wtorek, 17 stycznia 2012

Rozdział 1. Dlaczego uczę samych idiotów? cz. 2

Jezu, zaspałem! Dlaczego, do cholery, pod koniec semestru nadchodzi czas, że na biurku piętrzą mi się kolokwia? A sprawdzanie ich wcale nie powoduje, że ich ilość maleje? Podejrzewam, że podczas mojego snu te kartki, zawierające steki bzdur, kopulują ze sobą i mnożą się niczym króliki.
Szybki prysznic? Ok. Śniadanie? Obejdę się bez. Ach, muszę coś naciągnąć na grzbiet!
 Wbiegłem na pole bitwy. Bitwy mojej i idiotyzmów płynących z kartek w kratkę leżących dosłownie wszędzie. Te czerwone ślady, niby to długopis, a tak naprawdę krew po mojej walce z nimi. Na jednej gromadce leżały ociekające tuszem kolokwia. Były w zdecydowanej mniejszości. Inne kartki broniły się przede mną dzielnie. Walka zakończyła się przed 4 nad ranem. Co prawda moją porażką, ale dziś w nocy rewanż. Szkoda tylko, że w piątek nadejdzie oddział kolokwiów grupy C.
Ale po co ja…? Ubranie. Szafa w szczerbatym uśmiechu ukazała mi tylko jeden wieszak. Koszula w kratę. Za oknem wypiździewo, koszula to za mało. Z półki pomachał mi smętnie rękaw swetra. W paski. Wiem, że paski i krata gryzą się jak cholera. Ale pieprzyć to! Jestem facetem, jestem singlem i dodatkowo jestem spóźniony!
- Halo? Krzysztof? Mógłbyś przekazać grupie C czekającej przy Sali Krauzego, że utknąłem w korku? I co oczywiste, że trochę się spóźnię?
            Krótki telefon do Kłacznikowa. Znacie to żenujące uczucie, gdy facet, który był autorem twoich książek do liceum, okazuje się być twoim współpracownikiem? Nie? Ja znam. Bo to oczywiście mowa o Kłacznikowie. Mówienie do niego po imieniu jest dla mnie, może nie zawstydzające, ale co najmniej dziwne. I chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
            Budynek WUMu, a raczej wydziału farmaceutycznego wygląda, nie oszukujmy się, nędznie. Nawet jeśli w środku już jest lepiej, to nieszczelne okna powodują dyskomfort w zimę. Wbiegam po schodach a piętro do pracowni matematycznej. Byle jak rzucam plecak i płaszcz. Zbiegam  spowrotem na parter. Grupka moich szczególnych idiotów już czeka.
            Wpuszczam ich do Sali. I tak oto zaczyna się przegląd debili.
            Pierwszy przy tablicy wysila się i stęka Piotr Dżaśko. Taki grupowy pseudointeligent. Wysila się i wyłazi ze skóry, a i tak nie ma pojęcia o czym mówi, a tym bardziej o tym, że plecie androny. Ma słodziutki głos i niekontrolowane wymaszki rękami. Jestem pewny, że to pedzio. Jest bardziej kobiecy, niż większość moich koleżanek za czasów studiów. To nie tak, że go nie lubię. On od zawsze bardziej mnie śmieszył. Sposób, w jaki odgarniał grzywkę ze swoich kujonowskich Ray-banów. Ale w sumie jest głupi w niegroźny sposób. Choć lekcja, na której zwrócił się do mnie słowami: „Może pan być dziś moim Mikołajem” na długo utknie mi w pamięci.
            Druga w kolejności małpa przy tablicy- Aneta Kruel. Swoim idiotyzmem wyróżnia się nawet pośród idiotów. Nie jest może głupiutka jak Dżaśko, ale ma w swoim sposobie bycia coś, co powoduje, że postrzegasz ją jako prymitywną dziołchę ze wsi. Nawet jeśli od urodzenia mieszka w Warszawie. Głupia życiowo- idealnie pasowało do niej. Nie tolerowałem jej głównie dlatego, że miała farmaceutyczne naleciałości w wywyższaniu się. Mi, co prawda weszłaby w tyłek, gdybym wyraził taką chęć, ale po innych jeździła jak po łysych kobyłach. Muszę tu dodawać, że trzymała się tylko z Dżaśkiem?
            Kolejna była Kasia. Długonoga, długowłosa, wielko….oka Kasia. Gdy stoi przy tablicy patrzysz się na nią jak cielę na malowane wrota. Co nie znaczy, że ja tak robię. Takich Kaś na uniwerkach jest zawsze dosyć sporo. Bo poza proporcjonalnym ciałkiem, nie wyróżniała się niczym ponadto. Dodatkowo miała momenty puściutkiej, słodkiej, farbowanej blondyneczki. Do tych momentów należało : „ojejej” wypowiadane w tak cukrowy sposób, że aż mdliło.
            Jak w każdej grupie i tu była drużyna papużek-prawie-że-nierozłączek. Takie papużki zawsze siedzą ze sobą, na przerwach skupiają się we własnym towarzystwie i mają swój własny szyfr i kod, niby przypadkowe hasełka pod którymi kryją się prawdziwe osoby. W sumie odstawały od swojej grupy, bo nie były bandą idiotek, aż tak bardzo jak na przykład Kruel. Na moich lekcjach zazwyczaj szeptały i chichotały, ale gdy stały przy tablicy nie miały większych problemów z zadaniami.
            Była też banda idiotów, których trudno w jakikolwiek sposób bliżej zdefiniować. Po prostu byli idiotami, ale nie wyróżniali się niczym, by mogli stanowić jakąś odrębną grupę, którą można w konkretny sposób scharakteryzować.
            O, byłbym zapomniał o jednej grupce, którą stanowiły tylko studentki. Muszę połechtać swoją próżność i głównie dlatego wyodrębniłem ten zbiór. To studentki, które na mnie leciały. Z grona pedagogicznego byłem najmłodszy i (co mam być fałszywie skromny) najprzystojniejszy. Różnica wieku między mną a dziewczynami z pierwszego roku wynosiła 9 lat, więc w sumie nie tak dużo. Jakimi kryteriami kierowałem się tworząc tą grupę? Zakładanie krótkich i obcisłych spódnic na moje zajęcia było jednym z nich. Takie dziewczyny były całkowicie nieszkodliwe, gdy poprzestawały na płochych uśmieszkach i spuszczaniu oczu, gdy nasz wzrok się krzyżował.
            Gorzej było, gdy pozwalały sobie na pewne aluzje podczas i po zajęciach. Mimo namów tych durniów, których czasem nazywałem przyjaciółmi nigdy nie wplątałem się w romans ze studentką. Może zmieniłbym zdanie, gdyby te nachalne były w moim typie. Ale z moim szczęściem tylko pustaki z toną tynku miały ochotę na jakiś numerek.
            Kochliwe studentki z grupy C były na całe szczęście nieszkodliwe i w dodatku w mniejszości. Czy to oznaczało, że już nie jestem tak popularny i adorowany? Trochę szkoda.
Zajęcia oczywiście nie były za ciekawe. Małpy po kolei sapały przy tablicy, próbując w wyniku ciężkiego myślenia spłodzić jakieś poprawne rozwiązania zadań. Pod koniec ćwiczeń wolałem już sam rozwiązać przykład, bo kolejnego rodzącego, ściskającego kredę bym nie przeżył.
Pamiętajcie, nigdy nie bądźcie nauczycielami. Marna płaca, ogrom pracy, nawet 3 miesięczne wakacje i bezkarne oglądanie studentek tego nie wynagradza. A już nigdy nie uczcie takich niewdzięcznych debili, jakich ja muszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz