobaczysz.- O ile to możliwe wyszczerzył się jeszcze bardziej.
         Poczułem się, jakby napluł mi w twarz. I odechciało mi się jedzenia. On? Trenuje? I będzie zawodowo grał? To jakiś tani, kiepski żart. Zacisnąłem mocno zęby, by nie krzyczeć i najzwyczajniej w świecie się nie popłakać. Odezwał się we mnie 17-letni chłopiec.
         Pamiętam to, jakby to było wczoraj. Kolejne mistrzostwo województwa. Zakwalifikowaliśmy się do ogólnopolskich zawodów. To było dopiero coś! A to wszystko dzięki mnie. Dzięki tym dwudziestu pięciu punktom, które zdobyłem. Uhonorowany medalem i pucharem dla najlepszego zawodnika. Podszedł do mnie jakiś facet w garniaku. Jak się później okazało, selekcjoner. Chciał mnie zaciągnąć do prawdziwego klubu koszykarskiego. Zarabiać na graniu w kosza. Nawet nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Do tej pory grałem tylko w szkolnej drużynie. A tu takie wyróżnienie. Mogłem wtedy umrzeć ze szczęścia i ekstazy. Szkoda, że tego nie zrobiłem. Wtedy nie słyszałbym kategorycznego „Nie”, padającego z ust mojej matki. „Zachciało mu się gry. Szkoła się liczy. To jest ważniejsze, a nie jakaś gra! Studia. On już miał dawno wyznaczoną szkołę. Idzie na studia matematyczne. Koniec i kropka.”
         Nie ruszyłem zupy. Wstałem od stołu i już chciałem iść do siebie.
- Wiesz, że ja teraz śpię w twoim pokoju – Odwróciłem głowę, by popatrzeć na tę mściwą maskę.
- Tylko śpisz. Pokój nadal jest mój – I zanim ktokolwiek zareagował, byłem już przy drzwiach.
         Popchnąłem je lekko. Jeżeli myślałem, że wiadomością o tym, że Kubuś może rzucić studia i zajmować się sportem, wyczerpałem limit pechowych wiadomości, to byłem w błędzie. Pierwsze, co zobaczyłem po przekroczeniu progu, była wisząca na jednym haku półka z moimi trofeami sportowymi i naukowymi. A nagrody leżały byle jak obok łóżka. Jakby je ktoś nogą uprzątnął z przejścia. Zrobiło mi się słabo. Wszystkie puchary i medale. Dyplomy w koszulkach. Wszystko. Leżało jak sterta niepotrzebnych śmieci.
- O, zauważyłeś? Bo wiesz, jak chciałem położyć się na łóżko, złapał mnie skurcz, no i przytrzymałem się półki. I jakiś tak wyszło. – Pasożyt stał tuż za mną. Jak jeszcze nigdy w życiu powstrzymywałem się, by mu nie przyłożyć.
- Wypierdalaj – Wyszeptałem. Wiedziałem, że to usłyszał.
         Zamknąłem z trzaskiem drzwi. Tego było już za wiele. Dlaczego on może mieć wszystko bez żadnych starań? Nie skończył studiów. I to jakich! Socjologii! Nie ma stałej pracy! Żyje nadal u mamusi. A jego życiowym celem jest… No właśnie co! Nigdy nie spotkałem takiego człowieka, który tylko i wyłącznie pragnął zrobić coś komuś na złość. Skurcz go złapał? Jasne!
         Przyciskałem pięści do oczu, byleby nie zacząć płakać. Ktoś by pomyślał: wielkie mi rzeczy! Kilka głupich nagród. Ale te kilka głupich nagród było ucieleśnieniem lat pracy i wysiłku. Przedstawiały litry ściekającego po plecach potu i setki godzin spędzone nad książkami. A zostały zdegradowane do byle gówna. Całe moje staranie zostało potraktowane jak kupka nawozu.
         W tych pucharach tkwiła moja dziecięca nadzieja na bycie kimś. Bo tylko ciężką pracą można było do czegoś dojść. Mówili mi to i wpajali.
Nie mogłem zostać koszykarzem? Pogodziłem się z tym. Choć nadal było trudno. Poszedłem na studia matematyczne. Niejednokrotnie głowa mi pękała, gdy ślęczałem nad książkami. By być kimś. By zadowolić moją matkę. By mój ojciec był ze mnie dumny. Zostałem magistrem i co? Nic, bo przecież Kubuś zaliczył pierwszy rok. Po dwa razy zmienianych studiach. To jest dopiero osiągnięcie.
         Nie daj się wyprowadzić z równowagi. Jemu przecież o to chodzi. Jednego tylko nie rozumiałem. Co on z tego miał? Z tego, że bez przerwy rujnował to, co tylko udało mi się zbudować. Przecież uwagę matki i tak już miał zapwenioną. Nikt nigdy od niego niczego nie wymagał. Wszystko dostawał na zawołanie.
        Jeżeli ja mam nieodparty urok osobisty, to na jego urok brakuje już skali. Wszyscy go kochają. Gdy tylko gdzieś się pojawi, rozsiewa swoją aurę zajebistości. A inni padają mu do stóp. Jest mistrzem manipulacji. Każdy jest zachwycony tym zabawnym, jakże przystojnym i wygadanym Jakubem. Z niebieskimi oczętami, wymodelowaną fryzurką i hollywoodzkim uśmiechem. Przychodzi i nagle wszystkie jupitery są skierowane tylko w jego stronę. A przy tym wszystkim gra tak niewinnego, że nikt go o nic nie podejrzewa. To ja jestem przecież tym niesprawiedliwym, gburowatym i ponurym Krystianem. Który zwyczajnie ZAZDROŚCI Kubie jego naturalnego czaru. Nikt nie widzi, jaki Kuba jest naprawdę. A jest mściwym, wyrachowanym pasożytem. Wrzodem na tyłku. Wysysającym całe szczęście z otoczenia. Manipulatorem. Hipokrytą. Egoistą i egocentrykiem.
         A do tego wszystkiego należy do jednego typu ludzi. Którzy nie potrzebują pieniędzy, nie kierują się żadną logiką. Którzy tylko chcą patrzeć, jak cały świat płonie.
         Głupi wybryk z pucharami jest tylko namiastką tego całego skurwysyństwa, które wyrządził mi Kuba. Nawet teraz niebezpiecznie zaciskam pięści, gdy o tym pomyślę.
         Stop. Wystarczy. Musisz wytrzymać tu tydzień. Nie marnuj spokoju i cierpliwości. Westchnąłem i podniosłem się z podłogi. W ogóle nie pamiętałem momentu, w którym się na niej znalazłem. Podszedłem do szafki z książkami. Widać Kubulę książki nie interesowały. Były chyba jedynym elementem pokoju całkowicie przez niego nieruszonym. Moi przyjaciele. Moje światy, w które wsiąkałem na całe tygodnie. Dostojewski, Wilde, Gombrowicz i Orwell. Pilipiuk, Sapkowski i inni. Fantastyka, kryminał, powieści psychologiczne. Bez nich byłbym nikim. Ale brakowało tu jednego nazwiska. Autora, którego wszystkie tomy zabrałem ze sobą do Warszawy. Brakowało Chucka Palahniuka. Czy mogłem być mu bardziej wdzięczny? To on uformował w słowa uczucia i emocje, których nigdy nie potrafiłem określić. To on napisał przecież „Fight Club”. To dzięki jego książce Róża jest dla mnie tym, kim jest.
         Och, gdyby mnie teraz zobaczyła w takim stanie! No porażka. A może nie? Tamten wtorek dużo zmienił. Róża ufała mi. Wspinałem się po drabinie najważniejszych dla niej osób, strącając papużki. Nie robiłem tego zamierzenie. To było dziwne uczucie. Czyżbym był jej potrzebny? Nie tylko jako wypełniacz czasu? Nie jestem pewien czy mnie to cieszy. Nie wiem, czy chcę słuchać jej żalów. Nie wiem, czy chcę jej doradzać, co ma robić. Nie wiem, czy będę potrafił ją wspierać. To wszystko zaczyna z lekka śmierdzieć zaangażowaniem. I będzie też ode mnie oczekiwała zwierzeń. Na pewno. Takie przecież są kobiety. Będę musiał dzielić się z nią każdą myślą. Staniemy się jakimś pieprzonym jednym ciałem astralnym czy inną mistyczną bzdurą!
         Ten wyjazd nie zaczął się zbyt dobrze. Byleby do środy. Kolejnej.

***

- Krystian! Mógłbyś mi pomóc?
- Mamo jestem teraz zajęty. A Kuba nie może? – Zupełnie jak za dawnych lat.
- Kuba jest przecież kontuzjowany. A ty, co robisz tak ważnego?
- Sprawdzam kolokwia?
- Oj, zrobisz to później. Nigdzie ci nie uciekną. – Aha, powiedz to studentom farmacji. Obedrą mnie ze skóry i zrobią dywanik, jak tylko im powiem, że przez święta NIE sprawdziłem ich prac.
-A co mam ci pomóc?
- Tu, w kuchni.
         No i zaczęło się. Nie oczekiwałem, by traktowano mnie jak gościa, ale już od razu w czwartek zaganiać mnie do sprzątania, pomagania i chuj wie czego? Niechętnie podniosłem się od biurka. Mijając salon, zauważyłem Kubę rozciągniętego na kanapie z pilotem w łapie, wgapiającego się w jakiś durny program. Ta jego „kontuzja” miała coraz bardziej doprowadzała mnie do szału.
- Co mam robić? – Zapytałem. Matka w odpowiedzi podała mi deskę i nóż.
- Pokrój te warzywa. – Wskazała podbródkiem na wielką michę spoczywającą na stole. Wewnątrz niej znajdowały się marchewki, pietruszki i inne składniki niezbędne do „śmieciówki” – sałatki goszczącej podczas świąt na każdym polskim stole.
- Jak ci idzie w pracy? – Rodzicielka zagadnęła mnie.
- Dobrze raczej.
- A znajomi? Widujesz czasem się z kimś ze studiów?
- Ta. I był u mnie niedawno Bartek.
- Biegacz?
- Mhm.
         To było trochę dziwne uczucie. Rozmawiać z moją matką i tylko raz usłyszeć: Kuba to cośtam. Potem zaczęła wypytywać o szczegóły związane najpierw z pracą, a potem ze znajomymi. Zrobiło się nawet zabawnie, gdy opowiadała mi o swoich sąsiadkach czy koleżaneczkach. Pomyślałem, że w końcu może być normalnie. I znów nie miałem racji. To był tylko wstęp, by uśpić moją czujność.
- Wiesz co? Tak sobie myślę, że powoli nadchodzi czas, byś się ustatkował.
         Przestałem kroić ogórka konserwowego w kostkę. Miałem nadzieję, że się przesłyszałem. Milczałem, czekając jak mama rozwinie myśl.
- Mógłbyś znaleźć sobie dziewczynę. Bo ludzie zaczynają wysnuwać dziwne wnioski. W końcu masz już 29 lat. Większość twojego rocznika jest już żonate i dzieciate. A u ciebie ani widu ani słychu. Nie chcę się nagle dowiedzieć, że mój pierworodny ma jakieś dziwne „upodobania”
         Uniosłem wysoko brwi. Rozumiem. Moja matka tez dała się porwać tezie: ma 29 lat i nie ma obrączki? Z pewnością jest gejem.
- Możesz być spokojna, mamo. I tak się składa, że jest ktoś. – Wiedziałem, że ją to uspokoi. Nie wiedziałem tylko, że tak nagle ją to zainteresuje.
- Naprawdę? To czemu jej nie przywiozłeś ze sobą?
- Bo… Bo to dopiero początki. Znaczy jeszcze nie jesteśmy ze sobą na poważnie – I nigdy nie powinniśmy.
-I jaka ona jest?
- Mamo, to jeszcze za wcześnie, by o czymkolwiek opowiadać. – Istotnie, nie było o czym opowiadać. Mogłem jej tego nie mówić.     
Chciałem zmienić temat. Nie czułem się zbyt swobodnie, gdy musiałem opowiadać o Róży. Nie była moją dziewczyną. Ale też nie była zabawką na chwilę, jak pomyślałby każdy, kto by usłyszał, że jest ona moją studentką. Olmasz po prostu jest. Tak powinno zostać i nikomu nic do tego. To zbyt delikatny temat, by go roztrząsać.
         Na moje nieszczęście, telewizor nie grał na tyle głośno, by Jakub nie mógł usłyszeć naszej rozmowy. Usłyszałem skrzypnięcie kanapy i już niedługo kuchnia pojaśniała w jego blasku. A niech to diabli!
- Krystianek ma dziewuszkę? – Potargał moje włosy. Dlaczego on zawsze zachowywał się, jakby to on był starszym bratem, a nie odwrotnie?
- To chyba nie twój interes.
- Chciałbym poznać swoją przyszłą bratową… Co w tym dziwnego?
- Gdy taką znajdę, to obiecuję, tobie pierwszemu ją przedstawię.
- A ta, o której mówisz nie nadaje się na moją bratową?
- Na razie nie. – Nigdy nie będzie nadawać się na twoją bratową. Bo ty nigdy nie będziesz nadawał się na szwagra.
         I nagle stałem się centrum zainteresowania w domu. Matka zasypywała mnie pytaniami o swoją przyszłą synową. Nawet, gdy niezbyt przyjemnie ucinałem rozmowę. Jej to nie zrażało, szukała okazji, kiedy stracę na chwilę kontrolę i wszystko jej opowiem. Od koloru oczu, przez rozmiar buta, aż po status majątkowy jej rodziny. Może głupie pytania, ale zdałem sobie sprawę, że Róża nigdy nie mówiła mi o swojej rodzinie. I że tak naprawdę bardzo mało o niej wiem. Prychnąłem. Po co mi ta wiedza? Przecież my nie jesteśmy ze sobą w ogóle. Ani na poważnie ani nie na poważnie. Więc co za różnica?
- A jak się nazywa?
- Mamo! – Podczas sprzątania w pokoju.
- Masz jakieś jej zdjęcia?
- Mamo! – Przy czyszczeniu całego szkła w salonie.
- Dobrze zarabia?
-  Mamo! – Cisnąłem szmatkę do wiadra. Koniec. Sama myj sobie okna.
         W piątek nie zapytała o nic. Zmieniła taktykę. I przeszła samą siebie.
-Krystianku, wiesz, kogo spotkałam na rynku, gdy kupowałam dekoracje na wielkanocny stół?
- Nie wiem, zająca z pisankami?
- Tę przemiłą dziewczynę, która kiedyś tak często do nas przychodziła. Magdę Plich, tak ona się nazywała?
         Jeżeli do tej pory miałem wnętrzności, tak w tamtym momencie po prostu znikły. Zaraz zacznie się gadka, że Madzia ma męża i dziecko. Bingo.
- Musisz zobaczyć jej syneczka. Takie ma pocieszne pultynki. A Magda wygląda po prostu kwitnąco. Nigdy nie widziałam jej tak uradowanej. Ale wiesz co? Pytała o ciebie. Czy ułożyłeś sobie życie z dziewuchą, dla której ją zostawiłeś.
         Dobrze, że niczego nie miałem akurat w rękach.

1 komentarz:

  1. Ha ha ha... Załamka z taką rodzinką. Wariatkowo, hm? Biedny Krystian, mi go szkoda trochę bardziej. Nic przyjemnego w byciu "tym drugim dzieckiem". Znamy, znamy...

    OdpowiedzUsuń