niedziela, 24 czerwca 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 6


No wyszło coś takiego. Wątek z Piterem to jeden wielki niewypał. Kurde, trochę szkoda. No i ogólnie no... Sama nie wiem. Mało rozmyślań, mało gwałtów ananych. Coś nie poznaję siebie. Bo ani to refleksyjne, ani porodyjne.Takie jedno wielkie Ani.


***

"Czuję się osamotniona, spuszczona na kant jako żona…” Popatrzyłem na wyświetlacz kolejny raz. I kolejny raz nie miałem pomysłu, co odpisać Róży na ten cytatowy sms. Pięknie, że cytuje mi Czesia. Też go lubię. Tylko co odpisać? Też Mozilem polecieć? A może lepiej wcisnąć króla kitów i ściem: nie zauważyłem, że napisałaś.
         To byłoby dobre, gdyby nie fakt, że miałem do niej wpaść. A nie wpadłem. I nie usprawiedliwiłem się. Ej, nie muszę się jej przecież tłumaczyć. Jasne, że nie. Mimo to, wyglądało to nieładnie. Tym bardziej, że po tygodniach łażenia i przepraszania teraz, kiedy się znów układa, ja unikam spotkania. To dopiero źle wygląda. I brzydko. Co ja na to poradzę?
         Sms to i tak pryszcz, w porównaniu z powodem mojej nieobecności u Olmasz. Bo co ja jej powiem. To jest dopiero dramat. No co? Przelizałem się z facetem. Nic takiego. No japierdolę! Jak ja dorwę tego Dżaśko, to go, kurwa, rozsmaruję po ścianach. Kanciapie potrzebne jest odświeżenie wnętrza. A taki krwistoczerwony pasowałby tam jak ulał. Uspokój się!
Po prostu nic nie mów Róży. Każdy ma przecież sekrety, jak sam powiedziałeś.
No, dzięki Mózgu. Taką radę to możesz o kant dupy potłuc. A jak to skrzyżowanie Wojewódzkiego i Pajacykowa będzie latało jak kot z pęcherzem i głosiło po uczelni, żem jego nowym kochankiem, to co wtedy?
 To oczywiste, że musisz powiedzieć Rołz! Musisz być z nią szczery! Na tym buduje się podstawy związku.
Serce, jakiego związku? Ktoś cię prosił o radę?
Ja to bym jeszcze poczekał. Kto wie, może Piter jest lepszy w te „klocki” od Róży?
O nie! O nie! Mam syndrom obcego narządu! Chociaż w sumie on i tak nigdy się mnie nie słucha, robi co chce i staje na baczność kiedy chce. Jakie klocki? Jakie, kurwa, klocki?! Ja się nie dam wydupczyć!
Czyż nie chciałeś spróbować w życiu wszystkiego?
         No tak, ale tym wszystkim na pewno nie jest Dżaśko!
Ale musisz coś z nim zrobić. Jeśli się nie ruszysz sprawy mogą się tylko skomplikować. – Mruknął Mózg.
Że niby co? Ty też sugerujesz, że mam dać mu szansę? To, że Robert miał kilka przypadkowych kontaktów kiedyś i gdzieś nie znaczy, że ja też miałbym coś takiego zrobić. Kiedyś, może… No ale dajcież spokój, z Dżaśkiem?! No ja chyba osiwieję!
Chodziło mi o rozmowę, durniu. Ale skoro sam dopuszczasz to do myśli… Swoją drogą, często o penetracji tyłka wspominasz… Może aż za często. Czyżby twoje id się odzywało?
A spierdalaj! Znaczy się tak, pogadam z nim. Kiedyś. Za jakiś czas. Może. Róża jest moim priorytetem, nie ten pedzio. Jak załatwię wszystko z nią, wtedy mi się odwidzi myślenie o facetach jako o potencjalnych obiektach seksualnych. Nie, nie, nie. Kobiety kłamią, ale mają piersi. Lubię piersi. I tego się trzymajmy!
Potrzebuję oddechu i zdystansowania się. Muszę spojrzeć na wszystko po chłodnej kalkulacji. Hm, brzmi to co najmniej egoistycznie. I nie tylko brzmi. To jest egoistyczne. Bo chodzi mniej więcej o to, by Rołz w akcie wściekłości nie urwała mi jaj, ale z drugiej, by tych jaj w garści nie ściskał Dżaśko. Moje biedne fabryki plemników. Leżą między młotem i kowadłem. Auć. Na samą myśl mnie boli. Nie chcę przecież stracić źródła testosteronu. Bo potem co mi zostanie? Kupienie sobie Whiskasa® dla wykastrowanych kotów? Pilnowanie czy nie rosną mi cycki? A może dorysowywanie sobie mazakiem męskiego zarostu?
Dobrze, że środy mam w całości wolne od grupy C. Bo nie mają żadnych zajęć w budynku wydziału farmaceutycznego. Dlatego swobodnie mogę pomykać po korytarzach, bez obawy wpadnięcia na Różę albo (co gorsza) na Dżaśko.
Jaki ja mam długi jęzor! Jaki ja mam, cholera, długi jęzor! No, bo kto robi puk puk do drzwi pracowni matematycznej? Nie, nie Olga. Czyżbym kiedyś narzekał na jej nadmiar? Teraz, po stokroć wolałbym, by była to ona. Tak. To Piter „zjem cię” Dżaśko. Czemu teraz? Gdy siedzę sam w pracowni? A może właśnie dlatego?
- Dzień dobry – Już nie.
- Dzmmyzy – Tak się kończy, gdy się chce jednocześnie odpowiedzieć na powitanie i zmielić w zębach przekleństwo.
- Wie pan. To, co było wczoraj… – Zaczął z uśmiechem.
- Wczoraj był wtorek. – To kretyńskie, ale w zupełności nie byłem przygotowany na jakąkolwiek rozmowę. A tym bardziej o tym, co było wczoraj. A już w ogóle, gdy ktoś tak wali prosto z mostu.
- No tak – Dżaśko zaśmiał się nerwowo i powolnymi kroczkami ruszył w moją stronę. Byłem osaczony, nie miałem gdzie uciekać. Niby wyluzowany, ale z sercem w dupie, oparłem się wspomnianą dupą o parapet i założyłem ręce na piersi. Wiecie, zamknięta, skrzyżowana postawa niewerbalnie sugeruje poczucie zagrożenia i nastawienie bojowe. Szkoda tylko, że ten kretyn tego nie czai. A może czai, ale jest tak zdeterminowany, że leje na to? – Miałem na myśli to, co się wydarzyło właśnie wczoraj.
- No i co pan ma NA MYŚLI?
- Chodzi o to, że to wszystko źle się potoczyło. – O, jak miło. Ale zanim zdążyłem zgodzić się z Piterem, że to naprawdę źle wyszło zalał mnie potok jego słów. – Bo przecież najpierw powinniśmy się poznać, porozmawiać poza ćwiczeniami, poprzebywać ze sobą. Zagalopowałem się, ale naprawdę nie mogłem się powstrzymać. Ta bliskość, te perfumy. Ta gęsta namiętność wisząca w powietrzu. To było silniejsze ode mnie. Tracę kontrolę. – To na pewno. Bo stoisz już tylko na wyciągnięcie ramion, a to o jakiś kilometr za blisko! – Długo myślałem o tym. Byłem załamany, bo przecież niemożliwe, by ktoś taki był… Ale potem te plotki. Wtedy uznałem, że mam szansę. To było gorsze od obsesji. Myślałem o tym. Myślę. I chcę spróbować. Mogą mnie wywalić, ale chrzanić to! I tak zmieniam studia. Wtedy moglibyśmy… - Jakie, kurwa, moglibyśmy…?
- Plotki? – Wychrypiałem.
- No taak – Dżaśko jakby stracił werwę. Zatrzymał się kilkanaście centymetrów ode mnie. Dlaczego zauważyłem to dopiero teraz?
- Że niby co?
- Że… um… „to”. – Spuścił wzrok. Policzki strzeliły we mnie żarem, a z oczu znikła iskra podniecenia. Z jego oczu. Nie z moich. W moich nie było żadnych iskier. Przynajmniej w tej chwili.
- TO?! Nie!
- Nie?
- Nie!
- Ale wczoraj?
- Nie było żadnego wczoraj, psiakrew! Co ty sobie myślisz?! Pedałuj stąd!
- Jak pan śmie! Jak pan może? Jak… - Tylko mi się tu nie popłacz! Wiem, że trochę przesadziłem i trochę mnie poniosło. Ale nic nie mogłem na to poradzić. Wziąłem kilka głębszych oddechów.
 – Posłuchaj. Piotrze. – Nie mogłem pozwolić, by po opuszczeniu gabinetu polazł do Kruel, Zodun czy kogokolwiek innego z takimi rewelacjami. – Ja… nie jestem gejem, biseksem, draq queen czy kim tam jeszcze usłyszałeś w plotkach. Ta sytuacja jest trudna dla nas obu, ale niczego to nie zmieni.
- Ja tego tak nie zostawię! Musiałeś coś poczuć wczoraj! Musiałeś…
         To był idealny moment, na brak jęzora w gębie. Krzysztof, który właśnie wrócił z ćwiczeń ze statystyki, z pewnością zauważył dziwność sceny, ale nie skomentował tego. Zamiast tego spadł mi z nieba. A może raczej wstąpił z piwnicy, bo tam miał zajęcia.
- Krzysztof, dobrze, że jesteś. Pan Dżaśko i ja mamy pewien problem. – Czy to brzmi jak początek ostrego gejowskiego porno? Boże, o czym ja myślę! – Chodzi o to, że pan Piotr pytał mnie właśnie czy byłaby szansa przepisania się do twojej grupy matematycznej i statystycznej? Bo zajęcia dzisiaj pasują mu o wiele bardziej. A poza tym ma pewne braki w swoich wiadomościach i może udałoby ci się usystematyzować jego wiedzę?
         Krzysztof popatrzył przez chwilę na nas. Oczywiście, że się zgodzi, on jest przecież nauczycielem z powołania, a ja tylko z zawodu. Nawet nie z wykształcenia. To jemu zależy na niesieniu kaganka oświaty czy czegośtam. A możliwość, by kolejny student poszedł od niego bogatszy o umiejętność rozwiązywania równań różniczkowych, to dla niego pokusa nie do odparcia. Przy okazji chciałem sobie bardzo pogratulować trzeźwości umysłu i tak zajebistego pomysłu. Aż zrymowałem.
- Tak, tak. Ależ oczywiście. Skoro pan Piotr potrzebuje tego, to przecież nie mogę mu odmówić.
         I w ten oto sposób Piotr Dżaśko znika z mojego życia. Ale widok jego zaszklonych oczu lekko zarzucił moim żłądkiem. Teraz trochę zrobiło mi się go szkoda. Głupi! Sam nie jesteś w lepszej sytuacji. Zobaczysz, na kolanach będziesz się czołgał od Banacha aż na samą Białołękę, by Róża przebaczyła ci to obrzydliwe lekceważenie jej osoby. Zmierzę się z nią. Później. Kiedyś. Na pewno. Ale nie teraz. Bo teraz muszę odpocząć od nadmiaru wrażeń i wyznań.
         Nie unikałem jej, a i ona nie napisała już więcej żadnego smsa, który powodował co najmniej ambiwalentne uczucia. Czyżby przestało mi na niej zależeć? No chyba nie, skoro starałem się jej nie skrzywdzić rzuceniem jej prosto w twarz, że ją zdradziłem. Zdradziłem. To takie straszne słowo. Kojarzy się z jakąś nagą blondyną ukrytą pod kołdrą. Z tajnymi wiadomościami i liścikami. Potajemnymi spotkaniami. Takie coś, co powoduje przyjemny dreszczyk, bo robi się coś niedozwolonego. Mi przecież takiego dreszczyku nie brakuje. Bo potajemne randki i smsy mam na co dzień. A Dżaśko? Nie zrobiłem tego z zamysłem, ani w afekcie. Czy to jeszcze podchodzi pod zdradę? A co z uczciwością i moralnością? Jakie to irytujące. Dam sobie jeszcze tydzień, tydzień potem coś z tym zrobię.
         Aha. Chuju muju dzikie węże. Po cholerę sobie coś planuję, skoro moje plany i tak biorą w łeb? Kurna, niby to Mahomet przychodzi do góry. To dlaczego już drugi raz góra przyszła do Mahometa? Czytaj: Róża przyszła do Krystiana.
 I to w tak mało odpowiednim momencie. A mianowicie przyszła na naszą męską gonitwę za piłką. To znaczy na nasz meczyk. Potrzebowałem go. Chciałem pograć, rozładować napięcie, wykrzesać z tego, co mi pozostało, a co nazywa się mięśniami. Odzyskać mistrzowską formę, którą miałem w liceum. Gdy żyłem tym, że mam szansę zająć się tym zawodowo. Znaczy lataniem za piłką i zdobywaniem punktów.
Wtedy przyszła ona. Nie powinienem mieć jej za złe. Kiedyś nawet zaproponowałem, że może przyjść i podopingować mistrza. Tyle, że teraz był trochę nieodpowiedni moment. Co ciekawe wywołała u reszty drużyny jakiś dziwny syndrom idiotów. Poszturchiwali jeden drugiego i chichotali jak gimnazjalistki na przerwach. Róża siedząca na trybunie pomachała mi. A tamci dostali małpiego rozumu. Starzy, muszę was rozczarować. Odmachałem jej. I wtedy usłyszałem gwizdy. Gorzej niż gimnazjalistki.
- Idioci. – Mruknąłem i rzuciłem piłką w ich stronę. Przemieściłem się do Rołz.
- Wiedziałam, że cię tu znajdę. – Wyszczerzyła się. No tak, co mogę innego robić w sobotnie popołudnie? Na piwo jeszcze za wcześnie.
- Muszę trochę odreagować. Śmaj zawalił mnie ro… – Tylko winny się tłumaczy, nie? Olmasz nie dała mi dokończyć. Zamknęła mi usta pocałunkiem.
- Nie interesuje mnie, co robiłeś wcześniej. Ale po meczu cię porywam.
- Nie porywasz. – Mruknąłem. Chciałem jeszcze. Chwyciłem ją za talię i znów przysunąłem do siebie.
- Dlaczego?
- Bo dobrowolnego poddania się nie zaliczamy do porwań.
- Te, Romeo! Grasz czy mamy zacząć bez ciebie? – Tylko nie Romeo! To mi się aż za bardzo kojarzy. Z niektórymi osobami.
         Zostawiłem Różę. Dzięki niej poczułem się jakby ktoś wstrzyknął mi końską dawkę dopingu. Tym razem rządziłem bezapelacyjnie. Starliśmy na proch drużynę Jarka. Ta, tego Jarka, co zawsze mi dogryzał. Niby w żartach, ale innych tak się nie czepiał. A teraz było mu łyso, bardzo dobrze. Chujek mały.
         Poleźliśmy pod prysznice. Znów poczułem się jak w podstawówce. Bo przecież dziewczyna przychodząca na widownię to nie jest rzecz normalna. Bo przecież nadal jesteśmy w okresie, gdy dziewczyny ciąga się za warkocze i siada się z nimi w ławce jako rodzaj kary. A całowanie się z dziewczyną ( a tfu!) to powód do kpin. Czy oni rozwojowo są na tym właśnie etapie?
- Fajną masz tą dziewczynę. – Odezwał się jeden, kiedy już zaczęli zachowywać się jak samcy, którzy żyją w społeczeństwie z taką samą ilością osobników jednej i drugiej płci.
- Ona nie jest moją dziewczyną. – Odparłem spokojnie, zgodnie z prawdą zresztą. Z ręcznikiem owiniętym wokół bioder kręciłem się swobodnie po szatni.
- Naprawdę? – Akurat wrócił z hali Jarek, który coś na niej zostawił. – To dlaczego ta twoja nie-dziewczyna czeka na ciebie? Już wiem! Czeka na mnie! – Jarku, wydaje ci się, że ta mina jest bardzo macho i sexy? Masz rację. Wydaje ci się. Bo wyglądasz jak kot srający na pustyni.
- Spotykamy się. – Przewróciłem oczami.
         Kompletnie ubrany i świeży pożegnałem się z resztą i wyszedłem z szatni. Róża stała zaraz obok drzwi.
- Czyli nie jestem twoją dziewczyną, hm?
Uwaga! Gdzie jest najbliższy schron przeciwbombowy? Właśnie wpadłem w gówno po uszy. Wskoczyłem z trampoliny, jebłem potrójne salto i zanurzyłem się z wdzięcznym chlup. Noty sędziów? Najwyższe. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz