piątek, 27 stycznia 2012

Rozdział 5. Stalker cz.1


Po jaką cholerę ja jeszcze przychodzę na tę uczelnię? Ćwiczeń żadnych nie mam, wyniki z kolokwium semestralnego wywieszone, indeksów podpisywał nie będę. A jednak muszę gnić w tej kanciapie. Gnicie na Banacha, co prawda nie różniło się od gnicia w moim mieszkaniu, ale… Ale to przecież oczywiste, że wolę gnić w mieszkaniu niż tu. Oglądanie przekurwasympatycznego wyrazu twarzy Kłacznikowa dobijało mnie.
No nic to. Mus to mus, spędzę te przenudne 2 godziny, bo być może jakaś zbłąkana duszyczka będzie potrzebowała konsultacji. Mój zryty humor nie ma nic wspólnego z tym że Olmasz mnie olała. Oczywiście, że nie. To po prostu zmęczenie materiału.
Wszedłem do królestwa matematyków. Krzysztof na pewno już tam siedział. Nie myliłem się. Siedział. I nie był sam. Po drugiej stronie jego biurka siedziała jedna z papużek. Em, jak tam jej było? Och, nieważne. W każdym razie to była ta dziwna blondyna.
Spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem zarezerwowanym tylko dla mnie i uśmiechnęła się ironicznie.
- Dzień dobry.
            Zawiesiłem płaszcz w szafie i usiadłem do swojego biurka. Krzysztof tymczasem tłumaczył blondynie błędy jakie popełniła w swoim kolokwium. Udawałem, że czytam jakieś notatki, ale kątem oka przypatrywałem się jej. To ona siedziała z Różą w ławce na matematyce. I żeby było ciekawiej, była jej skrajnym przeciwieństwem. Była wysoka i dobrze zbudowana, miała czym oddychać. No i była blondynką. Nosiła okulary w prostokątnych oprawkach.     
           A wygląd to dopiero początek różnic między nimi. Róża była zazwyczaj radosna i pogodna, nawet jak sama stała na korytarzu to wyraz jej twarzy zachęcał do zagadania. A ta tutaj miała minę psychopatycznego mordercy, patrzyła na innych z góry i była przesadnie pewna siebie. Gdyby tylko mogła, to wpierdoliłaby ci za cichy chód po ulicy i miłość do ojczyzny. A w towarzystwie nie znikał z jej twarzy ironiczny uśmieszek.
Teraz siedziała ze słodką minką. Krzysztof dał się oszukać, ale nie ja. Widziałem, gdzie ten przymilny uśmieszek odlepia się od jej twarzy. Wyglądała z nim tak nienaturalnie, że każdy by się poznał. Ewentualnie każdy, kto choć troszkę się jej przypatrywał.
Do pomieszczenia wszedł Śmaj. Szefu całego zakładu matematyki na WUM-ie, jeśli tak można go określić. Taki trochę podstarzały, okrąglutki typ. W sumie spoko, nie traktował innych jak śmieci. Nie tworzył sztucznego dystansu między sobą, a podwładnymi.
- Oglądałeś wczorajszy mecz? – zagadnął mnie Śmaj, gdy usiadł na przeciwko.
- Wczorajszy? Piłki ręcznej? – Hm, pomyślmy, co ja wczoraj robiłem. Spotkałem się z durniami? Nie. Zaliczyłem jakąś przypadkowo poznaną dziewczynę? Nie. Cholera co ja wczoraj robiłem? Piłem do lustra? To też nie. Kurwa, nie pamiętam. – Nie, zajęty byłem. A były jakieś ciekawe akcje?
- Kilka. A nie wiesz czy Pacek oglądał?
            Widzę, kątem oka, ze blondyna dostaje kurwicy i za nic w świecie nie może się skupić.
- Nie wiem. Zapytaj go. Jest teraz w bufecie.
            Śmaj szybko się ulotnił. Widocznie mecz był naprawdę dobry, skoro Śmaj chciał o nim dyskutować z kimś, kto go oglądał. Osobiście wolałem oglądać koszykówkę. A właśnie! Już wiem, co robiłem wczoraj! Razem z kilkoma nowopoznanymi zapaleńcami koszykówki rozegrałem kilka meczyków na hali.
- Za te pochodne to ja panią zabiję, pani Olgo. – powiedział Kłacznikow do blondyny. Czy one wszystkie mają takie krótkie imiona? Anna, Róża, Olga?- Co pani tu wyczyniała?
- Czary- mary. – Olga uśmiechnęła się krzywo.
            Ta. Czary- mary. Określiłbym to raczej voodoo albo satanistyczne rytuały. Bo ta dziewucha chyba nie znała innych kolorów niż czarny. Toteż wpieprzanie kotów do niej pasowało.
- A co z tymi ekstremami, co tam pani nie potrafiła zrobić… Wszystko dobrze? – Krzysztof oderwał wzrok od kartki i nagle cała uwaga skupiła się na mnie. – Pani nie umie pochodnych, a zrobiła dobrze ekstrema? Jak to to tak?
            Mówiłem voodoo? Głupkowato wzruszyłem ramionami. Ta, żeby zrobić ekstrema trzeba umieć pochodne. Jedynym wytłumaczeniem jest czarna magia.
- No dobrze, to pani do mnie przyjdzie siódmego i wtedy ja panią dopytam z tego materiału co omówiliśmy.
- Dobrze, dobrze. Dziękuję. Do widzenia. – Blondyna aż dygnęła przy ostatnim zdaniu. Nabieraj wszystkich dookoła, że jesteś miła i sympatyczna.
- Do widzenia- Krzysiu jak zwykle z dobrodusznym uśmieszkiem i tym nie dającym się określić ciepłem w głosie.
            Idź, gówniaro, zejdź mi z oczu. Olga ruszyła w stronę drzwi. Gdy się ze mną zrównała zatrzymała się. Czegoś zapomniałaś? Oderwałem się od kartek na biurku, odchyliłem się i spojrzałem na nią. Przewiercała mnie pogardliwym spojrzeniem. Ściągnęła usta w dzióbek i uniosła brew. Jakby na coś czekała. Czego ty chcesz?
- Do widzenia? – mruknąłem pod nosem, zastanawiając się czy zrozumie tą sugestię.
            A ona usatysfakcjonowana ruszyła przed siebie i wyszła z pracowni. Niektórzy są naprawdę zjebani. I pomyśleć, że Róża się z takimi przyjaźni.

***
            Tak a’propo Róży. Nie spotkałem jej od czasu wizyty w kinie. Niby czemu miałbym ją spotkać. Matematykę zaliczyła z bardzo dobrym wynikiem. Nawet znajdzie się w Hall of Fame w gablocie pracowni. Nie zdziwiłbym się, gdyby większość przedmiotów zaliczyła w terminie zerowym.
            To nie tak, że mi na niej jakoś zależy. Spotkanie też miało być zapewne jednorazowe i całkowicie niezobowiązujące. A tym bardziej nie miało być randką. Jak to w ogóle brzmi. Randka. Cholera, kiedy ja ostatnio byłem na randce? Chyba na studiach. Warszawa nie sprzyjała moim stałym związkom. Poza tym związki to taki pochłaniacz czasu, pieniędzy i nerwów. Łatwiej i wygodniej było wyhaczyć w klubie taką Monikę. Jeżeli komuś już nie przeszkadzały poranne wyrzuty sumienia.
            186. Autobusiku, bądź dla mnie miły i miej dla mnie miejsce siedzące. Ale autobusik, był jeszcze milszy. Chyba chciał mi się odwdzięczyć za wszystkie razy, gdy był zatłoczony i trząsł niemiłosiernie.
            Dostałem jakby na tacy miejsce siedzące i to przy nie byle kim. Przy Róży, która czytała magazyn „Film” z Craigiem i Marą na okładce. Usiadłem z jakąś dziwną satysfakcją w duszy.
- Dzień dobry- zagadnąłem.
            Oderwała wzrok od gazety. Miała minę „Czy ja się nigdy od ciebie nie uwolnię?”
- Dzień dobry- powróciła do lektury.
- Piszą coś o Oscarach? – zapytałem, podbródkiem wskazując na czasopismo.
- Jeszcze nie. Pismo poszło do druku jeszcze przed przedstawieniem nominacji.
- Ale teraz już są. Ma pani jakieś typy?
- Jeden. – To pewnie mylne wrażenie, ale wydawało mi się, że ona znów próbuje mnie zbyć. Nie dam ci spokoju, bo… Jeszcze nie wiem dlaczego, ale nie dam.
- Jaki?
- Brad Pitt. Choć znając Akademików, pewnie znów go nie docenią i oleją.
- On od zawsze był niedoceniany. A najgorsze jest, że ludzie nie lubią go, bo myślą, że jest nadętym pięknisiem, który zrobił karierę tylko dzięki ładnej buźce.
            Róża odłożyła gazetę na kolana i popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Coś nie tak?
- Mało kto lubi Pitta i wypowiada się o nim inaczej, niż że jest pięknisiem z Hollywood.
- Ja go bardzo cenię. Co chyba jest oczywiste, skoro Fight Club znam na pamięć.
- Fight Club to nie tylko Pitt. To też i Norton i Bohnam Carter i Fincher i muzyka i zdjęcia i przede wszystkim fantastyczny Chuck Palahniuk.
            Trudno się nie zgodzić. No i pozamiatała dziewczyna, bo nie wiedziałem jak dalej prowadzić rozmowę. Miałem miliony tematów w głowie, ale głupio mi było bez przerwy zaczynać i zaczynać. Wiedziałem, że jej nie nudzę, tylko ona bała się jakiegokolwiek kontaktu ze mną. To niedorzeczne.
- Przepraszam.
            Wstałem i usunąłem się z jej drogi do wyjścia. Róża zrolowała gazetę i wcisnęła ją do torebki. Wyszła na przystanek. W ostatniej chwili, zanim automatyczne drzwi zrobiły ze mnie miazgę wyskoczyłem za nią.
            Kurwa, podadzą mnie do sądu. Jak nic skończę w kryminale. Będę smacznym kąskiem pod prysznicem. Już nigdy nie usiedzę na tyłku. A to dlaczego? Bo ruszyłem za Olmasz, która nie zwróciła na mnie uwagi. Pewnie już miała słuchawki w uszach. To dlatego. Kurna, przecież za stalking można pójść siedzieć. Co mnie…
- Dlaczego pan mnie śledzi? Pan wie, że za stalking można pójść siedzieć? – Dlaczego do cholery czytasz mi w myślach? Zabrakło mi języka w gębie.
- Co z naszym spotkaniem?
- Słucham?
- Mówiła pani, że się pani ze mną spotka.
-Nadal nie mam pewności czy pan nie będzie moim nauczycielem.
- Ale ja jestem pewien.
- Dlaczego pan tak się upiera by się spotkać?
- A dlaczego pani się tak upiera, by się NIE spotkać?
            Róża zatrzymała się gwałtownie. Zacisnęła usta i przewróciła oczami. Założyła ręce na piersi i patrząc całkiem w innym kierunku zapytała:
- Po to pan specjalnie nadrabia sobie drogi do domu?  
- Niech pani sobie tak nie schlebia. – Wyszczerzyłem się. Choć to była prawda, której ta dziewczyna nie musiała znać. – Tędy też wrócę do mieszkania bez problemów. Więc jak?
- Przypuśćmy, że się zgadzam i co?
- I nic. Dziewczyno, nie oświadczam ci się! Tylko jedno spotkanie.
-Jedno? Tylko? – Wymusiła wzrokiem obietnicę.
- Jeżeli oboje stwierdzimy, że nie ma sensu spotykać się więcej.
- Ja już teraz mogę stwierdzić, że nie ma sensu spotykać się i ten jeden raz.
- Chcę po prostu spróbować. Niech pani potraktuje to jako najzwyklejsze spotkanie.
- Dobrze. – I co? Już? Tak po prostu dobrze? To po cholerę się wymigiwałaś? – Kiedy?
- Kiedy pani pasuje?
- Z całym szacunkiem, mam teraz 2 tygodnie przerwy. Mogę się dostosować.- Jak to miło brzmi, mogę się dostosować.
- W sobotę? O 16? Gdzie?
- Tutaj. – Wskazała małą kawiarnię. „Pozytywka” . No dobra, może być i tutaj. Jeśli nie zapomnę jak tu trafić.
- No dobrze.
- To tylko spotkanie? – Róża zmrużyła oczy.
- Nie, ukryta kamera, mamy cię – zdałem sobie sprawę, że właśnie miałem minę jak jej przyjaciółka Olga. Może właśnie to spowodowało, że Olmasz uśmiechnęła się choć trochę bardziej przyjaźnie. – Czyli do soboty?
- Tak sądzę.
            Dariuszu Smyczyński, jesteś moim masterem. Twoja metoda „chodźmy na spacer, chodźmy na kawę, chodźmy na kawę, chodźmy na kawę, chodźmy na kawę, chodźmy na kawę albo na spacer”  działa przewykurwiście. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz