wtorek, 19 czerwca 2012

Rozdział 9. I weź tu nadąż cz. 5


        

Znów to robię. To znaczy przelewam swoje problemy na Krystiana. Znowu jest bardziej refleksyjnie. No i skopałam wątek z Dżaśkiem. Bo miał być śmieszny, a jest tragikomiczny. Zdecydowanie potrzeba mi terapii. Nie mogę spać, a małe gówniane muszyska i inne robaczki wleciały mi do pokoju i latają przy lampie. W dwa dni przeczytałam dwa tomy Harryego. Źle ze mną.

***

         Odkryłem, że foch Róży miał też dobre strony. Bo przez to całe zamieszanie z nią, popełniłem błąd, typowy dla ludzi w takiej sytuacji. To znaczy zaniedbałem moich przyjaciół. Może niekoniecznie w dosłowny sposób, bo spotykałem się z nimi, ale olewałem ich. Byłem nieobecny, myślami gdzieś daleko. Z przekonaniem, że jak zwykle będą ze mnie szydzić i nie wezmą na poważnie.
         Okazało się, że byłem w błędzie. Bo Robert i Jacek( choć ostatnio mniej obecny) nie byli tylko do zabaw i wygłupów. Może momentami przesadzali, ale byli naprawdę inteligentnymi facetami. I potrafili nie tylko podnieść mnie na duchu, udawało im się też sypnąć mądrymi radami. Nie doceniałem ich wcześniej. Byliśmy blisko (jeżeli można tak powiedzieć o trójce facetów bez żadnych podtekstów), ale ta bliskość polegała na wzajemnym wymienianiu się informacjami. Takiej jakby licytacji, kto, co, kiedy i po co. „Wiesz mam problem…” , „ To posłuchaj mojego…” Mówiliśmy do siebie, ale nie rozmawialiśmy ze sobą. Brakowało tego porozumienia. Zupełnie jakby drugiego nie obchodziło, co chodzi po głowie trzeciemu. Brakowało zamknięcia paszczy i słuchania. Po prostu.
         Całkowitym ich przeciwieństwem był Bartek. Siedział cicho i słuchał. A potem doradzał. Nie zagłuszał mnie i nie zarzucał swoimi problemami. To ja byłem tą paplą, co zmuszała go do doradzania. Jego też nie doceniałem. A może przede wszystkim jego nie doceniałem. Podczas swojego pięciodniowego pobytu w Warszawie nie powiedział mi praktycznie nic, co u niego. Nawet jego występ w klubie zbagatelizowałem. Bo ważniejsza była Róża. Biegacz siedział i słuchał o niej godzinami. Nawet nie zostałem do końca jego performensu.
         Jestem niewdzięcznikiem. Powinienem im to jakoś wynagrodzić. Egoista i hipokryta ze mnie. Muszę przestać skupiać się wyłącznie na sobie. Zakończyć to głupie i melodramatyczne użalanie się nad sobą.
         Zacząłem z chłopakami wszystko na nowo. Zanotowałem sobie w pamięci, że dziewczyna Jacka to Kamila, a nie Karolina. Że pracuje w wydawnictwie. Poznałem też powód niechęci Roberta do małżeństwa. Jego matka trzy razy wychodziła za mąż. I każdego ze swoich mężów zdradzała niejednokrotnie. Konorski nie mógł ufać własnej matce, a co tu dopiero mówić o innych kobietach. Poczułem, jakbym dopiero teraz poznawał moich przyjaciół. Nie zbierał o nich informacji i ich przechwałek. Bo pod maską rozrywkowych, wyluzowanych gości, kryli się trzydziestolatkowie, nie przygotowani na życie. Tuszujący tę niepewność przesadnie otwartym stylem bycia. A może tylko pozornie otwartym? Skoro nie znałem mnóstwa rzeczy skrytych na dnie ich dusz?
         Nie byłem inny. Dla studentów goguś, gamoń, niemota. Ciacho, zgrabny tyłek. Boski Lolo. Ale przecież to nie ja. Moja momentami objawiająca się próżność wynikała raczej z rozbawienia tymi dość niedorzecznymi domysłami. Nie brałem tego na poważnie. Najlepszym tego dowodem była Róża, która przecież stwierdziła, że nie jestem taki, jak myślała.
         Ona też nie była taka, za jaką ją brałem. Była trudna do rozgryzienia. I dlatego fascynująca. Niepowodująca szybkiego znudzenia się. Nie można powiedzieć było, że się z nią nudziłem. Zaskakiwała. Nawet jeśli nie charakterem. Tak, mam tu na myśli tę felerną alergię na róże.
         Za to niektórzy okazywali się dokładnie tymi, za których ich brałem. Gdy pomyślę o tym, co się wydarzyło pewnego wtorku, to nadal włosy na karku mi się jeżą i mam chęć coś uszkodzić.
         Wydawałoby się, nic nadzwyczajnego, zwykłe ćwiczenia ze statystyki. Podałem małpom wyniki ich kolokwiów. Byłem zadowolony. I zawodowo i prywatnie. Debile moje kochane, w miarę się nauczyły i wyniki były przyzwoite. Powiem nawet, że lepsze niż w grupie Krzyśka. A to znaczny powód do dumy. A prywatnie? No cóż, Róża jak obiecywała, zdobyła maksa. Oczywiście, z pewnością nie zrobiła tego TYLKO dla mnie. Mimo to czułem się naprawdę miło. I słusznie wnioskowałem, że to był kamień milowy, jeżeli chodzi o nasze pogodzenie się.
         Ale po kolei. Wyniki podałem i przekazałem, że oglądanie kolosów w pracowni na moim dyżurze. Ćwiczenia same w sobie porywające jakoś nie były. Takie tam twierdzenie Moivre’a – Laplace’a. Nic szczególnego i całkiem prosta rzecz. Nie głupia, jak stwierdziła szeptem Kruel. Chciałem mieć już je za sobą. I tak się stało. W magiczny sposób ćwiczenia ze statystyki mijały mi szybciej niż te z matmy. Wiecie, przy dobrej zabawie czas szybko leci.
         A teraz akcja właściwa. Siedziałem w pracowni w czasie moich konsultacji. Była już całkiem późna pora. Gdyby nie połamany, ale rehabilitujący się i odpoczywający w domu Pacek, pewnie już dawno byłbym w mieszkaniu. Tego dnia miałem ćwiczenia i z analitykami i z farmaceutami. A potem jeszcze konsultacje. Za tak zjebane wtorki miałem chęć połamać Packowi wszystkie kości, które już mu się zrosły. Ewentualnie połamać Śmaja za tak głupi przydział grup.
         Ale nic to. Siedzę sobie. Małpy przychodzą i oglądają prace. Jedna na kilka pyta się, dlaczego tyle a tyle punktów, jak zrobić zadanie czwarte. Kilka osób parsknęło przy zadaniu drugim. Nie wiem, co w nim było śmiesznego. Typowe zadanie z drzewkiem i wzorem Bayesa. Z pewnością bawiła ich treść. Miałem dość tych nudnych i schematycznych zadań a’la Śmaj: wyciągnięto z trzech pudeł trzy opakowania leków… No ludzie ile można? Każde zadanie było albo o lekach albo o chorobach. Nudy. Dlatego wykazałem się niemałą kreatywnością i napisałem zadanie o zespole i wokalistach. A co! Tak mnię jakoś natchnęło, gdy słuchałem sobie muzyki i przegryzałem pomarańcze, niezmiennie wyciągane z futerału stojącego opodal biurka. Tylko, że nikt mojej inwencji twórczej nie docenił. Mało tego! Została wyśmiana. Niewykształcone świnie.
         Dobra, dosyć tych retardacji. Jakoś tak pod koniec mojego dyżuru przyszła Róża. Od progu się uśmiechała. Usiadła swobodnie na biurku. Bo w dżabajnecie byłem sam. Śmaj już dawno polazł do domu, a Krzysiek miał wykład z farmacją. Olmasz przygryzła wargi. Przez chwilę siedziała cicho, ale potem, jakby nie mogła usiedzieć spokojnie, zapytała z dumą:
- Wystarczająca ilość punktów?
- Dla mnie mistrzostwo Europy, a nawet świata.
         Zamiast odpowiedzieć, złapała mnie za kołnierzyk koszuli i przyciągnęła do siebie. Ale nie dane było nam cieszyć się sobą, bo usłyszeliśmy otwieranie drzwi. Jak to dobrze, że właściwy gabinet jest odgrodzony ścianą i przy drzwiach znajduje się mini sala ćwiczeń. Dodatkowo, moje biurko było przez ową ścianę zasłonięte, także zanim ten co najmniej nieproszony gość zawitał we właściwej części gabinetowej, Róża i ja zdążyliśmy się ogarnąć i wyglądać jakby przed chwilą nic nie zaszło.
         Owym zjebywaczem miłych chwil okazał się Piotr Dżaśko. No zajebiście.
- Dzień dobry. E.. Chciałem obejrzeć swoje kolokwium – Powiedział z zakłopotanym uśmieszkiem. – To mam poczekać?
- Spoko, ja już obejrzałam – Róża poderwała się z krzesła, na które dupnęła, gdy Dżaśko zamykał drzwi od pracowni. Dżaśko zajmował jej miejsce, a ona w tym czasie dała mi znak, bym wpadł do niej w drodze powrotnej.
         Ja zaś zająłem się poszukiwaniem pracy Dżaśka w stosiku (jakim ładnym!). Wynalazłem ją w końcu i podałem mu. Ten na początku intensywnie ją przeglądał. A potem się zaczęło! A czemu to tak, a to tak? A tamto jeszcze inaczej? Zachowywał się, jakby nie był na żadnych ćwiczeniach. Jakby to wszystko było dla niego zupełną nowością. Czy on jest takim kretynem naprawdę, czy mu za udawanie płacą?
         Więc zacząłem mu tłumaczyć wszystko od początku. A szło gorzej niż mozolnie. I do tego Dżaśko był kompletnie rozkojarzony. Nie słuchał tego, co mówię. Nie potrafił powtórzyć tego, co przed chwilą powiedziałem. Gdzie sens siedzenia tam? No ja pierdolę! Jak dobrze pójdzie, to skończymy przed północą! Helloł, za 10 minut skończy mi się dyżur, a ja nie mam zamiaru zostać na wydziale nawet minutę dłużej, a tym bardziej z tym debilem. Chcę wrócić do mieszkania, po drodze zahaczając o mieszkanie Róży! No, nie mówicie mi, że nie będzie mi to dane! Jestem wyposzczony i potrzebuję tego! Po tej przymusowej abstynencji potrzebuję rozsiąść się w Różanym fotelu, ewentualnie ułożyć moją potylicę na jej kolanach i pozwolić jej bawić się moimi włosami. Ale zdecydowanie nie chcę tu siedzieć! Nie z nim! Nie teraz, kiedy dostałem wersję demonstracyjną tego, co czeka mnie w mieszkaniu pod numerem 23!
         Ktoś usłyszał moje prośby i błagania. Ale zrozumiał je trochę na opak. Powstałem ze swojego miejsca przy biurku. Obszedłem je ( w sensie biurko) i stanąłem obok krzesła, na którym siedział Piter. Jedną rękę oparłem o siedzenie, a drugą o blat i obserwowałem, co ten człowiek wyczyniał z dystrybuantą. A wyczyniał istne cuda. Szkoda tylko, że całkowicie niezgodne z logiką i zasadami matematyki. Zapytany o to, co i po co robi to, co robi, Dżaśko oderwał wzrok od kartki i wyprostował się. Popatrzył na mnie. A ja na niego. Niczym dwaj bokserzy przy ważeniu. Piorunowaliśmy się wzrokiem w milczeniu. Nie chciałem mu odpuścić. Sądziłem, że się speszy i w końcu sobie polezie, a ja będę mógł wreszcie zająć się ciekawszymi rzeczami.
Dżaśko źle, bardzo źle odczytał moje intencje. Bo zamiast odsunąć się to on przysunął się i…
Tak, ten pierdolony pedał pocałował mnie! Nie trwało to długo, bo odskoczyłem poparzony, ale wystarczająco, by niezaprzeczalnie stwierdzić, że nasze wargi połączyły się. I to nie przypadkowo.
Stałem przy oknie nie mogąc przełknąć śliny. Gardło miałem dosłownie zaciśnięte, jakby Dżaśko nie całował mnie, a dusił. A on siedział zadowolony z siebie. Tak jakby planował to od dawna. Nigdy, żadna studentka nie odważyła się na takie coś (no, bo przecież Róża się nie liczy)! A tutaj co? Student. Pierdolony gejuch w pierdolonym czarnym sweterku, pierdolonej koszuli w kratę i pierdolonym krawacie. Z pierdolonymi Ray Banami na nosie. Siedział i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. No tak! Tego jeszcze brakuje! Może od razu zaproś mnie na randkę! Wyznaj miłość! A co!
- Wyjdź – Wycedziłem przez zaciśnięte mocno zęby.
         Posłusznie usunął się z mojego widoku. Ale to niewiele zmieniło. Odwróciłem się do okna. Panorama przedstawiająca budowę nowego skrzydła wydziału nie była zbyt fascynująca. Nie na tyle, by mnie oderwać od tego co przed chwilą nastąpiło. Zasłaniając dłonią usta, starałem się wymazać z pamięci to, co się wydarzyło. Ale to nie było takie proste. Bo poza dotykiem Dżaśkowych ust musiałem się uporać z tym, co teraz będzie. Jak mam się zachować? Udawać, że nic się nie stało? Milczeć na ten temat? Raczej nigdzie tego nie zgłoszę. Raczej na pewno. Student molestujący asystenta! Już widzę minę Olgi jak o tym usłyszy.
         Jakby w trasie pozbierałem swoje rzeczy. Nogi same doprowadziły mnie na przystanek. Wsiadłem do złego autobusu. Zorientowałem się na następnym przystanku. Wysiadłem. Przesiadłem się. Tym razem do 186. A i tak byłem nieobecny. Wszystko robiłem mechanicznie i automatycznie. Poza kontrolą woli.
         Wybudziłem się dopiero na przystanku, na którym powinienem wysiąść, jeśli miałem iść do Róży. Ale nie ruszyłem się z miejsca. Co, miałbym tak iść tam? I może ze stoickim spokojem powiedzieć, że jestem kryptogejem? Przecież, to już zakrawa o zdradę! I to z kim? Z Dżaśkiem! Gorzej już być nie może.
         A może naprawdę jestem gejem? Nie… oczywiście, że nie jestem gejem! Nic nie poczułem przecież! Doprawdy, szaleję. Więc dlaczego nie chcę spotkać się z Olmasz? Do której jeszcze pół godziny temu jęczałem i za którą tęskniłem.
         Jestem zmęczony. Muszę uspokoić myśli. Utopić je… w czymś z dużą ilością procentów. Najlepiej sam. Jakoś nie czułem się pewnie na tyle, by dzielić się tym z chłopakami. Nie. Jeszcze nie. Potrzebuję samotności, jak nigdy.


***
Ps. Przyciski opinii i komentarzy nie gryzą, zapewniam. A ja tak jak każdy, chciałabym, by połechtano moją próżność ;)

4 komentarze:

  1. Lubię to co piszesz, bo to ma sens i nie można w końcu przeczytać coś co nie jest o 1D ;)

    Oby tak dalej ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie do tej pory zastanawia ich fenomen. Chyba powinien mi ktoś to wytłumaczyć.

      Usuń
  2. fajne, nie kończ tak szybko bloga :P.

    OdpowiedzUsuń