wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział 4. Dziewczyna bez tatuażu cz. 2

Szary powrót do rzeczywistości. To takie denerwujące, wrócić do pracy, która nie powala zajebistością, do studentów traktujących cię jak rzadkie gówno, do pustej Monisi, do zabałaganionego mieszkania, z zimnym łóżkiem i nieznaną formą życia w lodówce. Poczułem się nagle samotny, a tym samym sytuacja Lisbeth była mi tak bliska. Westchnąłem raz, drugi. Trzeba zebrać zwłoki z fotela i ruszyć do wyjścia.
Gdy ja się wewnętrznie zbierałem do powstania, osoba która ochrzaniła mnie podczas filmu szykowała się na drugi atak.
- Jak się panu podobał film? Zrozumiał pan coś z niego, czy przyszedł popatrzeć tylko na te kilka scen seksu?
Odwróciłem głowę w stronę atakującej. I ujrzałem Różę Olmasz z zabójczym wyrazem twarzy. Który po chwili zmienił się w wyraz skrajnego przerażenia. Skurczyła się w sobie, a i bez tego była malutka. No tak jechała po mnie drugi raz w tym tygodniu.
Gdy zobaczyłem ją, jej ogromne oczy i zmieszanie na twarzy wybuchnąłem niekontrolowanym śmiechem. Co ludzie musieli o mnie pomyśleć. Wstrząsający film o serii morderstw, a ja zaraz po nim śmieję się szaleńczo. Czub, no czub.
To samo pomyślała Olmasz. Nadal speszona zebrała swoje rzeczy i ruszyla opustoszałym już rzędem do wyjścia. Porwałem płaszcz i pogoniłem za nią.
- Podobał mi się film. I nie ze względu na dosadność niektórych scen. A pani co o nim sądzi?
Milczała przez chwilę, gdy zjeżdżaliśmy schodami ruchomymi.
- Sądzę, że był dobry. Ale potrzebuję obejrzeć go jeszcze kilka razy, by wyłapać wszystko. Przede wszystkim zgodny z książką i w fincherowskim stylu. Choć nie tak dobry jak Se7en albo nie tak przegenialny jak „Fight Club”.
Dziewczyna określająca „Podziemny krąg” przegenialnym. To dla mnie nowość. Musiałem zrobić ogłupiałą minę.
-Nie wie pan co to „Fight Club”?
- Nie wiem, o czym pani mówi, sir. – Puściłem do niej oko. Wtedy Róża po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie.
-No tak. First rule of Fight club is do not talk about Fight club.
- Skoro już wiemy, że oboje należymy do klubu walki, to chyba możemy mówić o nim swobodnie, prawda? A czytała pani książkę?
Spojrzała na mnie jak na durnia. To wystarczyło mi za odpowiedź. Nawet nie bardzo wiedziałem, w którym momencie usiedliśmy na tych dziwnych kanapach przy kinie. Chociaż siedzeniem nie można było tego nazwać, najbliżej było temu do pozycji półhoryznontalnej. Rozmowa z nią przypominała mi moje godziny rozmyślań nad podziemnym kręgiem. Nad treścią. Nad sensem życia. Po wypowiedziach Olmasz, można było odnieść wrażenie, że ona też dużo myślała nad tym filmem.
 I nie tylko nad tym. Konwersacja jakby naturalnie przeszła na inne filmy najpierw Finchera, a potem Tarantino . Ta dziewczyna miała niesamowitą wiedzę na temat kinematografii i w określony sposób wyrobione zdanie. Potrafiła umiejętnie prowadzić dyskusje i nawet jeśli się z nią nie zgadzałem, byłem pod wrażeniem, tego jak broniła swoich poglądów. Nawet przestało mi przeszkadzać to ciągłe „pan-pani”.
Tak minęła jedna godzina, druga to była głównie pogawędka na temat muzyki. To było niesamowite spotkać kogoś, kto w tak nienachalny sposób zabiera całą twoją uwagę i świadomość świata. W pewnym momencie było tak swobodnie, że powoli ocieraliśmy się o flirt. A to mnie tylko zelektryzowało.
Ją to odrzuciło, jakby uświadomiła sobie kim jesteśmy i co robimy. Nagle musiała iść. Zerwała się z siedziska, ale nie za bardzo wiedziała jak się zachować. Znów była tylko studentką, a ja jej nauczycielem matematyki Jakby te dwie przegadane godziny nic nie znaczyły. Stała. Czekała co zrobię. Też powstałem. Bez słowa, ale ze skrępowaniem ruszyliśmy w stronę ruchomych schodów.
 Nie wiem, co mnie podkusiło (chociaż powoli się domyślałem, ale wypaliłem:
- A będzie miała pani czas?
- Słucham?
- Czy się pani ze mną umówi? – Później, namiętnie wgryzałem się w język, żałując, że się w ogóle odezwałem.
- Chętnie, ale.. – Czy muszę mówić, że moja szczęka została kilka metrów za mną, po tym jak mi opadła?
 - Ale…? – Zapytałem, z jakąś dziwną, nie dającą się ukryć nadzieją w głosie.
- Umówię ale, jak nie będzie mnie pan uczył. – Wyszczerzyła się. Czyli próbowała mnie zbyć. Jak to się mówi, chciała dać mi kosza. Nawet przyspieszyła kroku, co miało oznaczać, że tamta odpowiedź była zakończeniem rozmowy. A to się dziewczyna przeliczyła.
- Czyli całkiem niedługo. Kiedy pani pasuje? – Zawołałem do jej pleców uśmiechając się wrednie, ale i z tryumfem.
- Jak to? – zatrzymała się gwałtownie i odwróciła do mnie. Czekała aż się z nią zrównam.
-Ach, wydaje mi się, że nie będę już uczył państwa grupy. Przejmuje ją Pacek.
- Dlaczego?
- Bo ja przejmuję jego grupę na farmacji.
-Dlaczego będzie nas uczył Pacek?
- Bo ja być może nie umiem tłumaczyć? – Wiem, to złośliwe, że nawiązałem do jej przytyku. Miałem tę sadystyczną ochotę patrzeć, jak jej policzki przyjmują kolor wiśni. Rozczarowała mnie, bo choć załapała aluzję i uśmiechnęła się z zakłopotaniem to nie zarumieniła się.
- Jak będę miała czas, to może odezwę się do pana. – Zbywasz mnie. Wiesz, że mnie zbywasz? Cholera jasna, mnie się nie zbywa. Nie w taki sposób. Nie po dwóch godzinach niesamowitej konwersacji, która oderwała mnie od tego zapyziałego świata. – Przepraszam, jutro rano mam pociąg do domu.
Tak po prostu wyszła. Minęła mnie i wyszła. A ja stałem. Też tak po prostu. I szczerze mówiąc nie wiedziałem już niczego. Zaczynając od mojego nazwiska, a kończąc na: ile to jest pochodna cos2x*tgx2.

****
Bo kurwa zamiast się uczyć, to ja uwieczniam dla potomnych cytrusów pojebaną logikę boskiego lola. Świat się kończy, czas umierać, piekło zamarzło. jutro Rano Pekalny da mi porządnego kopa ze swojego lacza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz