wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział 10. Nie zachowuj się jak Krystian cz. 1


         
Ło. Nigdy bym sie nie spodziewała, że dostanę nagle takiej weny! Tylko siedzę i piszę. To jedna z tych dobrych wiadomości. Druga to, że zaliczyłam matmę! Juhu! A denerwowałam się tak, że ja pierdzielę. Matematyka wywołuje u mnie paniczny stres. Naprawdę, już nawet matur się mniej bałam. Ale zaliczyłam. Rozwiązałam równanie różniczkowe, całkę i znalazłam dziedzinę. To był ostatni raz, gdy widziałam mgra (magazyniera) mojego ukochanego asystenta. Ale paradoksalnie będzie mi matmy brakować. Jak wczoraj przeglądałam mój zeszyt od matmy. Boziu ile tam wspomnień zostało zawartych! Jak sobie przypomnę pierwszy semestr. To było przecież tak dawno i niedawno jednocześnie. Kurdę, będzie mi brakować tego "Nuuu, bo całka hhhhyyyyyyyyyy
nieoznaczona...". A teraz trochę o rozdziale. Dla mnie jest niesamowity. Jestem z niego cholernie zadowolona. Nawet jeśli jest tak intymny. Z pewnością przelałam w niego więcej niż bym chciała. A Kubuś... A zresztą, dowiecie się. Indżoj!
****
       „Every sky is blue, but not to me and you. Come home...!” Jechałem do domu! Siedziałem w pociągu, przy samym oknie. Opierałem łokieć o mini stoliczek i patrzyłem na zmieniający się za szybą krajobraz. Na połacie ziemi, z której już niedługo wystawać będą badyle zbóż. Na szarobure pastwiska, które już lada dzień się zazielenią. Na lasy, które na powitanie lata przystroją się w najsoczystsze odcienie zieleni i bieli kwiatów. Mijałem ponure miasta i miasteczka. Jeszcze bardziej ponure wsie. Rzędy samochodów sunące ulicami i drogami.
         Lektura książki, którą ze sobą zabrałem, nie szła mi wcale. Dziwna moja właściwość. W autobusie miejskim, którym jadę pół godziny przeczytam kilkadziesiąt stron. Pociągiem, gdzie podróż trwa kilka godzin, palcem zaznaczam stronę, którą ostatnio czytałem i patrzę się w okno. W jednej chwili moja cała uwaga skupiona jest na obłoku, który ma fantazyjny kształt. W drugiej patrzę się, ale nie widzę, zagłębiony już we wspomnieniach i refleksji. Moje myśli przelewają się jak woda z jednego naczynka do drugiego. Błądzę w nich. Nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie. To taki stan na granicy snu. Ale nie powinienem zasypiać. No, chyba, że chcę być okradziony.
         Im bliżej domu, tym więcej myślałem o mojej rodzinie. Matka z tak czułym słuchem, że słyszała rozmowy sąsiadek stojących po drugiej stronie ulicy, a była głucha, gdy chciałem jej powiedzieć o… o tym wszystkim. Młody, głupi, nieopierzony. Taki właśnie byłem. A ona… Ona zamiast mnie przygotować do pierwszego lotu, na chama wypchnęła mnie z gniazda. Może wyszło mi to na dobre? Bo byłem całkiem inny od mojego brata. Jakub. Nikt w domu tak na niego nie mówił. Zawsze był Kubuś. Kubula. Pasożyt i największy nierób rodziny. Mój trzy lata młodszy braciszek. Bachor. Zbierający poklask i uwagę wszystkich dookoła. Obcałowywany z każdej strony przez ciotki. Taki słodki. Taki uroczy. A jaki zabawny. Tylko ja wiedziałem, kim był naprawdę. A był kawałem skurwysyna, ukrytym pod maską cudownego chłopca. Może jeszcze mój ojciec domyślał się, co takiego trzyma w domu. I co ta wiedza mu dała? Nic. Bo przecież w domu rządzi matka. Zastanawia mnie nadal, dlaczego tak cholernie inteligentny człowiek jak mój ojciec, dał się tak wcisnąć pod pantofel. Jak on daje sobą manipulować.
         A najgorsze jest w tym wszystkim to, że tak samo ich nienawidzę jak tęsknię za nimi. Z tym, że tęsknota minie mi już po jednym dniu, a resztę wizyty będę znosił w mękach. Żyjąc tylko nadzieją, że już niedługo ich zostawię.
         Nie patrzcie na mnie jak na sukinsyna bez uczuć. Który nienawidzi swojego brata, gardzi ojcem i ma dosyć swojej matki. Bo tak nie jest. Z wyjątkiem pierwszego. Matka jest tylko jedna nawet, jeśli wyraźnie faworyzuje swojego malutkiego, kochanego Kubusia. A gdyby nie ojciec pewnie niczym bym się od Kubusiaczka nie różnił. Gdyby nie wciskał mi w ręce książek godnych czytania, byłbym zepsutym nudziarzem z pustą głową.   
         Nigdy nie mówiłem nikomu o tym, jak jest w moim domu. Po co? Połowę to nie obchodzi, a druga połowa wykorzystałaby to przeciwko mnie. A mówienie o tym komukolwiek nie zmieni niczego. Bo niby w jaki sposób? Z pewnością nie byłem sam z takimi problemami. Nie chce mi się wierzyć w te wszystkie kochające się i idealne rodziny. Każdy ma brudy, ale to nie znaczy, by prać je publicznie. Jak by to wyglądało? Wyciąganie na światło dzienne sekretów, paskudnych i strasznych. Tak to właśnie jest. Z jednej strony problemy w środowisku, ale by je rozwiązać trzeba je wywlec spod kołdry albo zza szafy. I wtedy zostanie się oskarżonym o nie wiadomo co. Bo o takich rzeczach nie wypada mówić. Lepiej udać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tylko, że ta szczęśliwa rodzina gnije od środka. Łatwiej podgłosić telewizor, by zagłuszyć krzyk dziecka bitego za ścianą czy płacz kobiety, której mąż znów się upił.
Na co ja narzekam? Rodzice nie bili mnie. Chyba, że coś naprawdę przeskrobałem. Ojciec nie pił prawie nigdy. Będę mu za to dozgonnie wdzięczny. Bo nigdy nie zrozumiem, co czują dzieci, gdy ich rodzice zataczają się, bełkoczą nieprzytomnie i w akcie agresji rozwalają pół salonu. Miałem zawsze ugotowany obiad, wyprane ubranka. Wszystkie potrzebne książki i pomoce naukowe. A jednak. Nigdy nie byłem wystarczająco dobry. Nie na tyle, by moja matka uściskała mnie i pochwaliła. Patrząc na moje życie dochodzę do wniosku, że było ono rozpaczliwą walką o jej uwagę. Każda ocena, każdy zaliczony egzamin, każdy pieprzony rzut za trzy punkty. Nie patrzyłem na tablicę wyników, tylko na nią. A ona wtedy siedziała tyłem do boiska i gadała z sąsiadką.
Krystian, jesteś żałosny. Masz 29 lat. Ocknij się. Przestań wracać do przeszłości. Masz pracę (której nienawidzę), masz mieszkanie (które tylko wynajmuję), fantastyczną dziewczynę (która nie jest moją dziewczyną). Radzisz sobie sam, do cholery, nie żyjesz na garnuszku mamusi. Potrafisz sam sobie wyprać gacie. Ugotujesz coś, od czego się nie strujesz. Patrzenie do tyłu nic nie zmieni. Podnieś głowę wysoko do góry. Jesteś wartościowym człowiekiem, człowiekiem pełni ukształtowanym. Uczciwym, samodzielnym. Po studiach. Z pracą. Masz mnóstwo powodów do dumy!
Dobra, dobra. Wystarczy. Czuję się wystarczająco zmotywowany do życia. Ok?
Pociąg dotoczył się na stację. Zarzuciłem plecak na plecy i wysiadłem z wagonu. Peron nic się nie zmienił. Stary, szary, pomazany graffiti. Tak samo jak całe miasto. Każda uliczka dobrze zbadana, każdy budynek zaznaczony w mentalnej mapie. Powoli ruszyłem w stronę naszego bloku.
Gdy dojrzałem znajome obdrapane mury poczułem coś w okolicy serca. Kilkupiętrowy blok. Obok niego drugi i następny. A między nimi mały placyk. Zaciszny i bezwietrzny, odgrodzony od ulicy tymi kupami betonu. Na środku trzepak. Dziś to tylko kilka zespawanych rur. Niewiele wyższych ode mnie. Ale kiedyś. Kiedyś to był statek piracki, arena cyrkowa, wielkie drzewo w dżungli. Baza, której się broniło karabinem zrobionym z patyków. Albo bramka. Był czymkolwiek i był wszystkim. Ograniczała nas tylko wyobraźnia. Nas, dzieciaki z bloków. Kiedyś wiecznie razem włóczyliśmy się ulicami, graliśmy w klasy, podchody, chowanego czy berka. Teraz trudno mi poznać towarzyszy zabaw. Bo ich twarze ukryte są pod kapturami. A w kieszeniach ściskają krótkie noże. Ciekawe ilu jeszcze zostało. A ilu siedzi w więzieniach. Czy zatrzymali się na etapie małych kradzieży, czy może zrobili z tych noży użytek? Którzy z nich wciągaja kreskę za kreską, by ich świat był choć trochę różnił się od tych bokowisk w których wychowali się i w których umrą. Zachowują się, jakby nie było innej możliwej drogi życia. Nienawidzą tych bloków, ale jednocześnie boją się zobaczyć, co jest poza nimi.
Dobrze, że się z tego wyrwałem. Uciekłem na studia. Bo gdyby nie to, pewnie siedziałbym w pierdlu za zamordowanie własnego brata.
Westchnąłem kilka razy. Jestem już tak blisko. Smętna klatka schodowa, oświetlona gołą żarówką. Zadzwoniłem dzwonkiem. Nie miałem już kluczy do domu. Bo byłem w nim raczej gościem niż mieszkańcem.
Otworzył mi ojciec. Uśmiechnął się, kurze łapki robiły mu się wokół oczu. Będę miał takie same za dwadzieścia lat. Już teraz można było dostrzec je na mojej twarzy. Choć gdy poważniałem, wygładzały się.
- Witaj synu.
- Witaj tato. - Przytuliłem go. Nie potrzebowałem słów. W tym uścisku wyraził wszystko. Do tego tęskniłem. Wypełniło mnie poczucie ulgi. Nie. Czegoś, co miało tak nieokreślony kształt. Ale było przyjemne.
         Postawiłem na podłodze plecak. Miło było znów patrzeć na to wnętrze. Zdjąłem buty i kurtkę. Usłyszałem, że matka krzątała się w kuchni.
- Cześć – Stanąłem w progu i patrzyłem, jak mieszała coś w garnku.
         Przez chwilę całkowicie pochłonięta zawartością garnka, wcale nie zwracała na mnie uwagi. Czekałem. Całe życie na nią czekałem, więc teraz nie robiło mi to różnicy. Dopiero, gdy konsystencja tego czegoś stała się pożądana, zestawiła gar do zlewu. Otarła ręce ręcznikiem i odgarnęła włosy wchodzące jej w oczy. Jej oczy, kropka w kropkę oczy Kubusia. Podeszła do mnie. Czas, gdy patrzyła na mnie z góry dawno minął, teraz sięgała mi ledwie do podbródka. Spojrzała na mnie łaskawszym wzrokiem.
- Mamo. – Pocałowałem ją w policzek i objąłem ramieniem.
- Co u ciebie?
- Chyba dobrze, mamo.
- Pewnie jesteś głodny. Zaraz nałożę ci zupy.
- Za chwilę. Najpierw chciałbym się odświeżyć po podróży.
         Już odwracałem się, by pójść po pokoju po ręcznik, ale moja rodzicielka wyminęła mnie w progu. Zatrzymała się przed drzwiami do mojego pokoju. Zupełnie jakby chciała mi udaremnić dostanie się tam.
- Przyniosę ci potrzebne rzeczy – Uśmiechnęła się krzywo. – Ty, Krystianku, idź już do łazienki. – Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Krystianku? Przyniosę ci rzeczy?
- Mamo, dlaczego nie pozwalasz mi wejść do MOJEGO pokoju?
- Kubuś tam śpi, nie chcę, byś go obudził. – Na miłość Boską! Kubuś ma 26 lat! To nie jest malutkie dziecko, które potrzebuje kilku godzin snu w ciągu dnia. I zaraz, dlaczego on śpi u mnie? Co się stało z jego pokojem?
- Czemu on śpi u mnie? – Zapytałem coraz mniej zadowolony z przyjazdu tutaj.
- Bo twoje łóżko jest większe i twardsze. A Kubuś miał niedawno przykrą kontuzję. Dlatego będziesz spał w jego pokoju. A teraz idź już do łazienki. – Najciszej jak potrafiła otworzyła drzwi. Chociaż to za dużo powiedziane, bo zrobiła jak najmniejszą szparę, przez którą ledwo się przecisnęła. Co ona przede mną ukrywa? To jest przecież do cholery mój pokój. Co takiego zrobił tam Kubuś?
         Nie zaspokoiłem swojej ciekawości. A może niepokoju? Nieważne. Nie chciałem zaczynać głupich kłótni w 10 minut po przyjeździe. Dostałem ręczniki, ciuchy wyjąłem sobie z plecaka. Wykąpałem się porządnie, potem aż do ostygnięcia wody siedziałem w wannie i myślałem. A może by tak być miłym przez te święta dla Jakuba i dla matki? Będę miał może spokój i nie wrócę do Warszawy z wkurwem i nerwicą.
         W koszuli i luźnych portkach przeteleportowałem się do kuchni. Na stole już stały cztery talerze. Obok mebla, na krześle siedział mój ojciec zaczytany w gazecie. Usiadłem naprzeciwko niego.
- A co takiego stało się Jakubowi? – Zapytałem. Ojciec podniósł wzrok znad gazety, ale milczał
- Podczas treningu coś sobie nadciągnął. – Powiedziała matka, która wróciła do kuchni.
- Treningu? – Zapytałem szczerze zaciekawiony. Mój braciszek i sport? A to ci dopiero nowość!
- No tak. Trenuje ze swoim klubem. Przygotowują się do sezonu letniego.
- Co?
- Brat, nie nadążasz? – W progu pojawił się Kubuś. W tym momencie mój żłądek skręcił się w supeł.

1 komentarz:

  1. O matko, dlaczego akurat tutaj urwałaś? xD uczyłam się o tym i to się nazywa "cliffhanger". Takie zatrzymanie w ciekawym momencie, żeby sobie zaskarbić ciekawość odbiorów... Ekhm, przepraszam, 'zboczenie studenckie', ale sesja i wkuwanie itd...
    Ok, to teraz czekam na to, co się stało Jakubowi...xD

    OdpowiedzUsuń